Koncerty Taylor Swift. Szaleństwo fanów królowej pop warte ponad miliard

Nawet ci, którzy nie słuchają piosenek Taylor Swift, muszą w końcu usłyszeć szelest dolarów przelewanych na jej konta. Jej obecne tournée, również w Warszawie, ma przynieść nawet 1,3 mld dolarów.

Publikacja: 14.07.2023 10:00

Koncerty Taylor Swift. Szaleństwo fanów królowej pop warte ponad miliard

Foto: John Shearer/TAS23/Getty Images for TAS Rights Management

Także w Polsce da się już zauważyć histerię zwaną swiftomanią. Oczywiście, starsi fani będą się bronić przed porównaniami z beatlesmanią i stonesomanią, choć akurat sir Paul McCartney nie miał nic przeciwko temu, żeby pokazać się na okładce z Taylor i porozmawiać z nią o muzycznych inspiracjach.

Czas też chyba skończyć z kwalifikowaniem artystki w grupie najmłodszych gwiazd, tym bardziej że 13 grudnia osiągnie wiek, który Honoriusz Balzak, bezwzględny miłośnik kobiet, przypisywał 33-latkom. Taylor Swift, obecnie 32-letnia, także w Polsce bije rekordy popularności, o jakich nie mogą już śnić nawet The Rolling Stones i U2, bo ich czas powoli przemija, czy nam się podoba, czy nie. A bicie rekordu wyglądało następująco: pierwszego dnia dystrybucji biletów zaproponowano fanom show pod szyldem „The Eras Tour” na PGE Narodowym 1 sierpnia 2024 r. W podobnej sytuacji, po rozpoczęciu sprzedaży biletów na koncerty Swift w Ameryce, serwery oferujące 2 mln sztuk zablokowało 14 mln szturmujących fanów. Ponieważ na korku w sieci skorzystały agencje pośrednictwa, Taylor Swift wprowadziła system wnioskowania o wejściówki oparty na rejestracji danych. Dzięki temu wiadomo, że w kolejce po bilety na kilka koncertów w Buenos Aires ustawiło się aż 3 mln fanów.

Ilu jest chętnych w Polsce, wie tylko Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Art, producent warszawskiego show, organizator Open’era, ale pewnie tego nie ujawni. Z satysfakcją za to mógł dodać najpierw drugi show – 2 sierpnia, a także trzeci – 3 sierpnia. W oczekiwaniu na kolejne prezenty dla fanów zajrzałem do kalendarza i sprawdziłem, że kolejny zajęty termin Swift jest dopiero 8 sierpnia w Wiedniu. Zdążałyby więc zaśpiewać w Warszawie jeszcze co najmniej dwa razy.

Czytaj więcej

Od Beyoncé do The Weeknd. Polski rok z gwiazdami

Niewydana powieść

Jednak nie musi. Specjaliści od rynku koncertowego szacują, że tylko na siedmiu koncertach w Australii Swift osiągnie wpływy 35 milionów dolarów i zarobi około 5 mln dolarów za wieczór na czysto, już po opłaceniu kosztów transportu, hoteli, produkcji i reklamy, wynajmu sali i opłat za dystrybucję biletów. Z kolei w Stanach Zjednoczonych wpływy z koncertów szacuje się na 700 mln dolarów, jak donosi bowiem „The Guardian”, przychody Swift za jeden show wynoszą średnio 13,6 mln, co jest możliwe przy średniej cenie biletu 215 dolarów.

Niektórzy obserwatorzy uważają, że tak wielka gwiazda, jak Swift, może inkasować nawet 40–60 proc. zysków z występu, a wiadomo już, że każdy północnoamerykański koncert przynosił ponad 2 mln dolarów ze sprzedaży gadżetów. Evelyn Richardson, dyrektor naczelna Live Music Australia, przypomina co prawsa, że koszty zorganizowania dużego koncertu po pandemii wzrosły o 30 proc.„Forbes” takimi informacjami się nie zraża. W pierwszej dekadzie lipca ocenił majątek gwiazdy na 740 mln dolarów, do czego trzeba doliczyć 12 bezcennych statuetek Grammy i 14 MTV Awards. Rosnącą rynkową wartość Taylor można monitorować jak papiery wartościowe na giełdzie. To m.in. kwota nawet 1,3 mld dolarów oczekiwanych wpływów za obecne tournée. Z kolei Global Charts donosi, że zeszłoroczny album „Midnights” rozszedł się już w 7,4 mln egzemplarzy, liczonych poza CD jak ekwiwalent odtworzeń w serwisach streamingowych. Co tydzień zmieniają się liderzy notowań po swoich premierach, ale Amerykanka, lokując się zazwyczaj w połowie pierwszej dziesiątki, dokłada co tydzień średnio około 100 tys. sprzedanych kopii.

Album „Midnights” od początku bił rekordy. W pierwszym tygodniu po premierze rozszedł się na świecie w 2 mln 150 tys. egzemplarzy. Oznacza to, że Amerykanka osiągnęła najlepszy wynik od premiery „25” Adele w 2015 r. Sukces wokalistka zawdzięcza przede wszystkim sprzedaży na ojczystym rynku, gdzie fani kupili 1,6 mln egzemplarzy. Warto jednak podkreślić, że Swift pobudziła wśród młodych fanów zainteresowanie winylami – rozeszło się ich ponad pół miliona.

Promocję płyty wzmocnił m.in. teledysk „Bejeweled”. Wokalistka sama go wyreżyserowała. Film ma gwiazdorską obsadę. Występują siostry Haim, ich matkę zaś gra Laura Dern. Pokazał się też producent płyty i współkompozytor Jack Antonoff.

Sama Taylor określiła album jako „podróż przez lęki i słodkie sny”. Młodzi słuchacze tak bardzo utożsamili się ze sposobem myślenia Swift, że jest ona pierwszą artystką, której piosenki zajęły wszystkie miejsce w pierwszej dziesiątce amerykańskiego notowania przebojów „Billboard”. Z kolei w drugiej dziesiątce umieściła cztery piosenki.

Specjaliści z branży oceniają, że gdyby przełożyć obecne wyniki z tradycyjnych sklepów na rzeczywistości z czasów największej popularności Michaela Jacksona, to niemal każda płyta Swift odnosiłaby taki sukces jak „Thriller”, do dziś nie do pobicia w fonograficznych zestawieniach wszech czasów.

O tym, że wokalistka uważana niegdyś za laleczkę amerykańskiego show-biznesu godna jest poważnego traktowania, świadczy również historia ostatnich kilku lat. The National to zespół z najwyższej półki niezależnego rocka, ale gdy wydaje nową płytę, kupuje ją mniej niż 10 tys.amerykańskich fanów. Jaki to może mieć związek z Taylor Swift, gdy teoretycznie artystów dzieli przepaść nie do zasypania? Aaron Dessner, założyciel The National, i Taylor Swift spotkali się w studiu – on w roli współkompozytora i producenta – a potem muzyczny świat czasu pandemii podbił album o tytule „Folklore”. Wokalistka określiła płytę jako pełną „tęsknoty i eskapizmu. Smutną, piękną, tragiczną. Jak album ze zdjęciami pełen historii kryjących się za obrazami”.

„Zaczęło się od obrazów” – opowiadała Swift „Billboardowi”. „Wizualizacje, które pojawiły się w głowie, pobudziły moją ciekawość. To gwiazdy narysowane wokół blizn. Sweter, który nadal pachnie stratą ukochanej osoby. Drzewo kołyszące się w lesie mojego dzieciństwa. Zduszone tony krzyku „uciekajmy”, gdy nikt tego nie robi. Sierpień skąpany w słońcu, który sączy się jak wino z butelki. Lustrzana kula dyskotekowa unosząca się nad parkietem. Te obrazy szybko obrosły twarzami, imionami, postaciami. Okazało się, że piszę własne historie, o ludziach, których poznałam, z którymi się rozstałam, ale także o takich, których nigdy nie znałam”.

Literackie inspiracje są dla Swift znaczące, ponieważ kiedy miała 14 lat, sama napisała, bynajmniej nie autobiograficzną, powieść „Dziewczyna nazywana dziewczyną”. Wciąż niewydana znajduje się w archiwum rodziców. Temat książki jest poważny. Opowiada o matce, która marzyła o synu, tymczasem urodziła córkę. Swift zdaje sobie sprawę, że gdyby ona, największa młoda gwiazda popu, zdecydowała się na premierę książkową, stałaby się największą gwiazdą również rynku księgarskiego. Nie chce jednak odcinać kuponów. Dlatego na razie nie dowiemy się, dlaczego książka się nie ukazała, ani co zawiera. Pewnie to kwestia czasu.

Zauważając rozwój artystki, można mieć pewność, że nie powiedziała ostatniego słowa. Na pewnie nie chce skończyć jak Britney Spears i namawia do rozwoju także fanów, którzy ufają Taylor Swift jako najsłynniejszej obecnie kontynuatorce kobiecej rewolucji, dokonanej w amerykańskim country przez takie gwiazdy, jak Shania Twain czy Dixie Chichs. Znakomicie śpiewały, świetnie wyglądały i nie miały zamiaru być ograniczane do przestrzeni corralu zastrzeżonego dla kowbojów i farmerek. Chciały posmakować tortu zastrzeżonego wcześniej dla gwiazd popu i rocka.

Taylor słuchała wspomnianych wokalistek od dzieciństwa, a byciu w samym centrum muzycznego świata służyła przeprowadzka rodziny z Pensylwanii do Nashville.

„Kiedy inne dzieciaki oglądały bajki i filmy przygodowe, ja zawsze śledziłam program »Behind the Music«” – wspomina. „Interesowało mnie to, dlaczego jednemu zespołowi poszło dobrze, a innemu źle. Intrygowały mnie wszystkie szczegóły robienia kariery. Zauważyłam też, że każda obawa związana z tym, co się robi, doprowadza do katastrofy. To jest w mojej głowie od zawsze. Powiem coś, co może wielu zaskoczy: nie jestem pewna wielu aspektów mojego życia prywatnego, ale to, jak pisać piosenkę, wiem na pewno. Dlatego to, co wydaje się czasami bezpieczne, jest bardzo ryzykowne”.

Wyjątkowość Taylor Swift była chyba wyczuwana przez jej rówieśniczki. Budziła jednak zazdrość i była odrzucana. „Kiedy byłam jeszcze w szkole, dzwoniłam po moich szkolnych koleżankach i starałam się je zaprosić na zakupy” – mówiła. „Każda odmawiała, mówiąc, że ma inne plany. Ale kiedy jechałam do centrum handlowego, wszystkie te dziewczyny, które odmawiały mi swojego towarzystwa, kręciły się wokół sklepu Victoria’s Secret. Kiedy mama widziała moją reakcję, mówiła, że jedziemy gdzie indziej, nawet jeśli miało to zająć kilkadziesiąt minut. Chodziło o to, żeby znaleźć własne miejsce i święty spokój”.

Z jednej strony nakręcało to odrzucenie, ale z drugiej pozwalało wykształcić indywidualność. „Pewnie gdyby nie wydarzyły się przenosiny do Nashville, wciąż interesowałabym się muzyką, słuchając jej w czasie wolnym” – powiedziała Swift. „Pewnie poszłabym na studia i zajmowałabym się taką formą biznesu, w którego centrum znajdują się słowa. Czyli marketingiem”.

Wyzwolenie niewolnicy

Jednocześnie trudno mówić o całkowicie zaskakującej muzykalności Taylor, gdy jej babcia ze strony matki, Marjorie Finlay, była zawodową śpiewaczką, która wykonywała repertuar operowy i miała swoje telewizyjne programy. Ona pierwsza w rodzinie wystartowała w wyścigu o sławę w konkursach dla utalentowanych amatorek. Pracowała jako recepcjonistka w jednym z banków w St. Louis, gdy zdecydowała się na udział w talent show „Music With the Girls” Radia ABC. Po wygranej szkoliła swój koloraturowy sopran i wyszła za Roberta Finlaya, prezesa firmy budowlanej Raymond Construction Company. Zmarła w 2003 roku, gdy wnuczka podpisywała kontrakt płytowy.

„Byliśmy wtedy w Nashville i to był surrealistyczny moment, ponieważ wiedziałem, że robimy to, czego od nas babcia oczekuje. Było mi smutno, a jednocześnie czułam, że przejmuję do babci pochodnię” – powiedziała Taylor w wywiadzie dla „Rolling Stone”.

