Patenty firmy Monsanto

Brutalne praktyki rynkowe, powiązania z polityką, ogromne pieniądze wydane na lobbowanie, a to wszystko w sosie modyfikacji genetycznych. Biotechnologiczny gigant Monsanto jak żadna inna firma pokazuje skalę nieformalnych wpływów korporacji na życie przeciętnego zjadacza chleba.

Aktualizacja: 20.02.2016 22:04 Publikacja: 18.02.2016 22:24

Coroczny marsz przeciwników polityki Monsanto, Paryż, maj 2015

Coroczny marsz przeciwników polityki Monsanto, Paryż, maj 2015

Foto: Citizenside/Afp

Podczas epidemii zakażeń wirusem Zika, któremu przypisuje się wywoływanie małogłowia u noworodków, pojawia się głos zatroskanych naukowców z Argentyny. Małogłowie i inne defekty neurologiczne obserwowane u dzieci w Brazylii to nie efekt zakażeń wirusem, lecz stosowania pestycydów – informuje grupa Physicians in Crop-Sprayed Towns. O sprawie piszą największe agencje na świecie.

Chodzi o pyriproksyfen wpuszczany do wody, w której mogą się rozwijać larwy komarów przenoszących zikę. Argentyńscy lekarze wskazują, że w Brazylii, w której występują liczne przypadki małogłowia, środek ten stosowany był powszechnie. A w Kolumbii, gdzie jest równie wiele komarów przenoszących wirusa, przypadków małogłowia praktycznie nie ma. Bo nie był tam stosowany pyriproksyfen. Sama Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrożnie podchodzi do tematu – związek między zakażeniem i małogłowiem jest tylko statystyczny.

W normalnych okolicznościach podejrzenia argentyńskich lekarzy pewnie wyrzucono by do kosza. Ale nie tym razem. Bo środek chemiczny produkuje firma Sumitomo. Nazwa nikomu nic nie mówi? Jak to? Przecież współpracuje z biotechnologicznym gigantem Monsanto.

A jak Monsanto, to już inna sprawa.

Amerykańska firma produkująca zmodyfikowane genetycznie rośliny idealnie nadaje się na chłopca do bicia. Podobne rzeczy robią (lub próbują robić) firmy zbrojeniowe, sektora paliwowo-energetycznego oraz największe koncerny farmaceutyczne. Jednak to nie Halliburton, BP czy Pfizer budzą tak powszechną niechęć. To nie przeciw nim ruszają wielotysięczne marsze w miastach całego świata.

Monsanto jest po prostu na celowniku. Po pierwsze – zajmuje się czymś, czego większość ludzi nie rozumie, a wręcz się obawia. Wprowadzanie obcych genów do roślin służących do produkcji żywności wydaje się czymś mrocznym, groźnym i nienaturalnym (zwłaszcza dla odbiorców reklam jajek od zdrowych kurek, które nie wiedzą, co to GMO). Po drugie – badania poświęcone negatywnemu wpływowi żywności genetycznie modyfikowanej na zdrowie zwierząt (i ludzi) są przez media nagłaśniane, podczas gdy setki innych, pokazujących korzyści z GMO, jest przemilczanych.

Po trzecie wreszcie – przenikanie się świata polityki i biznesu jest w tym przypadku doskonale prześwietlone. Nawet jeżeli ktoś nie poddaje się panice związanej z GMO, ba – uważa, że genetycznie zmodyfikowane organizmy są szansą dla świata, musi się zastanowić, widząc pobłażliwość, z jaką amerykańskie władze traktują biotechnologicznego giganta w kwestii badań żywności, jej znakowania czy monopolistycznych praktyk rynkowych wymuszających na farmerach stosowanie oferowanych przez firmę ziaren i środków chemicznych.

W pewnym stopniu tę przychylność wyjaśniają działania lobbystów – w 2008 roku Monsanto wydało na ich działalność blisko 9 mln dolarów, w 2011 roku – 6,3 mln. To mniej niż wielkie firmy farmaceutyczne, ale więcej niż jakakolwiek firma działająca na rynku rolnictwa.

Co istotne, Monsanto obdarza swoimi pieniędzmi obie strony politycznej barykady. W 2010 roku za pośrednictwem komitetu wyborczego było to nieco ponad 300 tys. dolarów – 48 proc. dla demokratów i 52 proc. dla republikanów.

No i nie zapominajmy, że to właśnie Monsanto dało amerykańskiej armii w Wietnamie słynny Agent Orange.

Pomożecie? Pomożemy!

I taka strategia przynosi efekty. Oto pierwszy z brzegu przykład – historia rejestracji popularnego środka słodzącego aspartamu. W 1980 roku amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków nie zgodziła się go zarejestrować, powołując się na wyniki eksperymentów na zwierzętach, z których wynikało, że może on podnosić zagrożenie nowotworami. Ówczesny szef G.D. Searle, firmy produkującej aspartam, Donald Rumsfeld (tak, ten sam sekretarz obrony USA) postarał się jednak o rozpatrzenie kolejnego wniosku. Już następnego dnia po inauguracji prezydentury Ronalda Reagana (czyli 21 stycznia 1981 roku) komisja FDA pochyliła się nad problemem. Nowy komisarz Arthur Hayes błyskawicznie przeprowadził całą procedurę od nowa. Komitet wprawdzie nie chciał przegłosować rejestracji aspartamu (trzy głosy przeciw, dwa za), ale Hayes powołał nowego członka. Aby wyjść z patowej sytuacji, zagłosował sam – i w ten sposób aspartam został zarejestrowany do ograniczonego użytku (m.in. jako słodzik stołowy). Dwa lata później agencja pozwoliła go stosować szerzej, m.in. w napojach gazowanych. Rumsfeld objął stanowisko w administracji. A w 1985 roku G.D. Searle zostało wykupione przez Monsanto. Komisarz Hayes trafił zaś do firmy reklamowej Burston-Marsteller, obsługującej public relations dla... Monsanto i G.D. Searle. Później zaś kierował firmą farmaceutyczną EM Pharmaceuticals.

To generalnie był dobry czas dla Monsanto. W 1980 roku Sąd Najwyższy USA uznał, iż możliwe jest patentowanie żywych organizmów. Warunek był taki, że muszą być one zmodyfikowane ręką człowieka. Na to tylko czekały firmy biotechnologiczne. W 1983 roku naukowcy Monsanto przedstawili wyniki prac nad zmodyfikowanymi komórkami roślinnymi, a już pięć lat później obsadzono GMO pierwsze poletko doświadczalne.

Plan był prosty jak konstrukcja – nomen omen – cepa. Dajmy rolnikom rośliny genetycznie zmodyfikowane w taki sposób, aby były odporne na nawet potężne dawki środków przeciw chwastom i owadom niszczącym uprawy. W ten sposób farmerzy będą mogli podnosić plony przy niższych nakładach pracy. Tak powstały specjalne wersje kukurydzy, bawełny, soi i buraków. Są odporne (tzw. Roundup Ready) na działanie substancji chroniących uprawy, co oznacza – w teorii – że można maksymalizować plony.

Ale w tym wszystkim jest haczyk. Monsanto, sprzedając zmodyfikowane ziarno, oczekuje od farmerów, że nie będą wykorzystywać części plonów do ponownego obsadzania pól, lecz kupią nową partię towaru – plus herbicyd. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi procesami. Sama firma oficjalnie zastrzega na swojej stronie, że nigdy nie prowadziła żadnych działań prawnych przeciw rolnikom, u których wykryto śladowe ilości zmodyfikowanych (i chronionych patentem) ziaren. Tyle że to sami rolnicy mają dbać o to, aby na ich polu nie zawieruszyły się płatne nasiona. Jeżeli dojdzie do skażenia „zwykłych" upraw tymi zmodyfikowanymi, odpowiada za to... rolnik, a nie firma lub sąsiad uprawiający GMO.

Strategia okazała się korzystna dla Monsanto, ale znacznie mniej dla samych rolników. Ponieważ chwasty i owady powoli uodporniają się na chemiczne środki ochrony roślin, farmerzy muszą wydawać więcej na większe dawki pestycydów. Nie mogą w sposób naturalny zastępować ziaren GMO tymi wyhodowanymi przez siebie – muszą kupować nowe. A Monsanto sprytnie przejęło innych dostawców i opanowało dystrybucję. Dzięki temu – oblicza prof. Charles Brenbrook z Washington State University – ceny nasion poszły w górę. Od 1995 do 2012 roku soja podrożała o ponad 300 proc., kukurydza o 250 proc., a zmodyfikowana bawełna o ponad 500 proc.

– W rękach prywatnego sektora skupiliśmy kontrolę nad roślinami i modyfikacjami genetycznymi. Jeżeli ktoś myśli, że ta władza będzie wykorzystana do rozwiązania prawdziwych problemów społecznych czy poprawy bezpieczeństwa żywności, to mogę takiej osobie sprzedać most Brookliński — mówi prof. Benbrook.

Huśtawka

Sztandarowym przykładem tej swoiście rozumianej kooperacji biznesu i rządu jest wiceprezes Monsanto Michael Taylor. Rozpoczął karierę w 1981 roku w kancelarii prawnej obsługującej firmę. Stworzył dla niej zręby przepisów obejmujących testowanie i dopuszczanie do użytku zmodyfikowanej żywności. Proponował (jego sugestie zostały później przyjęte), aby wymagania dotyczące toksyczności substancji w żywności były bardziej liberalne.

Z kancelarii przeszedł wprost na rządową posadę – do Agencji ds. Żywności i Leków na stworzone specjalnie dla niego stanowisko.

Pierwsze decyzje? Mleko od krów otrzymujących bydlęcy hormon wzrostu nie musi być specjalnie oznakowane. Gen odpowiedzialny za produkcję tego hormonu został wcześniej wyizolowany i opatentowany. Wszczepia się go bakteriom E. coli, które w bioreaktorach wytwarzają gotową substancję. Potraktowane nią krowy są bardziej odporne na antybiotyki i dają więcej mleka. Stosowanie tej substancji jest zabronione w Unii Europejskiej, Kanadzie, Australii, Japonii, Izraelu i Nowej Zelandii. W USA, dzięki decyzji FDA, nie trzeba nawet znakować produktów wytworzonych z udziałem tego hormonu.

Pierwszą rejestrację rekombinowanego bydlęcego hormonu wzrostu (rBGH) zdobyła firma Monsanto.

Jednocześnie Michael Taylor stworzył wytyczne dotyczące bezpieczeństwa żywności z genetycznie zmodyfikowanych roślin. W praktyce zdejmują one odpowiedzialność z firm produkujących żywność GMO. Po tych sukcesach Taylor przeniósł się do Departamentu Rolnictwa, w którym zajmował się bezpieczeństwem żywności i inspekcjami.

W 1996 roku powrócił na chwilę do swojej kancelarii adwokackiej, po czym awansował na wiceprezesa Monsanto ds. polityki publicznej.

W 2009 roku ponownie przeszedł do waszyngtońskiej administracji. Został najpierw doradcą szefa Agencji ds. Żywności i Leków, a następnie jego zastępcą ds. żywności. Zwroty kariery Taylora są tak gwałtowne, że jego krytycy określają relacje Monsanto–administracja mianem drzwi obrotowych.

Monsanto twierdzi, że jego wpływ na polityków i agencje rządowe to mit. „Rządy okazjonalnie oferowały pracę osobom, które w pewnym okresie swojej kariery pracowały dla Monsanto lub naszych partnerów. Zamiast przyjąć do wiadomości, że były to wyjątkowo doświadczone i utalentowane osoby, krytycy sugerują, że jest to jakaś globalna konspiracja – tłumaczy dział public relations firmy. – W każdym sektorze biznesu doświadczeni i utalentowani pracownicy zmieniają miejsce zatrudnienia na takie, które lepiej odpowiada ich oczekiwaniom i zainteresowaniom".

Strategię przenikania do polityki amerykański gigant stara się stosować również w Europie. Podczas podejmowania kluczowych dla rolnictwa i bezpieczeństwa żywności decyzji głównym doradcą Tony'ego Blaira był Stanley Greenberg, konsultant Monsanto.

Wyciekły również (dzięki WikiLeaks) tajne dokumenty świadczące o politycznym wsparciu interesów koncernu przez amerykańskich dyplomatów. Gdy ważyły się losy kukurydzy MON 810 w Hiszpanii, regionalny dyrektor Monsanto apelował o pomoc Waszyngtonu. Hiszpania i Portugalia (gdzie uprawy zmodyfikowanej kukurydzy są największe) lobbowały też za poluzowaniem polityki dotyczącej GMO w Unii Europejskiej. MON 810 to zmodyfikowana kukurydza wyposażona w gen kodujący toksynę zabijającą owady niszczące uprawy (m.in. omacnicę prosowiankę).

Bez pleców trudniej

Jednym z największych przeciwników tej inicjatywy była Francja (a zatem była też przeszkodą dla planów Monsanto). Amerykański ambasador we Francji w tajnej depeszy proponował „działania odwetowe, które zabolą Unię Europejską", tak niechętną biotechnologicznemu postępowi.

Efekt tych działań był jednak mizerny. Unia pozostała oporna, „odstrzeliła" nawet genetycznie zmodyfikowane ziemniaki Amflora zaprojektowane przez BASF. Drzwi dla GMO nie zamknięto jednak definitywnie. W Unii Europejskiej można uprawiać kukurydzę MON 810, jednak poszczególne kraje mają prawo wprowadzenia zakazu. W tym wypadku ofensywa polityczna zawiodła.

Można powiedzieć, że nie ma się co dziwić akurat Monsanto, skoro większość koncernów prowadzi właśnie taką politykę. Ale nie wszyscy są tak skuteczni.

Gdy Bayer dopuścił do „wycieku" genetycznie zmodyfikowanego ryżu z testowego poletka na terenie Uniwersytetu Luizjany, został zmuszony do zapłacenia 750 mln dolarów odszkodowania. Firmy telekomunikacyjne i informatyczne tak agresywnie wykupujące konkurencję były w USA dzielone na mniejsze części. A kary nakładane np. na Microsoft stosowano przy „przewinieniach" mniejszej wagi niż podejrzenie zagrożenia zdrowia obywateli.

Brak politycznych pleców przyczynił się również do przegrania niezwykle istotnej sprawy o patentowanie genów. Myriad Genetics opatentowała geny BRCA1 i BRCA2 wpływające na poziom zagrożenia rakiem piersi i jajnika. Patent miał chronić prawa firmy do produkcji testów wykrywających mutacje sprzyjające chorobie nowotworowej. Myriad założyli naukowcy (głównie z Uniwersytetu Utah), którzy brali udział w odkryciu i sekwencjonowaniu tych genów. Na swojej pracy chcieli zarobić, blokując tym samym dostęp do testów wszystkim innym firmom (w tych czasach głównie laboratoriom uniwersyteckim). Sąd początkowo uznał patentowanie genów za dopuszczalne, jednak w sprawie o podważenie tych praw zmienił zdanie. Sąd Najwyższy USA w 2013 roku uznał, że prawa własności intelektualnej do czegoś, co stworzyła natura, są nieważne. Nie omieszkał jednak podkreślić, że ochronie podlegają warianty niewystępujące normalnie w przyrodzie, a stworzone ręką człowieka.

Zmiana atmosfery wokół badań genetycznych i biotechnologii odbiła się także na Monsanto. Zastosowanie tego samego triku co z nasionami kukurydzy i soi w przypadku hodowli zwierząt (świń) okazało się niemożliwe i firma wycofała się z tego rynku.

Wcześniej porzuciła również swój najambitniejszy pomysł panowania nad światem – produkcji roślin o ograniczonej zdolności wytwarzania nasion. Potocznie nazywane terminatorami nasiona pozwalałyby uzyskać tylko jednorazowy plon. Nasion w drugim pokoleniu nie można by wykorzystać – byłyby sterylne. „Dzięki nowoczesnej biotechnologii możliwe jest zaprojektowanie roślin niewytwarzających dających się wykorzystać nasion. Zobowiązujemy się do wstrzymania komercjalizacji tej technologii" – informuje Monsanto.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Podczas epidemii zakażeń wirusem Zika, któremu przypisuje się wywoływanie małogłowia u noworodków, pojawia się głos zatroskanych naukowców z Argentyny. Małogłowie i inne defekty neurologiczne obserwowane u dzieci w Brazylii to nie efekt zakażeń wirusem, lecz stosowania pestycydów – informuje grupa Physicians in Crop-Sprayed Towns. O sprawie piszą największe agencje na świecie.

Chodzi o pyriproksyfen wpuszczany do wody, w której mogą się rozwijać larwy komarów przenoszących zikę. Argentyńscy lekarze wskazują, że w Brazylii, w której występują liczne przypadki małogłowia, środek ten stosowany był powszechnie. A w Kolumbii, gdzie jest równie wiele komarów przenoszących wirusa, przypadków małogłowia praktycznie nie ma. Bo nie był tam stosowany pyriproksyfen. Sama Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrożnie podchodzi do tematu – związek między zakażeniem i małogłowiem jest tylko statystyczny.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków