Republika Weimarska zaczęła słabnąć w piątek, ale tego nie dostrzegała. To, co przeszło do historii jako „czarny piątek”, było neologizmem stworzonym z późniejszej perspektywy. Dla ówczesnych Niemców 25 października 1929 roku był całkiem normalnym dniem. Spokojny nastrój utrzymywał się również dnia następnego. Wprawdzie odnotowano gwałtowny spadek kursów na nowojorskiej giełdzie – określany tam jako „czarny czwartek” – ale sytuacja w Ameryce dość szybko się uspokajała. „Berliner Börsen-Zeitung” jako gazeta antyrepublikańska, mająca skądinąd dostęp do wszelkich złych wiadomości, była pewna, że to „rozregulowanie” szybko się skończy. Załamanie nowojorskiej giełdy nie trafiło na pierwszą stronę żadnej niemieckiej gazety; poświęcono mu nieco uwagi dopiero w dalszej części, tej giełdowej. Ale czyż niemieckie gazety nie miały powodów do optymizmu? W końcu krach na amerykańskiej giełdzie był wynikiem bezprecedensowego boomu na akcje, który objął także drobnych ciułaczy i doprowadził do groteskowego zawyżenia wartości papierów wartościowych. Niemieccy inwestorzy zastanawiali się, jak miałoby to wpłynąć na ich sytuację. Według Commerzbanku krach w Nowym Jorku mógł nawet przynieść Niemcom korzyść: zanim sytuacja na amerykańskim rynku pieniężnym uległaby poprawie, można by oczekiwać zwiększonego napływu amerykańskich inwestycji na rynek niemiecki, ponieważ ten amerykański stawał się zbyt niepewny.
Optymizm utrzymywał się także w kolejnym tygodniu. Osiem dni po „czarnym piątku” dodatek giełdowy do gazety „Vossische Zeitung” podsumował sytuację na parkiecie w następujący sposób: „Mocno na całej linii”.
Ale za plecami protagonistów szykowała się jednak katastrofa, która powoli obierała kurs na Europę. Ameryka wycofywała swoje pieniądze. Krach na giełdzie doprowadził do likwidacji wielu prywatnych aktywów, a bankom amerykańskim zostawało mnóstwo niespłaconych kredytów. Ich klienci dali się namówić na ryzykowne przedsięwzięcia i aby móc czerpać zysk z hossy na giełdzie, wielu z nich pożyczyło pieniądze i zainwestowało je w akcje. Kiedy rozwiała się iluzja stałego wzrostu, zostały im tylko długi. Rozpoczął się „wielki kryzys gospodarczy”, który trzy lata później pozbawił pracy jedną czwartą Amerykanów w wieku produkcyjnym. Aby zachować umiarkowaną płynność, upadające banki amerykańskie – kiedy tylko miały taką możliwość – wycofywały się ze swoich europejskich interesów. W efekcie kryzys amerykański doprowadził do światowego kryzysu gospodarczego, który najmocniej dotknął Niemcy. Kraj przegrany w wojnie światowej znalazł się w centrum dziwacznej karuzeli zadłużenia, którą pozostawiła po sobie wojna.
Czytaj więcej
W porównaniu z nowym „Panem Samochodzikiem” od Netfliksa, ten stary, z lat 70., wydaje się genialny.
Kto właściwie wygrał tę wojnę
Państwo niemieckie nieustannie zaciągało pożyczki na comiesięczną spłatę reparacji wojennych, uzgodnionych w planie Younga. Zwycięskie mocarstwa europejskie wykorzystały te pieniądze na spłatę swoich długów, które zaciągnęły w Ameryce w celu finansowania wojny. Cykl ten przez lata ze znacznym rozmachem utrzymywał równowagę, ale od teraz zmieniał się w spiralę spadkową, obejmującą zarówno zwycięzców, jak i pokonanych. Pomimo tak przytłaczającego ciężaru, jakim był dług wojenny, Niemcy przeżywały w poprzednich latach gwałtowny wzrost. Był on jednak finansowany z kolejnych kredytów, których spłata miała znajdować pokrycie w solidnym rozwoju. Wraz z rozkwitem kraju rosły także iluzje. A wraz z dobrobytem pojawił się apetyt na jeszcze więcej – optymistyczne oczekiwanie, które napędza każdą zdrową gospodarkę. Charakterystyczna od początku istnienia Republiki skłonność do radosnego życia ponad stan nie dała się już powstrzymać w czasach boomu. Ten charleston był tańczony tylko w jednym kierunku: ostro w górę. Domy towarowe dawno już przewyższyły kościoły pod względem wartości wizualnych; nieustannie prezentowały się jako katedry konsumpcji, ich foyer przypominały scenerie z operowych spektakli. Przykładowo w domu towarowym Karstadt w dzielnicy Berlin-Neukölln można się było poczuć jak w Nowym Jorku – ogromny ogród na dachu i bezpośrednie połączenie ze stacją kolei podziemnej. Poszczególne miasta również rywalizowały ze sobą i starały się prześcigać imponującymi inwestycjami. Zupełnie jak niegdysiejsze, żądne prestiżu udzielne księstwa, konkurujące wspaniałymi budowlami kultury. Pod koniec 1927 roku zaniepokojony minister spraw zagranicznych Stresemann pytał burmistrza Duisburga, jak można wyperswadować zwycięskim mocarstwom żądanie odszkodowań wojennych, skoro Niemcy wydają tyle pieniędzy, jakby wygrały wojnę: „Fakt, że państwo pruskie przekazało czternaście milionów na odbudowę Opery Berlińskiej, a w sumie da prawdopodobnie na ten cel ponad dwadzieścia milionów, sprawia, że według całego świata opływamy w złoto.