Pierwszy kontrakt podpisała, mając 14 lat. Nie była to umowa na wydanie płyty, lecz na komponowanie piosenek. Kluczem do kariery było dalsze wprowadzanie country na tory popu, co sprawiło, że jej elektorat się pomnożył. Nowość strategii Taylor Swift polegała na tym, że do promocji tradycyjnych piosenek użyła nowego oręża, jakim był portal społecznościowy MySpace. Nikt wcześniej w Nashville, gdzie kultywuje się tradycyjne wzorce, tak nie postępował. A ona zdobywała punkty zarówno wśród młodych, jak i starszych. Pierwsi dawali lajki, drudzy zaś przyznawali jej prestiżowe statuetki.

Mało kto wiedział, że podpisany przez nią kontrakt z firmą Big Machine Scotta Borchetty jest jak bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem. Swift i jej rodzice sygnowali zapisy, które pozbawiły ich praw do nagrań. Gdy w 2019 roku na fali spekulacji prawami autorskimi bez zgody gwiazdy sprzedano cały jej katalog z sześciu pierwszych płyt za 300 mln dolarów słynnemu menedżerowi Scooterowi Braunowi, wiotka blondynka uderzyła pięścią w stół i postanowiła odzyskać to, co się da.

Obecnie dobrze zorientowany portal MBW donosi, że Big Machine oferowała Swift możliwości odkupienia nagrań za 300 mln dolarów w listopadzie 2019 r., a następnie za 305 mln w październiku 2020 r. Ostatecznie kupił je Braun i odsprzedał za ponad 400 mln dolarów funduszowi Shamrock Holdings, którego udziałowcem jest Disney.

„Kiedy zostawiłam prawa autorskie do nagrań w rękach mojego pierwszego wydawcy, przyjęłam do wiadomości, że ostatecznie może je odsprzedać. Nawet jednak w swoich najgorszych koszmarach nie wymyśliłabym, że kupującym może być Scooter Braun” – oświadczyła Swift na Instagramie. „ Za każdym razem, gdy w obecności Scotta Borchetty wypowiadałam nazwisko Brauna, płakałam lub powstrzymywałam się od płaczu. Oboje wiedzieli, co robią: przejęli kontrolę nad dorobkiem kobiety, która nigdy nie chciała mieć z nimi nic wspólnego”.

Ostatecznie Taylor Swift, wierząc, że ma przed sobą wiele lat kariery, wynegocjowała jeden z najkorzystniejszych kontraktów w historii z największą wytwórnią płytową na świecie, Universal Music Group. W przeciwieństwie do poprzedniej umowy dał jej kontrolę nad wszystkimi przyszłymi nagraniami. Mowa była też o gwarancjach wypłaty od 100 do 200 mln dolarów. Jednocześnie wokalistka postanowiła ponownie nagrać sześć płyt, nad którymi straciła kontrolę, pod nazwą „Taylor’s Version”.

Według danych Luminate tylko w ciągu 2022 r. ponownie nagrane albumy „Red” i „Fearless” zostały odtworzone w serwisach streamingowych niemal 1,4 mld razy. Pierwsze wersje, którymi zainteresowanie spada, zostały odtworzone w tym czasie pół miliarda razy. O skali tego biznesu niech świadczy fakt, że wszystkie tantiemy z pierwszych wersji sześciu albumów oszacowano w 2022 r. na 45 mln dolarów. Dlatego Taylor realizuje swój plan i 7 lipca wydała trzecią już płytę pod szyldem „Taylor’s Version” – „Speak Now”.

Czytaj więcej

Tadeusz Zielichowski: Informacje o życiu Norwida to istny ogród nieplewiony

Tylko w zgodzie z sobą

Taylor Swift jest dziś jedyną realną rywalką dla świata rapu, czym tłumaczy się zatargi prowokowane przez najsłynniejszych raperów Kanye Westa i Jay-Z, lansujących w roli najważniejszej obecnie amerykańskiej wokalistki Beyoncé. Kanye West posunął się nawet do obraźliwych, seksualnych sugestii, popartych teledyskiem „Famous”, do którego zatrudnił podobną do Swift modelkę, która pokazała się nago.

Pikanterii dodaje fakt, że menedżerem Westa jest Scooter Braun. Także inni jego artyści, w tym Justin Bieber, szydzili z Taylor Swift publicznie. Żenująco wypadł gala, na której Jay-Z wyrwał wokalistce statuetkę, krzycząc do mikrofonu, że to jego żona Beyonce nagrała najlepszy teledysk w historii. Dziś można powiedzieć, że Beyoncé sprzedała w Warszawie bilety na jeden show, Taylor Swift zaś – na trzy. Sprzedaż ich płyt też jest nieporównywalna z wynikiem korzystniejszym dla Taylor w proporcjach cztery do jednego.

Swift z czasem stała się impregnowana na zaczepki. „Był czas, kiedy nie miałam najmniejszej ochoty zaglądać do internetu, by czytać o sobie, ponieważ wszystko dotyczyło moich randek z pewnym facetem” – wspominała. „Każdy ma prawo spotykać się z chłopakiem lub dziewczyną. Wszyscy to mogli robić, tylko nie ja. Dlatego przez ponad półtora roku nie zaglądałam w swojej sprawie do sieci”.

Obecnie żyje zgodnie z zasadą, że to, co jej nie zabiło, tylko ją wzmocniło.

„W swojej karierze przeżyłam kilka wstrząsów” – wyznała w wywiadzie dla „Rolling Stone”. „Kiedy miałam 18 lat, mówili: »Ona tak naprawdę nie pisze tych piosenek«, mój trzeci album »Speak Now« więc stworzyłam sama. Potem, kiedy miałam 22 lata, plotkowano, że jestem obsesyjnie umawiającym się na randki szalonym ludożercą. Dlatego nie umawiałam się z nikim przez jakieś dwa lata. Ostatecznie w 2016 roku ogłoszono, że absolutnie wszystko jest we mnie złe, a jeśli zrobiłam coś dobrego, to przez przypadek. Z kolei, gdy okazałam się z jakichś powodów odważna – był to niepoprawny tupet. Jeśli stanęłam w obronie siebie – wpadałam rzekomo w złość. Postanowiłam więc nie mówić nic. To było całkowicie spontaniczne, ale bez sensu. (…) W końcu zorientowałam się, że praktycznie od 15. roku życia, jeśli ludzie mnie za coś krytykowali, ulegałam tej krytyce i byłam taka, jak inni chcieli, najczęściej wbrew sobie”. Teraz żyje w zgodzie z sobą i osiągnęła status nowej królowej muzyki pop.

Także w Polsce da się już zauważyć histerię zwaną swiftomanią. Oczywiście, starsi fani będą się bronić przed porównaniami z beatlesmanią i stonesomanią, choć akurat sir Paul McCartney nie miał nic przeciwko temu, żeby pokazać się na okładce z Taylor i porozmawiać z nią o muzycznych inspiracjach.

Czas też chyba skończyć z kwalifikowaniem artystki w grupie najmłodszych gwiazd, tym bardziej że 13 grudnia osiągnie wiek, który Honoriusz Balzak, bezwzględny miłośnik kobiet, przypisywał 33-latkom. Taylor Swift, obecnie 32-letnia, także w Polsce bije rekordy popularności, o jakich nie mogą już śnić nawet The Rolling Stones i U2, bo ich czas powoli przemija, czy nam się podoba, czy nie. A bicie rekordu wyglądało następująco: pierwszego dnia dystrybucji biletów zaproponowano fanom show pod szyldem „The Eras Tour” na PGE Narodowym 1 sierpnia 2024 r. W podobnej sytuacji, po rozpoczęciu sprzedaży biletów na koncerty Swift w Ameryce, serwery oferujące 2 mln sztuk zablokowało 14 mln szturmujących fanów. Ponieważ na korku w sieci skorzystały agencje pośrednictwa, Taylor Swift wprowadziła system wnioskowania o wejściówki oparty na rejestracji danych. Dzięki temu wiadomo, że w kolejce po bilety na kilka koncertów w Buenos Aires ustawiło się aż 3 mln fanów.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich