Lubię usiąść do dobrego kryminału, ale ponieważ do swoich książek muszę czytać sporo literatury faktu, to na lżejsze pozycje nie mam czasu. Czytam więc głównie wspomnienia i dzienniki z okresu, którego dotyczy akurat moja kolejna książka. Sięgam też po tytuły, które zdobyły rozgłos, żeby sprawdzić, jak piszą najlepsi. Jednym z takich autorów jest Błażej Torański, polecam jego „Kata polskich dzieci. Opowieść o Eugenii Pol”, wstrząsającą historię zbrodniarki wojennej, która później w PRL-u pracowała w żłobku.

Powiem też o rozczarowaniach. Chodzi o filmy „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” oraz „Pan Samochodzik i templariusze”. Ogromnym wyzwaniem jest zmierzyć się z legendą, czas niektórych bohaterów po prostu przemija. Z tym drugim bohaterem wyszło nawet gorzej. Niech się nie gniewają twórcy, ale jednak nie spodziewałem się aż tak złego filmu. Wiem, że zadanie nie było łatwe, i rozumiem, że często trzeba, niestety, ugiąć się pod presją wydawcy lub producenta. Domyślam się, że twórcy chcieli nakręcić film zrozumiały na całym świecie. Wyszła z tego nieszczęśliwa polska krzyżówka Indiany Jonesa i Jamesa Bonda z jego gadżeciarskim samochodem. Aktorstwo i dialogi są drewniane, bohaterowie irytujący, postacie młodzieżowe to nieautentyczne chodzące Wikipedie, a tytułowa postać wręcz odstręczająca. Jak może zdobyć sympatię widza? W porównaniu z tym, ekranizacja z lat 70. wydaje się wręcz genialna. Był tam humor i porozumiewawcze mrugnięcia do widzów, gdy nawiązywano do filmów, w których grali ci sami aktorzy (np. „Skarbu” z Danutą Szaflarską czy „Stawki większej niż życie” ze Stanisławem Mikulskim).

Wprawdzie nie jestem umysł ścisły, tylko humanista, jednak mnie też – cytując kultowy „Rejs” – podobają się melodie, które już raz słyszałem. A że pisząc książkę, lubię się wprowadzić w klimat opisywanej epoki, więc w czasie prac nad biografią Zbigniewa Nienackiego, autora rzeczonej serii o Panu Samochodziku, w naturalny sposób wróciłem do piosenek z PRL-u. Zwłaszcza do bliższych mojej młodości wykonawców z lat 80., którzy okupowali „Listę przebojów” Trójki. Kupiłem nawet odtwarzacz CD, bo stary zaśniedział i od czasu do czasu odpalam wieżę, nie żadne tam „empetrójki” (śmiech). Nie ma to jak dać czadu z basami i posłuchać Perfectu, Lombardu, Maanamu, Lady Pank… Wtedy muzyka niosła ze sobą coś więcej, była wyrazem buntu, a nie tylko komercyjną papką z wykreowanymi przez specjalistów – pożal się Boże – gwiazdami. I wystarczy tego stękania starego ramola. Amen.

– not. luko

Jarosław Molenda – (ur. 1965) dziennikarz, publicysta, autor książek podróżniczych i biograficznych, m.in. „Alfred Szklarski – sprzedawca marzeń” (2022) i najnowszej – „Nienacki – skandalista od Pana Samochodzika”