Eutanazja wcale nie musi być najlepszym rozwiązaniem

Godnym sposobem zaradzenia cierpieniom, jakie stają się udziałem śmiertelnie chorych, nie jest eutanazja. Trzeba czegoś innego: zredukowania bólu fizycznego, opieki pielęgniarskiej, odciążenia rodziny.

Publikacja: 20.10.2023 17:00

Eutanazja wcale nie musi być najlepszym rozwiązaniem

Foto: sarawutnirothon/AdobeStock

Współczesna medycyna śmierć traktuje jako porażkę, a nie jako coś nieuniknionego, co prędzej czy później musi nadejść. Z tą tezą z artykułu Tomasza Witkowskiego „W pułapce szpitalnej ideologii” („Plus Minus” z 9–10 września 2023 r.) można się zgodzić. Dodałbym tu, że podobne podejście obecne jest w głównym nurcie współczesnej kultury: udaje się, że śmierci nie ma, bierze się ją w nawias i nie mówi o niej poważnie.

Skoro takie jest podejście współczesnej medycyny do śmierci, to konsekwencją – wskazuje Witkowski – jest przymus uporczywej terapii, tak by jak najdłużej – nie bacząc na koszty materialne i moralne – pacjenta z objęć śmierci wyrywać. Z tym też jeszcze można się zgodzić. Ale z pozornie drobnym autorskim wnioskiem, że jedynym moralnym wyjściem z tej sytuacji jest eutanazja, już nie. Istnieje bowiem zasadnicza różnica między zaprzestaniem uporczywej terapii a aktywnym uśmiercaniem pacjenta.

W rozważaniach Tomasza Witkowskiego dużo jest przemilczeń bądź przekręceń mających na celu szantaż emocjonalny, tak by wyciągnąć wniosek, że jedynym wyjściem zapobiegającym cierpieniu jest eutanazja. Poniżej podaję kilka (nie wszystkie) takich punktów.

Wymiotowanie kałem przy raku jelita, co wywołuje odrazę wszystkich naokoło plus odrazę chorego do samego siebie – owszem, może się to zdarzyć przy kompletnym braku opieki lekarskiej. Ale przy współczesnej wiedzy medycznej łatwo temu zaradzić: Jest to stomia – wszczepienie rurki do jamy brzusznej, dzięki czemu wyprowadza się kał na zewnątrz, do worka stomijnego.

Czytaj więcej

Dziennikarstwo wojenne wiąże się także z moralnym ryzykiem

„Jak bardzo musi nurzać się [chory] we własnych wymiocinach i odchodach, aby godność stała się pustym słowem? Nie znam ani jednej formy psychoterapii, która pomogłaby ludziom w podobnej sytuacji odzyskać poczucie człowieczeństwa” – pytanie jest źle postawione. Dlaczego „musi”? Czemu autor tekstu nie dostrzega, że można i należy chorego po prostu umyć? To pierwsza i podstawowa rzecz, równolegle z drugą – uśmierzeniem bólu. Osiągnięcia medycyny są takie, że ok. 90 proc. rodzajów bólu można obecnie uśmierzyć; szkoda, że Tomasz Witkowski o tym nie wspomina. I trzecia – to towarzyszenie choremu, aby wiedział, że nie jest w granicznej sytuacji sam. „Już nie sama śmierć wydała mu się straszna, ale samotność wobec niej” (Andrzejewski). O psychoterapii – oczywiście, potrzebnej w wielu przypadkach – można myśleć w trzeciej/czwartej kolejności, a nie w pierwszej. „Czy zakaz pomocy takim osobom i penalizacja eutanazji w większości krajów świata stanowi realizację przepisów konstytucyjnych czy ich łamanie?” – czyli: zalegalizujmy eutanazję, bo to ratuje naszą godność. Tyle że weźmy eutanazję w realu, tzn. nie tak, jak się wydaje, że powinna wyglądać, tylko tak, jak ona funkcjonuje w wielu już krajach, tam gdzie argumenty podobne do tych użytych przez autora tekstu padają na podatny grunt (Holandia, Belgia, część stanów USA i kantonów w Szwajcarii).

Oto niektóre przykłady będące jedynie czubkiem góry lodowej. W Belgii niedawno lekarz źle zrobił śmiertelny zastrzyk, ten nie doprowadził do zgonu i chorą pozbawiono życia przez uduszenie poduszką. W Szwajcarii (trochę dawniej) podobna historia: źle zrobiony zastrzyk spowodował, że chora konała w męczarniach przez kilka godzin. Czy Tomasz Witkowski uzna, że te osoby zeszły godnie z tego świata? Inny aspekt to dobrowolność eutanazji.

W teorii. Bo co z osobami w demencji, w stanach otępiennych, a przynajmniej tymi, z którymi kontakt jest utrudniony? Albo ogólniej – z osobami, co do których jesteśmy (my, demiurgowie) przekonani, że ich życie jest złej jakości i w związku z tym nie jest warte kontynuacji. Idąc za myślami autora (niech zaprzeczy, jeśli tak nie jest), wyświadczymy im dobrodziejstwo, jeśli podejmiemy za nie decyzję o ich śmierci i uśmiercimy, nie pytając ich o zdanie. Regularnie słyszy się o opiekunach w domach starców i innych placówkach opiekuńczych, którzy pozbawiali podopiecznych życia, twierdząc potem, że działali dla ich dobra, skracając ich cierpienia. Według autora tekstu zasługiwaliby pewnie na premię, a nie na sąd.

Czytaj więcej

Jedyny taki przestępca i król Krymu

Pozwolę sobie na wtręt osobisty. Jestem wolontariuszem Warszawskiego Hospicjum Społecznego i opiekowałem się kilkunastoma chorymi (od kilku dni do kilku miesięcy). Na ok. 100 wizyt zdarzyło mi się jeden raz, kiedy chory poprosił mnie, abym pomógł mu zacisnąć prześcieradło na szyi i w ten sposób pozbawić go życia. Rozmawiałem z nim, jak umiałem, mówił, że ma dość swojej sytuacji, leżenia w łóżku i bycia ciężarem dla rodziny. Po kilkunastu minutach rozpłakał się i uspokoił. Podczas kolejnych wizyt (moich i jeszcze dwóch wolontariuszek) nie było po nim widać, że chce popełnić samobójstwo. Umarł spokojnie dwa miesiące później.

Godnym sposobem zaradzenia bólowi – fizycznemu i psychicznemu – przy odchodzeniu nie jest eutanazja. Jest nim natomiast potrzeba opieki nad chorym: zredukowanie bólu fizycznego, opieka pielęgniarska, odciążenie rodziny. I rzecz najprostsza, ale i chyba najtrudniejsza: gotowość poświęcenia czasu na rozmowę. Bardzo wielu chorych skarży się, że nie ma kto z nimi porozmawiać. To wszystko oczywiście wymaga czasu i uwagi (i środków). O wiele więcej niż jeden zastrzyk z trucizną.

Wreszcie, przewiduję pytanie autora: „Co byś zrobił, gdybyś miał pod opieką osobę, która jest wśród tych 10 proc., których bólu żadną metodą nie da się uśmierzyć. Oraz jeszcze sama nie ma możliwości, by samobójstwo popełnić (np. jest sparaliżowana)?”. Odpowiedzieć brzmi: nie wiem. Nie znam odpowiedzi na każde możliwe do zadania pytanie. Nie wiem np., jak bym się zachował w sytuacji, gdyby wtargnął mi do domu psychopatyczny bandyta i zażądał, abym sam zabił jedno z moich dzieci, bo jeśli nie, to on zabije oboje. Nie wiem też, jak bym się zachował wobec niedającego się uśmierzyć cierpienia. Musiałbym sam się znaleźć w takiej sytuacji – wtedy wiedziałbym, post factum. Ale wiem, że cokolwiek bym zrobił, gotów byłbym stanąć przed sądem i przedstawić motywy takiej, a nie innej, decyzji. Były takie precedensy, znany jest m.in. pewien przedwojenny. Jan Żyznowski nieuleczalnie chorował na raka, co się wiązało ze straszliwymi bólami (nie jest jasne, czy dałoby się je uśmierzyć zwiększanymi dawkami morfiny). Stanisława Umińska skróciła mu cierpienia strzałem z rewolweru. Została przez sąd uniewinniona.

Więc prawo zostawiłbym w tej postaci, jak jest obecnie.

Jacek Wojtkiewicz

Wolontariusz Warszawskiego Hospicjum Społecznego.

Współczesna medycyna śmierć traktuje jako porażkę, a nie jako coś nieuniknionego, co prędzej czy później musi nadejść. Z tą tezą z artykułu Tomasza Witkowskiego „W pułapce szpitalnej ideologii” („Plus Minus” z 9–10 września 2023 r.) można się zgodzić. Dodałbym tu, że podobne podejście obecne jest w głównym nurcie współczesnej kultury: udaje się, że śmierci nie ma, bierze się ją w nawias i nie mówi o niej poważnie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich