Choć na imię im „Legion”, nie przeczytałem żadnego z nich. Nie miałem siły ani na mściwe schadenfreude „obrońców demokracji”, ani rozpaczliwe jeremiady odrywanych od reklam spółek Skarbu Państwa „prawicowych dziennikarzy”. Ale nade wszystko moja potrzeba zapoznania się z powyborczymi komentarzami zaspokojona została jeszcze w niedzielny poranek, na kilka godzin przed pierwszymi raportami z „bazarków” (o oficjalnych exit pollach nie wspominając).
„Czy zamknąć oczy i iść drogą Sienkiewiczów w »pokrzepianie serc«? Jakich? Czyich? Kto tu się chce pokrzepić, kto tu nie przeklina imienia ojczyzny, kto tu nią żyje? Wierzyć w Prusa, wierzącego w coś bardziej jeszcze potwornego niż w socjalizm, bo w wolnohandlowy, kosmopolityczny liberalizm, w budowanie kapitału, aby nim sentymentalnie ujałmużnić masy rękoma wysoce bajecznych panów Wokulskich?”.
Czytaj więcej
Czy gdyby Chrystus pojawił się dziś w Watykanie, w samym środku ula zapracowanych reformatorów i udoskonalaczy, nie usłyszałby od nich tego samego, co od Wielkiego Inkwizytora: Co ty tu robisz? Czemu przychodzisz nam przeszkadzać?
Był koniec XIX wieku, kiedy młody Żeromski napisał te zdania w swoim dzienniku. Uwiecznił pierwsze rysy tektonicznego pęknięcia, które od tamtej pory tylko się pogłębia. Jakiegoś grzechu pierworodnego, z którym nowoczesny polski naród przyszedł dwa wieki temu na świat. I nade wszystko wspólną, przenikającą obie te postawy – lękliwą cepelię i zakompleksiony kosmpolityzm – zasadę. Gen autodestrukcji; wstyd z powodu tego, że się jest, i pragnienie, by zniknąć. Przez implozję, zapadnięcie się w sentymentalizmie, schowanie pod ciepłą pierzynę historycznych form albo eksplozję – rozpuszczenie, rozczłonkowanie w wielkiej, globalnej wspólnocie. I prawdziwy nerw, źródło rywalizacji obu tych postaw, czy przylepimy im szyldy Sienkiewicza i Prusa czy PiS-u i Koalicji Obywatelskiej, zasadza się na ich genetycznym podobieństwie.