„Rausz. Niemcy między wojnami”. Wraz z rozkwitem Rzeszy rosły iluzje

Kanclerz Heinrich Brüning świadomie wykorzystywał narastające niepokoje społeczne, aby skłonić zwycięskie mocarstwa do ustępstw w sprawie spłaty przez Niemcy reparacji po I wojnie światowej.

Publikacja: 25.08.2023 17:00

Coraz częściej w wielu miejscach spotkać można było pojedynczych zdesperowanych ludzi. Z czasem jedn

Coraz częściej w wielu miejscach spotkać można było pojedynczych zdesperowanych ludzi. Z czasem jednak stali się oni powszechnym obrazem: mężczyźni i kobiety w eleganckich ubraniach biurowych z lepszych czasów, z napisem zawieszonym u szyi: „Podejmę każdą pracę”. Na zdjęciu Berlin, 1930/1932 r.

Foto: akg-images / East News

Republika Weimarska zaczęła słabnąć w piątek, ale tego nie dostrzegała. To, co przeszło do historii jako „czarny piątek”, było neologizmem stworzonym z późniejszej perspektywy. Dla ówczesnych Niemców 25 października 1929 roku był całkiem normalnym dniem. Spokojny nastrój utrzymywał się również dnia następnego. Wprawdzie odnotowano gwałtowny spadek kursów na nowojorskiej giełdzie – określany tam jako „czarny czwartek” – ale sytuacja w Ameryce dość szybko się uspokajała. „Berliner Börsen-Zeitung” jako gazeta antyrepublikańska, mająca skądinąd dostęp do wszelkich złych wiadomości, była pewna, że to „rozregulowanie” szybko się skończy. Załamanie nowojorskiej giełdy nie trafiło na pierwszą stronę żadnej niemieckiej gazety; poświęcono mu nieco uwagi dopiero w dalszej części, tej giełdowej. Ale czyż niemieckie gazety nie miały powodów do optymizmu? W końcu krach na amerykańskiej giełdzie był wynikiem bezprecedensowego boomu na akcje, który objął także drobnych ciułaczy i doprowadził do groteskowego zawyżenia wartości papierów wartościowych. Niemieccy inwestorzy zastanawiali się, jak miałoby to wpłynąć na ich sytuację. Według Commerzbanku krach w Nowym Jorku mógł nawet przynieść Niemcom korzyść: zanim sytuacja na amerykańskim rynku pieniężnym uległaby poprawie, można by oczekiwać zwiększonego napływu amerykańskich inwestycji na rynek niemiecki, ponieważ ten amerykański stawał się zbyt niepewny.

Optymizm utrzymywał się także w kolejnym tygodniu. Osiem dni po „czarnym piątku” dodatek giełdowy do gazety „Vossische Zeitung” podsumował sytuację na parkiecie w następujący sposób: „Mocno na całej linii”.

Ale za plecami protagonistów szykowała się jednak katastrofa, która powoli obierała kurs na Europę. Ameryka wycofywała swoje pieniądze. Krach na giełdzie doprowadził do likwidacji wielu prywatnych aktywów, a bankom amerykańskim zostawało mnóstwo niespłaconych kredytów. Ich klienci dali się namówić na ryzykowne przedsięwzięcia i aby móc czerpać zysk z hossy na giełdzie, wielu z nich pożyczyło pieniądze i zainwestowało je w akcje. Kiedy rozwiała się iluzja stałego wzrostu, zostały im tylko długi. Rozpoczął się „wielki kryzys gospodarczy”, który trzy lata później pozbawił pracy jedną czwartą Amerykanów w wieku produkcyjnym. Aby zachować umiarkowaną płynność, upadające banki amerykańskie – kiedy tylko miały taką możliwość – wycofywały się ze swoich europejskich interesów. W efekcie kryzys amerykański doprowadził do światowego kryzysu gospodarczego, który najmocniej dotknął Niemcy. Kraj przegrany w wojnie światowej znalazł się w centrum dziwacznej karuzeli zadłużenia, którą pozostawiła po sobie wojna.

Czytaj więcej

Lubię dać czadu basem

Kto właściwie wygrał tę wojnę

Państwo niemieckie nieustannie zaciągało pożyczki na comiesięczną spłatę reparacji wojennych, uzgodnionych w planie Younga. Zwycięskie mocarstwa europejskie wykorzystały te pieniądze na spłatę swoich długów, które zaciągnęły w Ameryce w celu finansowania wojny. Cykl ten przez lata ze znacznym rozmachem utrzymywał równowagę, ale od teraz zmieniał się w spiralę spadkową, obejmującą zarówno zwycięzców, jak i pokonanych. Pomimo tak przytłaczającego ciężaru, jakim był dług wojenny, Niemcy przeżywały w poprzednich latach gwałtowny wzrost. Był on jednak finansowany z kolejnych kredytów, których spłata miała znajdować pokrycie w solidnym rozwoju. Wraz z rozkwitem kraju rosły także iluzje. A wraz z dobrobytem pojawił się apetyt na jeszcze więcej – optymistyczne oczekiwanie, które napędza każdą zdrową gospodarkę. Charakterystyczna od początku istnienia Republiki skłonność do radosnego życia ponad stan nie dała się już powstrzymać w czasach boomu. Ten charleston był tańczony tylko w jednym kierunku: ostro w górę. Domy towarowe dawno już przewyższyły kościoły pod względem wartości wizualnych; nieustannie prezentowały się jako katedry konsumpcji, ich foyer przypominały scenerie z operowych spektakli. Przykładowo w domu towarowym Karstadt w dzielnicy Berlin-Neukölln można się było poczuć jak w Nowym Jorku – ogromny ogród na dachu i bezpośrednie połączenie ze stacją kolei podziemnej. Poszczególne miasta również rywalizowały ze sobą i starały się prześcigać imponującymi inwestycjami. Zupełnie jak niegdysiejsze, żądne prestiżu udzielne księstwa, konkurujące wspaniałymi budowlami kultury. Pod koniec 1927 roku zaniepokojony minister spraw zagranicznych Stresemann pytał burmistrza Duisburga, jak można wyperswadować zwycięskim mocarstwom żądanie odszkodowań wojennych, skoro Niemcy wydają tyle pieniędzy, jakby wygrały wojnę: „Fakt, że państwo pruskie przekazało czternaście milionów na odbudowę Opery Berlińskiej, a w sumie da prawdopodobnie na ten cel ponad dwadzieścia milionów, sprawia, że według całego świata opływamy w złoto.

Żadne zwycięskie państwo nie zrobiło czegoś podobnego. Ten sam skutek ma fakt, że pan Adenauer (burmistrz Kolonii) buduje wspaniałe centrum wystawowe i chwali się, że zainstalował największe organy na świecie. Wystawa prasy w Kolonii jest określana jako najbardziej luksusowa, na jaką do tej pory pozwolono sobie w tej branży. Frankfurt nad Menem miał na wystawie muzycznej deficyt dwóch i pół miliona marek. Drezno buduje muzeum higieny z dotacji Rzeszy. (…) Proszę, bądźcie tak łaskawi i powiedzcie mi, jak mam odpowiadać przedstawicielom obcych mocarstw, gdy mówią mi, że to wszystko sprawia wrażenie, jakby Niemcy nie przegrały wojny, ale ją wygrały. Wobec takich zarzutów jestem bezsilny”.

Pożyczki, z których rozwijające się miasta finansowały swoje nowe baseny, teatry, sale koncertowe i osiedla mieszkaniowe, podobnie jak pożyczki rządowe i korporacyjne, były w dużej mierze zaciągane w Ameryce, choć drogą okrężną, za pośrednictwem banków niemieckich. Przez jakiś czas wszystko szłoby jeszcze dobrze, ale zależność od dolara wciągała Niemcy w wir amerykańskiego kryzysu. Gdy w 1929 roku pękła amerykańska bańka spekulacyjna, Amerykanie anulowali niemieckim bankom obiecane wcześniej kredyty, a te z kolei to samo zrobiły swoim klientom. Państwo, firmy, osoby prywatne traciły płynność finansową. Pieniądza było mało i stawał się drogi. Niemiecki rząd ostatecznie zaciągał jeszcze większe pożyczki u Ivara Kreugera, światowej sławy „króla zapałek”, który już w październiku 1929 roku udzielił mu pożyczki w wysokości ponad stu dwudziestu pięciu milionów dolarów, przypadkowo stało się to w „czarny piątek”.

W latach dwudziestych Szwed Ivar Kreuger był pierwszym człowiekiem, który jako osoba prywatna udzielał niewiarygodnie dużych pożyczek krajom w trudnej sytuacji finansowej. W zamian żądał monopolu na sprzedaż zapałek, co z kolei czyniło go wiarygodnym w oczach międzynarodowych banków. Ale i ta karuzela miała stracić impet: 12 marca 1932 roku Ivar Kreuger, gwiazda międzynarodowego świata finansowego, zastrzelił się w swoim paryskim mieszkaniu. Król zapałek zgasł. Nawet on stał się niewypłacalny, a jego finansowe imperium stanęło na skraju upadku. Prawie cały świat dotknęły ekonomiczne suchoty. Najbardziej ucierpiały Ameryka i Niemcy. Wstrzymywano projekty budowlane, odwoływano planowane inwestycje i zamykano produkcję, czego przykładem była wspominana już i widoczna do dziś pusta przestrzeń na berlińskim Alexanderplatz. Jego wspaniałe budowle peryferyjne – w tym dom, który zdobiło dziewięćdziesiąt dziewięć owczych głów, aptekę Jung’sche, dom handlowy Hahn, restaurację Aschinger – właśnie zdążono wyburzyć, gdy wstrzymane zostały i odłożone na czas nieokreślony projekty zabudowy wschodniej części placu. Amerykańscy inwestorzy się wycofali. Wizję urbanisty Martina Wagnera, dotyczącą „placu światowej metropolii”, można było zrealizować tylko w połowie dzięki dwóm nowatorskim „budynkom Behrensa”. Wschodnia strona placu pozostała po prostu otwarta. Do dziś ma tę uporczywą surowość, której najwyraźniej nie można uzdrowić żadnymi środkami upiększającymi, prowadzi więc w nadmierną przestrzeń, którą pozostawił po sobie światowy kryzys gospodarczy.

Jedynie z torbą podróżną

Brak inwestycji oznaczał mniej pracy. Zaczęły się pierwsze zwolnienia. Bezrobocie rosło, a fundusze rządowe się kurczyły. Brak pracy stał się opresją nie tylko dla poszczególnych osób, ale także dla państwa. Jego potrzeby gwałtownie rosły. System ubezpieczeń na wypadek bezrobocia przewidywał maksymalnie osiemset tysięcy osób potrzebujących pomocy. Za pomocą funduszu kryzysowego można było zwiększyć tę liczbę do maksymalnie miliona czterystu tysięcy. W 1930 roku bez pracy pozostawało już jednak trzy miliony osób. W wyniku sporu wokół kwestii zapewnienia środków do życia obywatelom, którzy stracili pracę, w marcu 1930 roku rozpadł się gabinet kierowany przez socjaldemokratów pod przewodnictwem kanclerza Hermanna Müllera. Jak zwykle partie konserwatywne w tej wielkiej koalicji opowiedziały się za cięciem świadczeń socjalnych, podczas gdy socjaldemokraci optowali za zwiększeniem podatków i składek.

Trzy dni po rezygnacji Müllera prezydent Rzeszy Hindenburg stanął po stronie konserwatystów. Kanclerzem mianował polityka centrowego Heinricha Brüninga, ascetycznie pobożnego, skromnego człowieka, który do czasu swojej nominacji podnajmował dwa umeblowane pokoje przy Alt-Moabit. Jedynie z torbą podróżną Brüning wprowadził się do Pałacu Kanclerza Rzeszy, by rozpocząć urzędowanie. W zamyśle miał już żelazny kurs oszczędnościowy, którego realizację – w razie gdyby zaszła taka potrzeba – chciał przepchnąć nawet wbrew woli Reichstagu. Jego rząd nie miał za sobą większości parlamentarnej, ministrowie starego gabinetu z ramienia SPD zostali prostą decyzją prezydenta zastąpieni konserwatystami.

Był to pierwszy tak zwany gabinet prezydencki Republiki, czyli rząd, który nie został wybrany przez Reichstag, lecz mianowany przez prezydenta Rzeszy. To złamanie zasad parlamentaryzmu było możliwe dzięki instrumentowi dekretu nadzwyczajnego, przewidzianemu w konstytucji, aby państwo mogło funkcjonować w stanach wyjątkowych. Obejście wymogu większości parlamentarnej przy formowaniu rządu miało konsekwencje dla dalszego rozwoju sytuacji, ponieważ reputacja parlamentu, która i tak już została nadszarpnięta, w rezultacie obniżyła się jeszcze bardziej. Wypierając zdecydowanie najsilniejszą frakcję SPD i ustanawiając rząd mniejszościowy na rzecz konserwatywnych elit, Hindenburg i Brüning robili wyraźny krok w kierunku państwa autorytarnego. Uznawanie tego za konieczne, częste w tamtym czasie, oznaczało deprecjonowanie demokracji jako formy państwa jedynie na okres spokoju, która nie jest w stanie stworzyć zdolnej do działania większości.

Hindenburg uważał Brüninga za właściwego człowieka na stanowisku kanclerza, ponieważ jako reakcyjny katolicki działacz związkowy obiecywał, że będzie miał za sobą zarówno część klasy robotniczej, jak i pracodawców. Początkowo rzeczywiście tak było. Zwodzona SPD wielokrotnie, zaciskając zęby, w ostatniej chwili zapewniała mu poparcie w Reichstagu, czyniąc to w przekonaniu, że zapobiega jeszcze gorszym zdarzeniom. Dzięki temu, pomimo obrania bolesnego kursu oszczędnościowego, Brüning był w stanie utrzymać się u władzy przez dwa lata i dwa miesiące, podczas których ceny, płace i świadczenia socjalne nieprzerwanie malały, a znacząco rosła liczba bezrobotnych. Dnia 1 czerwca 1932 roku Brüning został zastąpiony przez skrajnego reakcjonistę Franza von Papena. Stało się to znowu w wyniku starań sędziwego Hindenburga, który coraz częściej nie zgadzał się z „głodowym kanclerzem”, jak teraz nazywano Brüninga.

Zmiana na stanowisku kanclerza nastąpiła nie dlatego, że Brüning obciął świadczenia socjalne dla najbiedniejszych, ale dlatego, że zamierzał zmniejszyć subwencje dla wschodniołabskich junkrów, do których należał sam Hindenburg. Ponadto Brüning oraz jego minister spraw wewnętrznych i obrony Wilhelm Groener stali się niepopularni wśród przyjaciół Hindenburga, bo zakazali działalności SA, ponieważ zachowanie jej członków przybierało cechy terrorystyczne. Kamaryla wokół Hindenburga i kierownictwo Reichswehry postrzegały oddziały pałkarzy, jakimi były SA, jako armię rezerwową dla przyszłej polityki zbrojeniowej i jako ważny instrument do tłumienia powstań robotniczych. Brüning musiał więc odejść. A władzę przejmowali już skrajni konserwatyści. Dlaczego Brüning tak długo utrzymywał się u władzy? Jego katastrofalna polityka oszczędnościowa stale pogarszała przecież sytuację społeczną. Był tylko jeden powód, dla którego udawało mu się znajdować wystarczającą aprobatę dla swojego żelaznego kursu oszczędnościowego w czasie dwóch lat kryzysu: była nim trauma inflacji, która wciąż głęboko tkwiła w społeczeństwie niemieckim. Za żadną cenę nie chciano znowu zwiększać podaży pieniądza, by łagodzić kryzys poprzez zwiększoną pomoc państwa. Zamiast tego rząd wybrał drogę przeciwną, zmierzającą w kierunku deflacji. Dla tych, którzy nadal utrzymywali pracę na dotychczasowych warunkach, spadek ceny początkowo miał same zalety, sprawiał, że standard ich życia zaczął się podnosić. W rezultacie kryzys był opóźniany i nie wszyscy postrzegali go jednakowo – w przeciwieństwie do inflacji, która w równym stopniu przekreślała zarówno duże fortuny, jak i chude portfele. Deflacja działała zupełnie inaczej. Fakt, że wraz ze spadkiem cen następował też spadek dochodów, a w konsekwencji tracono kolejne miejsca pracy, był osobną kwestią, niewyobrażalną dla wielu, którzy z pogardą patrzyli na „braci pobierających zasiłek”. Dopiero z upływem czasu strach przed utratą pracy stawał się sprawą coraz bardziej powszechną.

Czytaj więcej

Jake Poller. Huxley. Biografia

Ostatni znak lojalności

Dla nacjonalistów i ich podżegaczy w mediach Hugenberga (Polityk i przedsiębiorca, członek pierwszego gabinetu Adolfa Hitlera, powołanego w roku 1933, właściciel firmy wydawniczej – przyp. tłum.) było jasne, że przyczyna nieszczęścia leży w „zniewoleniu narodu niemieckiego” przez żądania reparacji ze strony zwycięskich mocarstw i „zdradzieckiej polityce spełnienia” tych żądań przez partie demokratyczne. Żądania nacjonalistów z kolei obejmowały natychmiastową odmowę zapłaty reparacji. Chociaż nie były nowe, teraz nabierały rozmachu w związku z trudną sytuacją kasy państwowej. Większość Niemców jeszcze nie podzielała tych zapatrywań; referendum przeciwko planowi Younga, przeprowadzone pod koniec 1929 roku, przy ogromnych nakładach propagandowych prasy Hugenberga, się nie powiodło, plan Younga odrzuciło zaledwie trzynaście i osiem dziesiątych procent głosujących. Był to ostatni znak lojalności zdecydowanej większości obywateli wobec Republiki, triumfalnie celebrowany przez demokratów. Chociaż prawie wszyscy Niemcy uważali, że ciężar reparacji jest zdecydowanie nadmierny, większość opowiadała się za cywilizowanymi negocjacjami. Brüning był przekonany, że zwycięskim mocarstwom trzeba udowodnić pewien fakt. Otóż nawet najsurowsza niemiecka polityka oszczędnościowa nie doprowadzi do osiągnięcia żądanej przez nich wysokości odszkodowań. Uważał, że Niemcy musiałyby głodować, aby alianci zechcieli pójść na ustępstwa i zaoferować bardziej umiarkowane warunki. Świadomie wykorzystywał narastające niepokoje społeczne, aby skłonić zwycięskie mocarstwa do ustępstw. Pobożny twardogłowy Brüning nazywał to: „robieniem oręża z choroby”.

Ryzykowna droga, okupiona głodem i gniewem rosnącej armii ludzi pozbawionych pracy i chleba. Czysta nędza, znana z lat inflacji, wracała masowo. Coraz częściej w wielu miejscach spotkać można było pojedynczych zdesperowanych ludzi. Z czasem jednak stali się oni powszechnym obrazem: mężczyźni i kobiety w eleganckich ubraniach biurowych z lepszych czasów, z napisem zawieszonym u szyi: „Podejmę każdą pracę”. Nie mieli wyboru, zasiłek dla bezrobotnych przyznawany był tylko przez sześć tygodni. Prawo do wsparcia uzyskane w wyniku opłaconych składek szybko się kończyło i bezrobotnym pozostawała już tylko litościwa zapomoga. Przy czym w ogóle nie obejmowało robotników dniówkowych. Tym, jeśli w krótkim czasie nie znajdowali pracy, pozostawało tylko żebrać lub kraść. Rano zdesperowani ludzie stawali tłumnie przed halami targowymi, walcząc o jak najlepsze miejsca, na wypadek gdyby zjawił się jakiś kupiec i szukał pomocników na kilka godzin.

Fragment książki Haralda Jähnera „Rausz. Niemcy między wojnami”, przeł. Monika Kilis, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, Poznań 2023

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Harald Jähner jest niemieckim dziennikarzem i pisarzem. Pracował jako niezależny dziennikarz i krytyk literacki dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, potem był redaktorem w „Berliner Zeitung”. Jest honorowym profesorem dziennikarstwa na Uniwersytecie Sztuk Pięknych w Berlinie.

Republika Weimarska zaczęła słabnąć w piątek, ale tego nie dostrzegała. To, co przeszło do historii jako „czarny piątek”, było neologizmem stworzonym z późniejszej perspektywy. Dla ówczesnych Niemców 25 października 1929 roku był całkiem normalnym dniem. Spokojny nastrój utrzymywał się również dnia następnego. Wprawdzie odnotowano gwałtowny spadek kursów na nowojorskiej giełdzie – określany tam jako „czarny czwartek” – ale sytuacja w Ameryce dość szybko się uspokajała. „Berliner Börsen-Zeitung” jako gazeta antyrepublikańska, mająca skądinąd dostęp do wszelkich złych wiadomości, była pewna, że to „rozregulowanie” szybko się skończy. Załamanie nowojorskiej giełdy nie trafiło na pierwszą stronę żadnej niemieckiej gazety; poświęcono mu nieco uwagi dopiero w dalszej części, tej giełdowej. Ale czyż niemieckie gazety nie miały powodów do optymizmu? W końcu krach na amerykańskiej giełdzie był wynikiem bezprecedensowego boomu na akcje, który objął także drobnych ciułaczy i doprowadził do groteskowego zawyżenia wartości papierów wartościowych. Niemieccy inwestorzy zastanawiali się, jak miałoby to wpłynąć na ich sytuację. Według Commerzbanku krach w Nowym Jorku mógł nawet przynieść Niemcom korzyść: zanim sytuacja na amerykańskim rynku pieniężnym uległaby poprawie, można by oczekiwać zwiększonego napływu amerykańskich inwestycji na rynek niemiecki, ponieważ ten amerykański stawał się zbyt niepewny.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich