Pomożecie? Pomożemy!
I taka strategia przynosi efekty. Oto pierwszy z brzegu przykład – historia rejestracji popularnego środka słodzącego aspartamu. W 1980 roku amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków nie zgodziła się go zarejestrować, powołując się na wyniki eksperymentów na zwierzętach, z których wynikało, że może on podnosić zagrożenie nowotworami. Ówczesny szef G.D. Searle, firmy produkującej aspartam, Donald Rumsfeld (tak, ten sam sekretarz obrony USA) postarał się jednak o rozpatrzenie kolejnego wniosku. Już następnego dnia po inauguracji prezydentury Ronalda Reagana (czyli 21 stycznia 1981 roku) komisja FDA pochyliła się nad problemem. Nowy komisarz Arthur Hayes błyskawicznie przeprowadził całą procedurę od nowa. Komitet wprawdzie nie chciał przegłosować rejestracji aspartamu (trzy głosy przeciw, dwa za), ale Hayes powołał nowego członka. Aby wyjść z patowej sytuacji, zagłosował sam – i w ten sposób aspartam został zarejestrowany do ograniczonego użytku (m.in. jako słodzik stołowy). Dwa lata później agencja pozwoliła go stosować szerzej, m.in. w napojach gazowanych. Rumsfeld objął stanowisko w administracji. A w 1985 roku G.D. Searle zostało wykupione przez Monsanto. Komisarz Hayes trafił zaś do firmy reklamowej Burston-Marsteller, obsługującej public relations dla... Monsanto i G.D. Searle. Później zaś kierował firmą farmaceutyczną EM Pharmaceuticals.
To generalnie był dobry czas dla Monsanto. W 1980 roku Sąd Najwyższy USA uznał, iż możliwe jest patentowanie żywych organizmów. Warunek był taki, że muszą być one zmodyfikowane ręką człowieka. Na to tylko czekały firmy biotechnologiczne. W 1983 roku naukowcy Monsanto przedstawili wyniki prac nad zmodyfikowanymi komórkami roślinnymi, a już pięć lat później obsadzono GMO pierwsze poletko doświadczalne.
Plan był prosty jak konstrukcja – nomen omen – cepa. Dajmy rolnikom rośliny genetycznie zmodyfikowane w taki sposób, aby były odporne na nawet potężne dawki środków przeciw chwastom i owadom niszczącym uprawy. W ten sposób farmerzy będą mogli podnosić plony przy niższych nakładach pracy. Tak powstały specjalne wersje kukurydzy, bawełny, soi i buraków. Są odporne (tzw. Roundup Ready) na działanie substancji chroniących uprawy, co oznacza – w teorii – że można maksymalizować plony.
Ale w tym wszystkim jest haczyk. Monsanto, sprzedając zmodyfikowane ziarno, oczekuje od farmerów, że nie będą wykorzystywać części plonów do ponownego obsadzania pól, lecz kupią nową partię towaru – plus herbicyd. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi procesami. Sama firma oficjalnie zastrzega na swojej stronie, że nigdy nie prowadziła żadnych działań prawnych przeciw rolnikom, u których wykryto śladowe ilości zmodyfikowanych (i chronionych patentem) ziaren. Tyle że to sami rolnicy mają dbać o to, aby na ich polu nie zawieruszyły się płatne nasiona. Jeżeli dojdzie do skażenia „zwykłych" upraw tymi zmodyfikowanymi, odpowiada za to... rolnik, a nie firma lub sąsiad uprawiający GMO.
Strategia okazała się korzystna dla Monsanto, ale znacznie mniej dla samych rolników. Ponieważ chwasty i owady powoli uodporniają się na chemiczne środki ochrony roślin, farmerzy muszą wydawać więcej na większe dawki pestycydów. Nie mogą w sposób naturalny zastępować ziaren GMO tymi wyhodowanymi przez siebie – muszą kupować nowe. A Monsanto sprytnie przejęło innych dostawców i opanowało dystrybucję. Dzięki temu – oblicza prof. Charles Brenbrook z Washington State University – ceny nasion poszły w górę. Od 1995 do 2012 roku soja podrożała o ponad 300 proc., kukurydza o 250 proc., a zmodyfikowana bawełna o ponad 500 proc.
– W rękach prywatnego sektora skupiliśmy kontrolę nad roślinami i modyfikacjami genetycznymi. Jeżeli ktoś myśli, że ta władza będzie wykorzystana do rozwiązania prawdziwych problemów społecznych czy poprawy bezpieczeństwa żywności, to mogę takiej osobie sprzedać most Brookliński — mówi prof. Benbrook.