Bośnia: widma synów, braci, ojców

Miał dwadzieścia jeden lat, najpiękniejszy wiek. Ostatnie zdanie Izy przypomina szept. Mówię sobie w duchu za kamerą: żyje już dłużej z pustką po synu niż z nim.

Publikacja: 08.09.2023 17:00

Myślę o silnych kobietach w Bośni, które opowiadają dzieciom o zmarłym ojcu, o zaginionym kuzynie, o

Myślę o silnych kobietach w Bośni, które opowiadają dzieciom o zmarłym ojcu, o zaginionym kuzynie, opowiadają, bo dzieci muszą wiedzieć, ale ukrywają najgorsze, by je chronić, zastanawiają się, czy im o tym mówić, czy nie, skąd można wiedzieć, co jest dobre. Na zdjęciu: Cmentarz-Pomnik ofiar masakry w Srebrenicy w Potočarach

Foto: Gettyimages

Nazajutrz zmierzamy do wnętrza kraju, w stronę górzystych terenów oddzielających Banja Lukę od Sarajewa.

– Czy możesz się tu zatrzymać? Chciałabym nakręcić kilka ujęć.

Darija zwalnia zgodnie z moją prośbą, a po chwili zastanowienia mówi:

– Chciałabyś mieć widok na zaśnieżoną dolinę? Bo teraz pojedziemy jeszcze wyżej i trochę dalej jest bardziej odsłonięte miejsce.

– Dobrze, o to mi właśnie chodzi.

Darija znowu przyspiesza, samochód pnie się pod górę. Zazwyczaj nie lubię, żeby ktoś za mnie decydował, ale zaczynam ufać oczom Darii. Przygląda mi się co najmniej tak samo uważnie, jak ja obserwuję świat przez obiektyw. Czasem pyta mnie, jak sobie wyobrażam mój film. Mówię o twarzach osób, z którymi się spotykam, o cudownych krajobrazach, wśród których rozgrywały się potworności. Rozmawianie z nią o filmie jest jak wspólne oglądanie tkanej przeze mnie historii, w której Darija stopniowo wyrasta na główną postać.

– Czy tu ci pasuje?

Dojechałyśmy na płaskowyż, przed nami leży niewielka dolina. Śnieg pokrył bielą wszystko oprócz drogi, gdzie stopniał pod kołami samochodów i ciężarówek przejeżdżających przez góry. Wyciągam statyw i kamerę, Darija staje tymczasem przy samochodzie zaparkowanym na skraju szosy i korzysta z okazji, by skręcić papierosa. Filmuję widnokrąg i śnieg przed nami, wreszcie zwracam obiektyw na Dariję, jasnowłosą sylwetkę w czerwonym pikowanym płaszczu odcinającym się na tle bieli, z papierosem, w ciemnych okularach. Tak właśnie ją widzę: samotną i zdecydowaną pośród pustego krajobrazu, jeżdżącą od domu do domu, robiącą sobie od czasu do czasu przerwę na papierosa. Rozgniata niedopałek, odwraca się do mnie i na widok wycelowanego w siebie obiektywu uśmiecha się, wyciąga z kieszeni telefon i robi mi zdjęcie. „I got you, mam cię!”.

Mąż mówił, że wszystko się zgadzało

Iza już na nas czeka. Wprowadza nas do pokoju i od razu zadaje pytanie:

– Właściwie dlaczego interesuje was teraz moje DNA?

Darija, która siedzi na kanapie naprzeciw tej sześćdziesięcioletniej kobiety, nabiera powietrza, zanim odpowie. Ma przed sobą na niskim stoliku swoją czerwoną teczkę, wychyla się nieco w stronę Izy, patrzy jej prosto w oczy. Rozpoznaję tę pozycję ciała, która oznacza: „Zaczynamy”.

– Kilka lat temu pobrano od pani próbkę krwi, żeby zidentyfikować pani ojca, prawda?

– Tak, zgadza się, pobrano mi krew, mnie i mojemu bratu Rufadowi.

Rufad, który przyszedł przed chwilą, siedzi w drugim końcu pokoju. Zdjął buty, ale kurtkę nadal ma na sobie, jakby nie zamierzał zostać dłużej. Wygląda o wiele młodziej niż siostra, która ma twarz całą w zmarszczkach. Uśmiecha się tak samo jak ona, uśmiechem, który dochodzi aż do oczu i rozświetla je blaskiem.

– Wyjaśnię pani, jak się to odbywa – odpowiada Darija. – Wszystkie przychodzące do nas próbki krwi są automatycznie porównywane ze wszystkimi próbkami kości, które już mamy w bazie danych. Okazało się, że pobrana od pani krew pasuje do jednej z próbek kości. Wiemy jednak, że to nie może być pani ojciec. Wobec tego sprawdziliśmy, czy w pani rodzinie były jeszcze inne zaginione osoby albo czy któregoś z zaginionych nie zidentyfikowano tradycyjnymi metodami, czyli bez badań DNA. To mogłoby oznaczać, że podczas identyfikacji doszło do omyłki.

Darija milknie, bierze znów oddech. Twarz Izy jest nieruchoma.

– Ostatnio często odkrywamy tego rodzaju przypadki. Przeszła pani przez tę procedurę, sama pani wie, jakie to trudne. Nie wiem, po czym rozpoznała pani swojego syna Ismeta, po ubraniach czy po dokumentach…

– Może włożyli nie to ciało do trumny – wpada jej w słowo Iza, jakby po krótkiej chwili namysłu znalazła wytłumaczenie. – Może właśnie wtedy doszło do omyłki.

– Znaleziono go w zbiorowym grobie na Laništu?

– Tak, tak było. Mam zdjęcia. Rufad, mógłbyś mi je podać? Leżą w kopercie, na stoliku przy drzwiach.

Pokazuje kierunek głową. Rufad wstaje i idzie po kopertę, podaje ją Darii, która wyjmuje zdjęcia. Jest to plik kolorowych odbitek formatu pocztówki, takich, jakie wykonywano, kiedy jeszcze nie było aparatów cyfrowych, a fotografie, powybierane, poukładane, przechowywano w albumach.

– To jest ten zbiorowy grób, w którym go znaleziono? – pyta Darija.

– Tak.

– Czy była tam pani, żeby zidentyfikować syna?

– Ja nie… Mąż był.

– A czy potem rozpoznała pani przedmioty na zdjęciach? Na przykład ubranie?

– Mąż powiedział, że wszystko rozpoznał, pasek, T-shirt, palce, paznokcie, zęby syna. Wstawiał sobie zęby w Austrii.

Darija przegląda zdjęcia w pliku, układa jedno pod drugim. Ciała ułożone obok siebie w sali gimnastycznej z zieloną wykładziną na podłodze, z koszami na ścianach. Zwłoki zidentyfikowane jako ciało Ismeta sfotografowane w zbliżeniu. Z twarzy nic nie zostało, widać tylko czarną bezkształtną masę.

– Mąż mówił, że wszystko się zgadzało – powtarza Iza.

– Musicie państwo pamiętać, że przy tych identyfikacjach nigdy nie ma stuprocentowej pewności – odzywa się znów Darija. – Nigdy byśmy nie rozpoczęli na nowo procedury, gdybyśmy nie mieli konkretnych dowodów na to, że popełniono omyłkę. Albo przy identyfikacji, albo przy składaniu ciała do trumny.

Iza słucha w milczeniu, na jej twarzy nie maluje się już nic, ani zaskoczenie, ani smutek, nic oprócz pustki, która przywodzi mi na myśl twarze rodzin przyjeżdżających do Tomašicy, jakby Iza przeniosła się znienacka w przeszłość, w chwilę, kiedy zginęło jej dziecko. Darija nie oddaje pola ciszy, przechodzi do kolejnego etapu.

– Wypełnię razem z panią ten formularz, chodzi o informacje na temat pani syna. Zostanie następnie zgłoszony jako zaginiony i będziemy mogli oficjalnie wykonać wszystkie niezbędne badania, by naprawić omyłkę.

Darija wyjmuje papiery, od razu przystępuje do litanii pytań. Czekanie nie zda się na nic, w niczym nie umniejszy rozbudzonego na nowo bólu Izy.

– Ismet urodził się 5 sierpnia 1970 roku, prawda?

– Tak, zgadza się.

– Tutaj, we wsi Biljani?

– Tak.

– Nie był żonaty?

– Nie.

– I wszyscyście państwo wtedy tu mieszkali?

– Tak.

– Proszę mi powiedzieć, ile Ismet miał wzrostu? Czy był wysoki?

– Mierzył jakieś metr dziewięćdziesiąt.

– A więc wysoki chłopak. Był szczupły, tęgi?

– Średni.

Odpowiedzi Izy są krótkie, lakoniczne, a Darija szybko posuwa się naprzód, jakby i ona chciała, żeby się to jak najszybciej skończyło.

– Ismet był prawo- czy leworęczny?

– Praworęczny.

– Jakiego koloru miał włosy?

– Proszę popatrzeć na mnie – mówi Rufad, który po raz pierwszy włącza się do rozmowy. Uśmiecha się szeroko.

– Tak, niech pani popatrzy na niego – powtarza Iza i jej twarz rozświetla się nagle takim samym uśmiechem.

– Tam jest jego zdjęcie – dodaje Rufad, wskazując półkę w głębi pokoju.

Tylko kobiety tutaj piją i palą

Między fotografiami dwóch małych chłopców stoi zdjęcie młodego szatyna o łagodnym uśmiechu, ładnie zarysowanych ustach, w czarnym T-shircie, białej koszuli i dżinsowej kurtce.

– Rzeczywiście jesteście do siebie podobni – mówi Darija. – Czyli ciemny szatyn. Czy kiedy zaginął, był tak ostrzyżony?

– Tak.

– Czy pamięta pani, jak był ubrany tego dnia, kiedy zaginął? Miał dżinsy?

– Tak, dżinsy. I długie kalesony. Mirsad, mój mąż, mówił, że Ismet nigdy nie nosił takiej bielizny, ale ja mu powiedziałam: oczywiście, że nosił, przecież sypiał na dworze. Wykąpał się wtedy, włożył kalesony ojca. Mąż powiedział, że wszystko rozpoznał, palce, pasek, T-shirt.

– Przypuszczam, że pasek był skórzany?

– Tak.

– A buty? Co miał na nogach?

– Nie wiem. Może adidasy.

– Czy Ismet na coś chorował? Czy był kiedyś operowany?

– Nie, nic z tych rzeczy! Studiował na akademii wychowania fizycznego. To był zdrowy chłopak. Miał dwadzieścia jeden lat, najpiękniejszy wiek.

Ostatnie zdanie Izy przypomina szept. Mówię sobie w duchu za kamerą: żyje już dłużej z pustką po synu niż z nim.

– A czy straciła pani jeszcze kogoś z rodziny oprócz ojca i syna, pani Izo?

– Wuja. I wielu kuzynów.

Darija zapisuje odpowiedzi, wypełnia rubryki, robi przegląd wszystkich żyjących krewnych ze strony ojca Ismeta, zwłaszcza mężczyzn, bo to oni przekazują chromosom Y, ułatwia to poszukiwania. Ale zostało tak mało mężczyzn. Ten kraj zaludniają widma synów, braci, ojców.

– Gdyby mi nie pobrano krwi dla taty, nigdy by się nikt nie spostrzegł – mówi nagle Iza, już po podpisaniu dokumentów. Czy to żal, czy zwykle stwierdzenie faktu? Być może wolałaby nadal płakać nad grobem nieznanego mężczyzny w przekonaniu, że to jej syn.

– To prawda – przyznaje Darija. – Ale dobrze, że to zgłosimy, bo jakaś inna rodzina z pewnością szuka ciała, któreście państwo pochowali.

– Tak, oczywiście – kiwa głową Iza. – No cóż… W każdym razie dziękuję, że się pani tym wszystkim zajmuje – mówi, splatając ręce nad kolanami.

– To ja pani dziękuję. Mam nadzieję, że jak najszybciej uda się nam to naprawić. W pokoju zapada cisza. Formularz został wypełniony, czas się pożegnać.

Czytaj więcej

Jan Bończa-Szabłowski: Milana Kunderę zawsze najbardziej interesowała polityka i seks

– Napije się pani czegoś? – Rufad przyniósł butelkę wina domowej roboty.

– Może mały kieliszek, prowadzę samochód. Tylko na spróbowanie.

– A pani koleżanka? To nie to, co francuskie, ale jest całkiem niezłe.

Biorę podany mi kieliszek, uśmiecham się. Darija szuka futerału z tytoniem, zostawiła go w samochodzie.

– Ja też sama zwijam papierosy – śmieje się Iza i idzie po swoje zapasy, które trzyma w plastikowym pudełku.

– Domowe skręty! – mówi rozbawiona Darija.

Atmosfera rozluźnia się, żarty przynoszą wszystkim ulgę. Rufad nic nie chce, ani papierosa, ani wina, i Iza śmieje się z niego:

– Tylko kobiety tutaj piją i palą!

Domyślam się, o co chodzi, dzięki kilku znajomym słowom, žene, vino, cigareta, i także się śmieję. Myślę o wszystkich papierosach, wszystkich kawach, piwach, kieliszkach rakii i wiśniówki wypitych w tym kraju w towarzystwie kobiet, odkąd zaczęłam tu przyjeżdżać; myślę o pozostałych przy życiu kobietach, które nadal przygotowują posiłki, zajmują się dziećmi ocalałymi z wojny i urodzonymi później; myślę o tych, które robią na drutach wełniane skarpetki, palą i trącają się kieliszkami, łykają tabletki przeciwlękowe na odpędzenie koszmarnych snów i antydepresanty, by się uwolnić od zbyt bolesnych wspomnień; o tych, które się opiekują swoimi pokiereszowanymi przez wojnę mężami, które czekają na stosowny moment, by powtórnie wyjść za mąż, bo nie wypada za wcześnie rozpocząć nowego życia, ale samotność jest również za trudna. O silnych kobietach, które opowiadają dzieciom o zmarłym ojcu, o zaginionym kuzynie, opowiadają, bo dzieci muszą wiedzieć, ale ukrywają najgorsze, by je chronić, zastanawiają się, czy im o tym mówić, czy nie, skąd można wiedzieć, co jest dobre.

Wino jest kwaskowate i lekko musujące, Rufad pyta, co o nim sądzę, odpowiadam, że mi smakuje, uśmiecham się, Darija służy za tłumaczkę. Ramka z fotografią Ismeta na półce jest różowa jak sweter Izy, w delikatnym, ciepłym odcieniu różu. Są słowa oznaczające wdowę, sierotę, ale na określenie matki, która żyje, kiedy zabrakło jej syna, nie ma nic, żadnego słowa, zupełnie jakby język nie potrafił tego wyrazić.

– Ile jest takich przypadków, takich jak syn Izy? – pytam Dariję po powrocie do samochodu.

– Ocenia się, że było siedem tysięcy tradycyjnych identyfikacji. Zazwyczaj dokonywano ich na podstawie ubrań. Matki często opowiadają o swetrze albo o skarpetkach, które zrobiły synowi na drutach, o tego typu rzeczach. Ale problem polega na tym, że ubraniami można się wymieniać. Tak było na przykład w Sarajewie. Ubrania ludzi zmarłych podczas oblężenia mogli po nich nosić inni. I jak tu później mieć pewność? Nawet dokumenty znalezione w kieszeni o niczym nie świadczą. Dlatego teraz jest taki plan, żeby sprawdzać każdy przypadek.

– Ale to przecież gigantyczna praca!

– Tak. Zwłaszcza że do określenia tożsamości potrzeba średnio trzech próbek krwi. To w sumie ponad dwadzieścia tysięcy próbek… I jak tu szukać ludzi po ponad dwudziestu latach, kiedy rodziny myślą, że mają to już za sobą?

– I teraz masz się tym zajmować?

– Tak. Chociaż właściwie to zależy. Najpierw zgodę na projekt muszą wyrazić stowarzyszenia rodzin zaginionych, a to wcale nie jest pewne. Rozumieją przydatność całej tej procedury, ale dla osób, które już pochowały bliskich, jest to bardzo trudne. Rozumiem, co czują. Tak szczerze to sądzę, że niektórzy woleliby żyć jak dotychczas i nie znać prawdy… Na razie kontaktujemy się tylko z rodzinami, gdzie sytuacja jest taka jak u Izy, mamy match z konkretną próbką, czyli mamy ciało, które gdzieś czeka, żeby nie zostawiać rodziny z pustym grobem. Ale jeśli uruchomimy ten projekt, to plan jest taki, żeby się skontaktować ze wszystkimi… – Potem dodaje z odcieniem niepokoju w głosie: – Nie może też być tak, żeby podważono celowość mojej pracy. Bo jeśli za kilka miesięcy się dowiem, że mnie zwalniają, jak kolegów z laboratorium…

Jakby rzeź wydarzyła się przed chwilą

W samochodzie zapada milczenie.

– Kiedy się dowiesz?

– Mam nadzieję, że przed końcem roku. Wiesz co, możemy wracać inną drogą. Będziemy niedaleko Sanskiego Mostu, mogłybyśmy wpaść na chwilę do Ajšy, do Šejkovačy. Masz ochotę?

– Oczywiście, że tak, bardzo się cieszę, że się z nią zobaczę.

– Świetnie! A potem zrobimy postój na trahanę w Starej Bašcie w Kozarcu.

Nie sprzeciwiam się. Darija ma swoje stałe punkty na każdej trasie: kawiarnie, restauracje z ulubionymi potrawami, miejsca na wypalenie papierosa. Poprzedniego dnia powiedziałam jej żartem, że gdyby musiała kiedyś zmienić zawód, mogłaby zostać przewodniczką wycieczek. Zna te tereny jak własną kieszeń. Odpowiedziała mi z uśmiechem zadowolenia, że nie ja pierwsza jej to mówię.

W Šejkovačy Ajša jak zwykle częstuje nas neską. Cieszy się z naszych odwiedzin, to miła odmiana, jak mówi. Z zespołu, który kiedyś poznałam w tym kontenerze, pozostała tylko ona z Samirem, policjantem pilnującym obiektu. Ajša też jest już na wylocie. Chciałaby dołączyć do męża w Niemczech, gdzie łatwiej znaleźć pracę, są przyzwoite pensje, lżej się żyje. ICMP tak tnie fundusze na działalność w tym kraju, że lepiej szukać szczęścia gdzie indziej.

– Czy uważasz, że mogę wejść do hali? – pytam Ajšę.

– Tak, oczywiście. Zaczekaj, zadzwonię tylko do prokuratora, czy możesz wziąć kamerę.

Wykonuje telefon, mówi, że wszystko załatwione.

Popycham drzwi, wchodzę sama z kamerą ręku. Jestem tu po raz szósty. Błądzę wzrokiem po znanej mi na pamięć przestrzeni. Fotografie na ścianach, rzędy wózków, stoły. Tym razem jest ich osiem, ustawionych jeden obok drugiego pośrodku wielkiej sali. Na każdym odtworzono z kości ludzki szkielet. U stóp każdego stołu kupka wypranych i poskładanych ubrań, na wierzchu leżą przedmioty osobistego użytku: zegarek, maszynka do golenia, znaleziony w kieszeni guzik. Patrzę na te wszystkie szczątki i po raz pierwszy dostrzegam w nich zarysy czyjegoś życia. Obok pary dżinsów i koszuli w paski ułożono ciasno zwinięty pasek z brązowej skóry.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Sakralna literatura Cormaca McCarthy’ego

W Kozarcu, w restauracji Stara Bašta, kiedy siedzimy nad talerzami pełnymi trahany – zupy z domowymi kluseczkami, w której macza się grube pajdy białego chleba – Darija nagle pyta, dlaczego mnie to wszystko interesuje. Skąd taki pomysł, dlaczego akurat zaginieni? Opowiadam od początku, od samego początku przed sześciu laty. Mówię o tym, jak po raz pierwszy weszłam z Senem do hali w Šejkovačy, kiedy jeszcze zupełnie nic nie wiedziałam. Opowiadam o rozmowach w Trnopolju, o wszystkich historiach pełnych widm zaginionych, których nie można ani uchwycić, ani pozwolić im odejść. Opowiadam o tygodniu przy zbiorowym grobie w Tomašicy, o wydobywanych z ziemi ciałach, o wzroku bliskich, którzy na nie patrzą, o ich oczach, z początku pełnych nadziei, a potem pustych, jakby rzeź wydarzyła się przed chwilą. Opowiadam o sześciu latach wędrówek po tych osobliwych miejscach, po tym, co psychologowie określają poetyckim terminem „niejednoznacznej nieobecności”, a co mi tak tłumaczyła Suada, matka dwóch zaginionych synów: „Nie wiem, gdzie są. Nie ma ich ani między umarłymi, ani między żywymi”.

– Tak to było – kończę. – I właśnie dlatego chcę zrobić ten film. Bo uważam, że to ważne, by opowiedzieć tę historię.

Widzę w jej oczach wzruszenie. Dojadamy zupę, pijemy kawę, Darija skręca papierosa i ruszamy w dalszą drogę, do kolejnego domu.

Fragment książki Tainy Tervonen „Grabarki. Długi cień wojny w Bośni”, przeł. Katarzyna Marczewska, która ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne, Wołowiec 2023

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Taina Tervonen jest fińską dziennikarką. Przez ponad 20 lat była freelanserką w mediach francuskich i fińskich. Jest autorką kilku książek non-fiction i filmów dokumentalnych. Książka „Les fossoyeuses”, której fragment zamieszczamy, wydana przez Éditions Marchialy, zdobyła w 2022 r. szwajcarską Nagrodę Literacką im. Jana Michalskiego.

Nazajutrz zmierzamy do wnętrza kraju, w stronę górzystych terenów oddzielających Banja Lukę od Sarajewa.

– Czy możesz się tu zatrzymać? Chciałabym nakręcić kilka ujęć.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich