Zjabłkami to poważna sprawa. Gdy wprowadzano embargo, szacowano, że stracimy na tym pół miliarda euro rocznie. Faktycznie byliśmy w Rosji jabłkowym potentatem, a polskie znaczyło dobre. Embargo wszystko zniszczyło, ale że zbiegło się z ustawą, która ułatwiła życie małym cydrownikom, to nie dziwota, iż właśnie wtedy debiutowało kilku uznanych dziś producentów, choć to wciąż nisza, a cydr jest masom nieznany.
Czytaj więcej
Górująca nad okolicą barokowa bazylika ma swą Madonnę, Marię na Wrzosowisku. Nazwa piękna, w końcu Maria nad Szuwarami brzmiałaby znacznie gorzej. Choć trafniej.
W oczach masowego klienta gubi go – proszę wybaczyć śmiałą tezę – podobieństwo do piwa. Napój wszak nieduży, kapslowany, alkoholu niewiele. Nie, powiedzmy to po raz setny: jeśli już, to cydr jest winem, tyle że z jabłek! Do jego produkcji nie zużywa się wszak wody. To tak jak z winem – bierzemy sok, tu oczywiście jabłkowy i on pod wpływem drożdży, fermentuje. Koniec. Potem oczywiście możemy sobie filtrować albo i nie, dodawać jakieś cudeńka, a nawet starzeć w beczkach, ale zasada jest prosta. A że czego jak czego, ale jabłek mamy w bród, to niepojęte, iż nie jesteśmy cydrową potęgą.
W oczach masowego klienta gubi go – proszę wybaczyć śmiałą tezę – podobieństwo do piwa. Napój wszak nieduży, kapslowany, alkoholu niewiele.
Mali producenci, jak to pasjonaci, startowali z niezłego pułapu, ale szybko okazało się, że nie jest to złoty biznes, bo cydr, owszem, może być tani, ale wtedy trzeba go robić dużo. Z miliona powodów efekt skali jest dla nich nieosiągalny, a skoro tak, to trzeba iść w jakość, która usprawiedliwia cenę. Chyliczki – była wieś, dziś część podwarszawskiego Piaseczna – poszły właśnie w tę stronę. Pisałem tu przez lata o najlepszych rodzajach cydru normandzkiego, bretońskiego, baskijskiego, asturyjskego i z ręką na sercu mogę zaświadczyć, że Chyliczki to europejska ekstraklasa.