Jan Maciejewski: Porażka PiS-u jest mi bliska, choć on sam jest mi obcy

PiS jest mi ze wszech miar obcy, ale jego klęska pozostaje mi bliska. Bo tylko biorąc ją za własną, wypijając do dna, można się spróbować wyrwać z zaklętego kręgu autodestrukcji. Budować afirmatywny – chcący być, pragnący bytu, a nie chowający się przed nim ze strachu w kicz i cepelię – konserwatyzm.

Publikacja: 20.10.2023 17:00

Jan Maciejewski: Porażka PiS-u jest mi bliska, choć on sam jest mi obcy

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Choć na imię im „Legion”, nie przeczytałem żadnego z nich. Nie miałem siły ani na mściwe schadenfreude „obrońców demokracji”, ani rozpaczliwe jeremiady odrywanych od reklam spółek Skarbu Państwa „prawicowych dziennikarzy”. Ale nade wszystko moja potrzeba zapoznania się z powyborczymi komentarzami zaspokojona została jeszcze w niedzielny poranek, na kilka godzin przed pierwszymi raportami z „bazarków” (o oficjalnych exit pollach nie wspominając).

„Czy zamknąć oczy i iść drogą Sienkiewiczów w »pokrzepianie serc«? Jakich? Czyich? Kto tu się chce pokrzepić, kto tu nie przeklina imienia ojczyzny, kto tu nią żyje? Wierzyć w Prusa, wierzącego w coś bardziej jeszcze potwornego niż w socjalizm, bo w wolnohandlowy, kosmopolityczny liberalizm, w budowanie kapitału, aby nim sentymentalnie ujałmużnić masy rękoma wysoce bajecznych panów Wokulskich?”. 

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Dziś w Watykanie Chrystus nie byłby mile widziany

Był koniec XIX wieku, kiedy młody Żeromski napisał te zdania w swoim dzienniku. Uwiecznił pierwsze rysy tektonicznego pęknięcia, które od tamtej pory tylko się pogłębia. Jakiegoś grzechu pierworodnego, z którym nowoczesny polski naród przyszedł dwa wieki temu na świat. I nade wszystko wspólną, przenikającą obie te postawy – lękliwą cepelię i zakompleksiony kosmpolityzm – zasadę. Gen autodestrukcji; wstyd z powodu tego, że się jest, i pragnienie, by zniknąć. Przez implozję, zapadnięcie się w sentymentalizmie, schowanie pod ciepłą pierzynę historycznych form albo eksplozję – rozpuszczenie, rozczłonkowanie w wielkiej, globalnej wspólnocie. I prawdziwy nerw, źródło rywalizacji obu tych postaw, czy przylepimy im szyldy Sienkiewicza i Prusa czy PiS-u i Koalicji Obywatelskiej, zasadza się na ich genetycznym podobieństwie.

Naprawdę nienawidzić można tylko tego, który się ode mnie nie różni. Jest wystarczająco podobny, by mógł mnie zastąpić, wyprzeć; oddalony nie dalej niż na odległość wymierzonego na odlew ciosu. 

Naprawdę nienawidzić można tylko tego, który się ode mnie nie różni. Jest wystarczająco podobny, by mógł mnie zastąpić, wyprzeć; oddalony nie dalej niż na odległość wymierzonego na odlew ciosu. Tylko bliskość może zrodzić wściekłość. A obie te formacje stają się sobie coraz bliższe, bo też ukryty cel ich istnienia – zanik, ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej – coraz wyraźniej rysuje się na horyzoncie. Więc przyspieszają jak biegacze na ostatnich metrach.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Duch czasu czy duch ciała

Nie silę się na stawanie z boku tego wszystkiego, przeciwnie. Choć Prawo i Sprawiedliwość w żadnym razie nie było „moją partią”, to jego przegraną odbieram jako osobistą klęskę. Nic bowiem nie mogę poradzić na to, że jako jedyna znacząca siła polityczna obsługuje ono moje – mówiąc Oakeshottem – dyspozycje mentalne. I bardziej nawet może od tego, że jako takie traci władzę, boli fakt, że nic lepszego nie było w stanie PiS-u w tej roli zastąpić. Że osiem ostatnich lat było ekspansją autodestrukcyjnej prawicowości. Nic nie udowadnia tego faktu lepiej niż to, że tak mało po tych rządach zostanie. No bo jak trzeba gardzić własnym narodem, żeby zaserwować mu telewizję publiczną w stylu Jacka Kurskiego? Schlebianie najniższym gustom „ludu” przez serwowanie mu patriotyzmu w rytmie disco polo było tylko innym wariantem, rewersem pogardy do „polskiego chama”, którą karmią się na równi z sojowym latte „młodzi, wykształceni, z wielkich ośrodków”. I wreszcie, co innego niż gen autodestrukcji kierowało polską polityką zagraniczną, motywowało do tego całego beznadziejnego pobrzękiwania szabelką, zbijania „kapitału moralnego” (liczonego najwyraźniej w walucie nieuznawanej nigdzie poza Polską), czułego wsłuchiwania się w szum husarskich skrzydeł, które zapomniano nawet przypiąć do pleców.

PiS jest mi ze wszech miar obcy, ale jego klęska pozostaje mi bliska. Bo tylko biorąc ją za własną, wypijając do dna, można się spróbować wyrwać z zaklętego kręgu autodestrukcji. Budować afirmatywny – chcący być, pragnący bytu, a nie chowający się przed nim ze strachu w kicz i cepelię – konserwatyzm. Tak by kiedyś, gdy przy jakiejś kolejnej okazji Żeromski znowu zapyta: „kto tu nie przeklina imienia ojczyzny, kto tu nią żyje?”, podniosła się w odpowiedzi wystarczająca liczba dłoni.

Choć na imię im „Legion”, nie przeczytałem żadnego z nich. Nie miałem siły ani na mściwe schadenfreude „obrońców demokracji”, ani rozpaczliwe jeremiady odrywanych od reklam spółek Skarbu Państwa „prawicowych dziennikarzy”. Ale nade wszystko moja potrzeba zapoznania się z powyborczymi komentarzami zaspokojona została jeszcze w niedzielny poranek, na kilka godzin przed pierwszymi raportami z „bazarków” (o oficjalnych exit pollach nie wspominając).

„Czy zamknąć oczy i iść drogą Sienkiewiczów w »pokrzepianie serc«? Jakich? Czyich? Kto tu się chce pokrzepić, kto tu nie przeklina imienia ojczyzny, kto tu nią żyje? Wierzyć w Prusa, wierzącego w coś bardziej jeszcze potwornego niż w socjalizm, bo w wolnohandlowy, kosmopolityczny liberalizm, w budowanie kapitału, aby nim sentymentalnie ujałmużnić masy rękoma wysoce bajecznych panów Wokulskich?”. 

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi