Ukraina ma problem. Jak rozliczyć kolaborantów i ocalić wspólnotę

W Ukrainie wciąż znajdują się ludzie gotowi kolaborować z Rosjanami. Wraz z wyzwalaniem kolejnych terenów wagi dla Kijowa nabiera nie tylko kwestia ukarania zdrajców, ale i uniknięcia takiej formy rozliczeń, która na lata zasiałaby nienawiść między samymi Ukraińcami.

Publikacja: 14.07.2023 10:00

Ukraińska prokuratura prowadzi tysiące śledztw dotyczących zdrady kraju. Na zdjęciu zatrzymany przez

Ukraińska prokuratura prowadzi tysiące śledztw dotyczących zdrady kraju. Na zdjęciu zatrzymany przez SBU mieszkaniec Charkowa podejrzewany o kolaborację z Rosją; kwiecień 2022 r.

Foto: AP Photo/Felipe Dana/east news

Do uszkodzonego przez rosyjskie rakiety bloku w Charkowie wchodzi oddział Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Uzbrojeni w długą broń funkcjonariusze stają przed wejściem do mieszkania na ostatnim piętrze i krzyczą, by otworzyć drzwi. W środku zastają przestraszonego mężczyznę około pięćdziesiątki. Oficerowie na telefonie pokazują mu zdjęcia i memy, jakie publikował w internecie. Wśród nich są m.in. wyrazy poparcia dla Władimira Putina albo obwinianie Stanów Zjednoczonych o wywołanie wojny.

„Wspierałeś rosyjską armię?”, pyta mężczyznę jeden z oficerów SBU. Ten mruczy coś pod nosem i odwraca wzrok, a następnie, chowając twarz w dłoniach, zapewnia, że wszystko sobie przemyślał. Funkcjonariusze żartują, że pewnie dopiero kiedy przyszli do jego mieszkania. 50-latek przyznaje, że tak, po czym zostaje zatrzymany pod zarzutem kolaboracji z najeźdźcą.

Ten mieszkaniec Charkowa, zatrzymany w połowie maja 2022 r., to tylko jeden z setek obywateli Ukrainy, którzy w czasie rosyjskiej inwazji zdecydowali się na różne sposoby wesprzeć okupantów. Im dłużej trwa wojna i im więcej terytoriów odzyskują ukraińskie oddziały, tym więcej osób oskarżanych o kolaborację trafia w ich ręce. Dla władz w Kijowie oraz i tak już obciążonego wymiaru sprawiedliwości oznacza to dodatkowe wyzwania i problemy.

Czytaj więcej

Rosyjski sposób na wojnę w Ukrainie – alkohol

Namiary na cele

Według oficjalnych danych ukraińskiej Prokuratury Generalnej w kraju do tej pory otwarto ponad 5 tys. spraw dotyczących kolaboracji z Rosjanami. To jednak niepełne zestawienie. Jak pisze Politico, obrońcy oskarżonych podkreślają, że wiele śledztw objętych jest klauzulą ściśle tajne i przez to nie obejmują ich statystyki.

Wszystkie one dotyczą różnego rodzaju przewinień. – Ukraińskie prawo ma bardzo szeroki zakres tego, co uznaje się za kolaborację z wrogiem. Począwszy od zdrady i współpracy z rosyjskimi siłami, przez przekazywanie im informacji, po rozpowszechnianie propagandy – mówi „Plusowi Minusowi” ukraiński politolog i dziennikarz Łeonid Szwec.

Prokuratorskie postępowanie obejmuje cały przekrój społeczny, od polityków i wysokich urzędników po mieszkańców niewielkich wiosek. „Każdy może być zdrajcą. Wiek, płeć czy pochodzenie nie mają znaczenia”, zauważa w rozmowie z magazynem „Foreign Policy” mjr Serhij Cechockij z 59. brygady zmotoryzowanej ukraińskiej armii.

Jeszcze bardziej radykalna w ocenie sytuacji jest Iryna Fedoriw z organizacji pozarządowej Szczerość zajmującej się dokumentowaniem przypadków kolaboracji. „Rosyjscy agenci są wszędzie. Są w rządzie, w systemie sprawiedliwości i w kościele. Są nimi członkowie parlamentu i zwykli ludzie”, przekonuje dziennikarzy.

Pod koniec czerwca 2023 r. rosyjskie rakiety systemu S-300 spadły na centrum Kramatorska. Pociski uderzyły m.in. w popularną pizzerię, gdzie często spotykali się zagraniczni dziennikarze i pracownicy organizacji pomocowych. W ataku zginęło 13 osób, w tym dzieci, a także dokumentująca rosyjskie zbrodnie pisarka Wiktoria Amelina. Niedługo później prezydent Wołodymyr Zełenski poinformował, że w związku z tym wydarzeniem SBU zatrzymała obywatela Ukrainy mieszkającego w Kramatorsku. Został oskarżony o zdradę. Według śledczych na polecenie Rosjan filmował, kto wchodzi do restauracji i przesyłał im nagrania. Miał też pomagać w naprowadzaniu rakiet na cel. Co więcej, według nieoficjalnych ustaleń donosił, kiedy w lokalu znajdowali się ukraińscy oficerowie.

Do podobnego zdarzenia doszło dwa miesiące wcześniej w Dnieprze, gdzie służby zatrzymały mężczyznę, który przekazywał Rosjanom koordynaty ukraińskich pozycji oraz infrastruktury energetycznej. Zebrane dane poprzez jeden z komunikatorów wysyłał swojemu synowi służącemu w rosyjskich siłach okupacyjnych. Najeźdźcy mieli je potem wykorzystywać podczas ostrzałów miasta. Zdrajcę skazano na 15 lat więzienia. We wrześniu 2022 r. SBU zatrzymała z kolei Ukrainkę, która informowała rosyjską armię o tym, jaki sprzęt wojskowy znajduje się w Lisiczańsku. Wysyłała też Rosjanom zdjęcia dokumentujące skutki ich ostrzałów. Usłyszała wyrok 12 lat więzienia.

Prorosyjski sługa narodu

Inną formą zdrady, jakiej dopuszczają się niektórzy Ukraińcy, jest współpraca z władzami okupacyjnymi. Kilka tygodni temu dziennikarze „Kyiv Independent” ustalili, że z Chersonia przy pomocy kolaborujących mieszkańców Rosjanie w zeszłym roku porwali 48 sierot. Jedną z kolaborantek była Tetiana Zewalska, mianowana przez okupantów szefową domu dziecka.

W październiku 2022 r. we wsi Gorochowatka na północ od Iziumu policja zatrzymała 30-latka, który miał dzielić się z Rosjanami jedzeniem oraz denuncjować mieszkańców o patriotycznym nastawieniu. W Bałaklijce były szef ochrony na fermie kurczaków miał pomagać najeźdźcom w przesłuchiwaniu jego sąsiadów, za co Rosjanie wynagrodzili go funkcją komendanta lokalnej policji. Jak podaje organizacja pozarządowa Charkowskie Centrum Antykorupcyjne, w wiosce Iziumske w obwodzie charkowskim lokalny nauczyciel WF w kwietniu zeszłego roku obwołał się burmistrzem. Zapowiedział też, że wraz z członkami drużyny piłkarskiej przygotuje referendum w sprawie przyłączenia regionu do Rosji.

Wraz z zajęciem przez rosyjskie wojska obwodu chersońskiego, wielu dziennikarzy regionalnej telewizji VTV+ odeszło z pracy, nie chcąc służyć najeźdźcom. Redaktorka naczelna postanowiła jednak dalej nadawać. Obecnie stacja w korzystnym świetle przedstawia działania okupacyjnej administracji oraz szerzy rosyjską propagandę.

– Mówimy również o politykach, którzy uczestniczyli w organizowaniu tzw. referendów na terenach okupowanych, po to, by potem kierować prorosyjską administracją tych regionów, a także o byłych ukraińskich urzędnikach, policjantach czy sędziach, którzy przeszli na stronę wroga – zauważa Szwec.

Jednym z takich ludzi jest Aleksiej Kowaliew, były deputowany Rady Najwyższej z partii Sługa Narodu prezydenta Zełenskiego. – To kiepski polityk, który niczym ważnym nie zasłynął. Dołączył do pierwszej partii, która go wzięła. Gdy do Chersonia weszli Rosjanie, napisał w internecie, że spotkał się z ich przedstawicielami. Zaczął robić z nimi interesy – mówi „Plusowi Minusowi” Dmytro Durniew, ukraiński dziennikarz niezależnego portalu śledczego Spektr. Według ustaleń ukraińskich śledczych firma Kowaliewa dostarczała żywność na anektowany Krym, a stamtąd przywoziła do Chersonia paliwo.

Inny przykład to Ihor Teljatnikow, były zastępca przewodniczącego rady miejskiej Charkowa. Gdy pod miasto podeszli Rosjanie, został przez nich mianowany „pełniącym obowiązki szefa charkowskiego dystryktu wojskowego”. Występował również w rosyjskiej telewizji, oskarżając ukraińskie wojska o ostrzał celów cywilnych.

Jeśli chodzi o polityków ze szczebla krajowego, to służby pod zarzutem współpracy z wrogiem zatrzymały urzędnika z sekretariatu rady ministrów oraz dyrektora zarządu Izby Gospodarczej. Problem zdrady dotyczy również tych, których zadaniem jest jej zwalczanie. „Nawet SBU musi zostać oczyszczona z kretów i kolaborantów”, przyznał w rozmowie z „Foreign Policy” rzecznik służby Artem Dechtiarenko. Na początku czerwca funkcjonariusze SBU zatrzymali swojego kolegę w stopniu pułkownika, którego oskarżono o zdradę. Jak zauważa „Guardian”, od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji w lutym 2022 r. ponad 60 oficerów SBU pozostało na terytoriach okupowanych i podjęło współpracę z Rosją.

W połowie zeszłego roku media, również zagraniczne, rozpisywały się z kolei o tym, że prezydent Zełeński zdegradował dwóch generałów SBU – byłego szefa departamentu bezpieczeństwa wewnętrznego oraz byłego dyrektora chersońskiego zarządu. 

Czytaj więcej

Kreml na potęgę finansuje gry wideo. „Promocja prawdziwych wartości”

Pieniądze, strach i ambicje

Choć motywów zdrady jest pewnie bez liku, eksperci wskazują na kilka powtarzających się najczęściej. „To żądza pieniędzy i władzy, której (zdrajcy) nie byli w stanie zaspokoić w istniejącym ukraińskim systemie”, mówi w rozmowie z Al-Dżazirą kijowski politolog i ekonomista Aleksiej Kuszcz. Podobnego zdania jest Michaił Gonczar, dyrektor departamentu edukacji w mieście Berysław. Dziennikarzom niezależnego portalu Insider.ru opowiada o kilku nauczycielach z obwodu chersońskiego, którzy postanowili uczyć pod rosyjską władzą, bo liczyli na awans, na który wcześniej nie mieli szans.

Rosjanie dodatkowo kuszą pieniędzmi. Na początku obecnego miesiąca SBU zatrzymała mieszkańca Czerkas, który za przekazywanie wrogowi informacji o ukraińskich jednostkach dostawał po 200 dolarów. Miesiąc wcześniej w ręce służb wpadło trzech mężczyzn szpiegujących dla Rosjan. Za cenne dane dostawali ok. 500 dolarów.

Chaos związany z wojną i współpraca z okupantami pozwala wzbogacić się również na inne sposoby. – Są ludzie, którzy dzięki temu, że okazują lojalność Rosjanom, zyskują możliwość przejęcia czyjegoś prosperującego biznesu – mówi „Plusowi Minusowi” Simon Schlegel, mieszkający w Kijowie analityk ds. Ukrainy z International Crisis Group.

Niektórzy Ukraińcy decydują się na współpracę z okupantami z pobudek ideologicznych. – Dla części obywateli wspieranie agresji to świadomy wybór, wynikający z rosyjskiej czy sowieckiej tożsamości, odrzucenia prozachodniego kursu władz w Kijowie oraz wiary w efektywność Federacji Rosyjskiej. Dużą rolę odgrywa tutaj masowa rosyjska propaganda – tłumaczy Szwec.

Dla części z nich kolaboracja to też rodzaj lokalnego, regionalnego patriotyzmu w obliczu działań rządu w Kijowie, z którymi się nie zgadzają. Wpływ na taką postawę ma to, że przez lata od uzyskania przez Ukrainę niepodległości jej wschodnia część znajdowała się pod większym wpływem Moskwy niż reszta kraju. Ludzie w Doniecku częściej mówili po rosyjski niż po ukraińsku i częściej oglądali rosyjskie kanały telewizyjne. Silniejsza była też ich nostalgia za Związkiem Radzieckim. I choć po rosyjskiej inwazji nastroje na wschodzie kraju zdecydowanie się zmieniły, to jednak nie u wszystkich mieszkańców.

– Na terenach przyfrontowych występuje fenomen po rosyjsku nazywany „żduny” od słowa „żdać – czekać”. Chodzi o ludzi, którzy pozostają na tych terenach mimo walk, narażają życie w oczekiwaniu na nadejście rosyjskich „wyzwolicieli”. Często zresztą giną w wyniku ich ostrzału. To wśród nich najeźdźcy rekrutują informatorów i obserwatorów dla artylerii – dodaje Szwec.

Wieloletnie związki z Rosją mają być także powodem zdrady niektórych oficerów SBU. Na łamach „Guardiana” były zastępca szefa tej służby, generał Wiktor Jahun, podkreśla, że przez wiele lat SBU i rosyjską FSB łączyły bliskie relacje i współpraca. Wpływa to na postawę części funkcjonariuszy. Wreszcie do kolaboracji nierzadko skłaniają strach oraz chęć przetrwania. – Niektórym ludziom grożono przemocą fizyczną, inni przez wiele dni byli zamknięci w piwnicach i torturowani, zanim zgodzili się współpracować. Kolejnym powodem jest po prostu to, że ludzie muszą normalnie żyć, a Rosjanie mogą dać pracę i pieniądze – wymienia Schlegel.

Uniknąć polowania na czarownice

Zgodnie z ukraińskim prawem za współpracę z Rosją, negowanie rosyjskiej agresji i zbrodni albo agitowanie na rzecz Moskwy grozi do 15 lat więzienia (w szczególnych przypadkach – dożywocie). Dodatkowo sąd może zdecydować o zakazie piastowania urzędów publicznych na okres co najmniej dziesięciu lat. O zdecydowane karanie zdrajców już w kwietniu zeszłego roku zaapelował Wołodymyr Zełenski. „Moje przesłanie jest proste. Nikt nie uniknie konsekwencji kolaboracji. Niezależnie od tego, kiedy to się stanie. Najważniejsza jest nieuchronność tego, że sprawiedliwości stanie się zadość”, powiedział w odezwie do narodu.

Zdecydowanego karania zdrajców domagają się też sami Ukraińcy. Jak pisze „Foreign Policy”, z sondażu przeprowadzonego pod koniec zeszłego roku wynika, że 39 proc. obywateli uważa, że samosądy na zbrodniarzach wojennych są dopuszczalne. 78 proc. respondentów jest z kolei zdania, że wobec lokalnych urzędników i przedstawicieli służb, którzy współpracowali z wrogiem, nie powinno się w żadnym wypadku stosować amnestii. Na Telegramie spontanicznie powstają zresztą grupy, gdzie ludzie wrzucają zdjęcia i informacje o osobach, które podejrzewają o zdradę. I choć te nastroje po ponad roku barbarzyńskiej inwazji są w pełni zrozumiałe, to dla władz w Kijowie stanowią pewien problem. – Łapanie i karanie zbyt wielu ludzi może podważyć zaufanie do służb, jednak rozliczenie zbyt małej liczby ludzi też podważy zaufanie do państwa i może doprowadzić do samosądów. Władze nie mogą do tego dopuścić – tłumaczy Schlegel.

W takich przypadkach zginąć mogą też niewinni, bo choć większość spraw o kolaborację wydaje się oczywista, są takie, które wymykają się łatwym i szybkim osądom. W końcu, jak zauważa Politico, czy każda współpraca z wrogiem jest zła? Czy lokalni urzędnicy, którzy kontaktowali się z Rosjanami, by zapewnić swoim społecznościom leki i pożywienie, to też zdrajcy? – Co zrobić z ludźmi, którzy byli nauczycielami, a podlegali Rosjanom? Ludzie chcą, żeby ich wyrzucono z pracy, ale kim ich zastąpić? – pyta Schlegel. A co, jeśli jeden sąsiad oskarży drugiego o kolaborację z czystej zawiści? Dziennikarze portalu Insider.ru opisują historię Ludmiły Wakulenko, obecnie szefowej administracji we wsi Kozacza Łopan w obwodzie charkowskim. Gdy w ubiegłym roku do jej wioski weszli Rosjanie, odmówiła współpracy z nimi i zajęła się organizacją w ratuszu punktu aprowizacyjnego dla mieszkańców, gdzie rozdzielano żywność i leki, które udało się przewieźć przez linię frontu. Gdy Rosjanie zapytali ją, co robi, odpowiedziała, że próbuje pomagać swoim sąsiadom przeżyć. Kilka dni później do wsi z Rosji przyjechały ciężarówki z najpotrzebniejszymi produktami.

Ukraińska prokuratura oskarżyła Wakulenkę o „ułatwianie dostarczania tzw. pomocy humanitarnej z Rosji”. Sprawę umorzono dopiero w marcu tego roku.

By uniknąć polowania na czarownice, ukraińscy śledczy powinni badać każdy przypadek bardzo dokładnie. Może to być jednak niemożliwe. – System sprawiedliwości jest już przeciążony prowadzeniem śledztw dotyczących rosyjskich zbrodni. Obecnie jest ich ponad 95 tys. Brakuje śledczych i postępowania toczą się wolno. Ktoś donosi, że sąsiad trzymał z Rosjanami, ale nie ma dowodów. Brakuje sił i środków, by to dokładnie badać, i nie wiadomo, co z tym zrobić – tłumaczy Dmytro Durniew. I dodaje: – Rozmawiałem z ludźmi z Melitopola. Oni wiedzą, kto kolaborował i wydawał Rosjanom aktywistów. Sądzę, że zanim oskarżeni trafią do aresztu, utoną w Morzu Czarnym.

Czytaj więcej

Nowa generacja leków na otyłość. Ryzykowny przełom?

Ważne i bolesne pytania

Jeśli rozliczenia z kolaborantami zostaną źle przeprowadzone, pogłębi to tylko już istniejące animozje w społeczeństwie, a jeśli Ukraina odbije swoje ziemie, utrudni ich reintegrację z resztą kraju. Szczególnie w przypadku tych znajdujących się pod rosyjską kontrolą od 2014 r. To zadanie może być nie mniej ważne niż odbudowa.

„Da się zaobserwować podziały między ludźmi, którzy opuścili zajęte miasta i potem do nich wrócili, a tymi, którzy zostali. Dotyczy to np. nauczycieli. Zakopanie tych podziałów będzie bardzo trudnym zadaniem”, mówi serwisowi Politico pracownik jednej z międzynarodowych organizacji humanitarnych proszący o zachowanie anonimowości. Co więcej, jak pisze Politico, niektórzy Ukraińcy postrzegają tych, którzy zostali na terenach okupowanych, jako kolaborantów. Wydaje się, że władze w Kijowie zdają sobie sprawę z tego wyzwania. W rozmowie z Radiem Swoboda wiceminister sprawiedliwości Waleria Kołomiets podkreśliła, że jej zdaniem „główną rzeczą jest to, by nie podgrzewać wewnętrznych sporów dotyczących kolaboracji, ale wytłumaczyć ludziom, czym jest, i jak ustalamy, kto był kolaborantem, a kto nie był”.

Dalece nie wszyscy Ukraińcy, którzy zostali np. w Donbasie, zrobili to przecież z miłości do Rosji. Wiele starszych osób nie chciało porzucać swoich domów, a inne nie miały sił na przeprowadzkę. Ktoś został, by opiekować się chorymi rodzicami, a ktoś inny obawiał się, że jego majątek zostanie rozgrabiony albo że zginie podczas ucieczki.

– Ukraińskie władze cały czas powtarzają, że głównym celem powrotu do granic sprzed rosyjskiego ataku jest wyzwolenie ludzi, a nie ziem. To oczywiście przewiduje rozwój specjalnych programów adaptacji dla tych, którzy przeżyli okupację – mówi Szwec. Będzie to proces rozłożony na lata. – Musi odbyć się wielka dyskusja między tymi, którzy wyjechali, a tymi, którzy zostali. Może zdarzyć się tak, że ci, co wrócili na odbite tereny, będą żyli drzwi w drzwi z ludźmi podejrzanymi o zdradę, bo sądy nie będą nadążały z pracą. Na razie nie ma platformy dialogu, a trzeba sobie też postawić pytanie, kto będzie mógł startować w wyborach z terenów odzyskanych. Czy ludzie mający związki z Rosją zostaną pozbawieni tej możliwości? – zastanawia się Schlegel.

Kijów może w tej sprawie uczyć się na błędach innych. Świetnym przykładem nieudanych rozliczeń i lustracji, przy zachowaniu wszystkich proporcji, jest Irak. W 2003 r. po upadku reżimu Saddama Husajna z pracy wyrzucono tysiące urzędników. To samo spotkało nauczycieli, którzy wcześniej byli zmuszani do zapisywania się do rządzącej krajem partii Baas. Taka polityka doprowadziła do radykalizacji części z tych ludzi i wepchnęła ich w ramiona Al-Kaidy, a później tzw. Państwa Islamskiego.

Irak mierzył się też na początku z brakiem profesjonalnych pracowników administracji państwowej. Stąd też część ekspertów sugeruje, że Ukraińcom w reintegracji odzyskanych ziem, tak jak przy odbudowie, mogłaby pomagać społeczność międzynarodowa. Zdaniem Dmytro Durniewa takie plany to na razie pieśń dalekiej przyszłości, szczególnie w przypadku terenów zajętych w 2014 r. – Rosja zajęła 30 proc. przedwojennego terytorium tych regionów i po prostu zniszczyła wszystko na tej ziemi. Nie ma tam żadnego przemysłu, a woda jest dostarczana z przerwami. Nie istnieją praktycznie struktury społeczne, a ludzie aktywni politycznie czy ekonomicznie zostali wydaleni. Młodzi, gdy tylko skończą edukację, wyjeżdżają do Rosji bądź Ukrainy. Terytoria te będą przede wszystkim wymagały długotrwałej naprawy. Ustanowienia skutecznej kontroli oraz przywrócenia porządku publicznego, podstawowych usług użyteczności publicznej i obecności państwa. Kto i kiedy powróci do tych wszystkich wsi i miasteczek, kiedy będzie można przywrócić tu normalne życie, za ile lat i z kim przeprowadzić wybory i zdobyć legalną władzę? To są ważne i bolesne pytania – podsumowuje dziennikarz.

Do uszkodzonego przez rosyjskie rakiety bloku w Charkowie wchodzi oddział Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Uzbrojeni w długą broń funkcjonariusze stają przed wejściem do mieszkania na ostatnim piętrze i krzyczą, by otworzyć drzwi. W środku zastają przestraszonego mężczyznę około pięćdziesiątki. Oficerowie na telefonie pokazują mu zdjęcia i memy, jakie publikował w internecie. Wśród nich są m.in. wyrazy poparcia dla Władimira Putina albo obwinianie Stanów Zjednoczonych o wywołanie wojny.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi