Do propagandowych, podejmowanych w latach 90. na rzecz polsko-niemieckiego zbliżenia wysiłków przylgnęło zbiorcze miano „kiczu pojednania”. Wszystkie historyczne zaszłości między Warszawą a Berlinem starano się załatwić za jednym zamachem obejmujących się wzajemnie ramion. Wszystko działo się wtedy za szybko, za płytko, za łatwo. Do legendy przeszło wspomnienie pewnego historyka, którego poproszono, by w rocznicę bitwy pod Grunwaldem postarał się opowiedzieć o tym starciu „w duchu pojednania”.
Czytaj więcej
Jest coś pięknego, jakaś beztroska wielkość w tym, że właśnie w obliczu jednej z największych klęsk, na samym początku wojny, która zaczęła się dla Polski strasznie, a skończyła jeszcze gorzej, Andrzej Bobkowski pakuje do plecaka zeszyt i wsiada na rower. Pokonuje francuskie drogi i polskie przekleństwo.
Było to kiczowate skojarzenie określeniem głębszym, niż być może nawet jego autorom mogło się wydawać. Oddalonym od polityki najdalej o pół kroku. Bo kicz jest swego rodzaju zdradą. Zdradza piękno – jak kłamstwo prawdę. I on również ma krótkie nogi. Ba, bierze się właśnie z braku cierpliwości, żądzy natychmiastowego efektu. Romans jest kiczowatym małżeństwem, kradzież – kiczem przedsiębiorczości. A kiczowaty bohomaz – zlepkiem najprostszych, ogranych tysiące razy chwytów. Jak o przemijaniu – to z ruinami w tle. O miłości koniecznie przy zachodzie słońca. A jak straszyć, to tylko kościotrupem w środku nocy. Kicz jest ze swej natury coverem. Boi się wymyślać cokolwiek nowego, ze strachu, że mógłby zabłądzić po drodze. Trochę jak organizatorzy polsko-ukraińskich obchodów rocznicy krwawej niedzieli, kulminacji rzezi wołyńskiej. Zostało do niej jeszcze kilka dni, ale już teraz możemy uznać, że najprawdopodobniej uda się przy tej okazji zdobyć bingo „kiczu pojednania”. Zaplanowano m.in. wybijanie przez 24 godziny rytmu pojednania (?) na bębnach, sadzenie drzewa pojednania czy polsko-ukraińską wariację na temat dramatu „Romeo i Julia”.
Było to kiczowate skojarzenie określeniem głębszym, niż być może nawet jego autorom mogło się wydawać. Oddalonym od polityki najdalej o pół kroku. Bo kicz jest swego rodzaju zdradą. Zdradza piękno – jak kłamstwo prawdę.
I nad tym ostatnim z akordów obchodów wołyńskiego ludobójstwa chciałbym się pochylić. Bo kojarzenie czy zrównywanie rzezi sprzed kilkudziesięciu lat do sporu dwóch zwaśnionych rodzin to moim zdaniem pomysł par excellence kiczowaty. Ale już sama idea, by tragedię Wołynia próbować zrozumieć przez tragedię właśnie, już bynajmniej taka nie jest. Istotą tego gatunku jest podanie jakiejś historii raz jeszcze do przeżycia. Nie tylko chłodnego przemyślenia, ale doświadczenia całym sobą jednego z „wariantów gry”, jaką los prowadzi z człowiekiem. Tyle że od tej szekspirowskiej dużo bardziej na miejscu jest tu napisana przez Sofoklesa „Antygona”.