„Dzień Matki”: Efektowne lanie od matki

„Dzień Matki” niewiele ma w sobie z matczynej czułości i ciepła. To brutalne, „amerykańskie” kino w polskim wydaniu.

Publikacja: 09.06.2023 17:00

„Dzień Matki”, reż. Mateusz Rakowicz, dystr. Netflix

„Dzień Matki”, reż. Mateusz Rakowicz, dystr. Netflix

Foto: materiały prasowe

Pierwsza scena filmu, rozgrywająca się nocą pod sklepem monopolowym w jednym z dużych polskich miast, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Oto Netflix po raz kolejny – chociażby po „Planie lekcji” Daniela Markowicza – proponuje widzom rodzime kino sensacyjne klasy B. Proste, tandetne, pozbawione choćby namiastki prawdopodobieństwa. Ale czy można opisać je inaczej, skoro we wspomnianym prologu mocno nieświeża kobieta spuszcza łomot kilku osiłkom napastującym na parkingu dwie młode kobiety?

Reżyser Mateusz Rakowicz (twórca „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje” z 2021 r.) szybko wyjaśnia zagadkę jej niezwykłej sprawności fizycznej. Otóż Nina (Agnieszka Grochowska) ma za sobą przeszłość w służbach specjalnych. Kiedyś jednak naraziła się złym ludziom, straciła ukochanego, a malutkiego synka dla jego własnego bezpieczeństwa oddała do adopcji. Wciąż się ukrywa, a juniora – obecnie już nastolatka – obserwuje czasami z daleka. A poza tym? Nadużywa alkoholu i leje osiłków pod sklepami monopolowymi. Więcej o niej wiedzieć nie musimy.

Czytaj więcej

„Star Wars Jedi: Survivor”: Nierówna walka z imperium

Główny wątek rozpoczyna się, gdy chłopak (Adrian Delikta) zostaje porwany i kobieta z pomocą dawnego kolegi (Dariusz Chojnacki) próbuje go odnaleźć. Błyskawicznie ustala, że za uprowadzeniem stoją ludzie z jej przeszłości. A to oznacza, że policja ze swoimi procedurami i schematami działań niewiele będzie w stanie zrobić. Potrzebny jest ktoś, kto mógłby działać ponad prawem, człowiek niemający nic do stracenia. Taka typowa postać amerykańskiego kina klasy B sprzed 30–40 lat.

Moda na tego typu produkcje dotarła do Polski na przełomie lat 80. i 90. Ówcześni twórcy wierzyli, że pomimo ograniczeń budżetowych są w stanie kręcić filmy „amerykańskie”, a więc dynamiczne, efektowne i trzymające w napięciu. Widzów najczęściej rozczarowywali, tworząc kiczowate potworki, ale powstało też kilka udanych tytułów. Ich twórcy, choćby Władysław Pasikowski, ratowali się mocnym językiem i próbą komentowania ówczesnej rzeczywistości. Starali się uchwycić zeitgeist, ducha czasów.

Mateusz Rakowicz się w to nie bawi. Ma świadomość, że odwołując się w prosty sposób do ówczesnej estetyki, nie odniesie sukcesu u widowni przyzwyczajonej chociażby do „Johna Wicka”. Stąd „Dzień Matki” to pastisz, film przerysowany. Mocno oderwany od rzeczywistości na każdym z możliwych poziomów. Herszt bandy porywaczy paraduje w stroju zasłaniającym jedynie jego genitalia i trzyma głowę ojca w słoju na kominku. Z kolei syn niejakiej Wiedźmy – młodzieniec z fryzurą wyjętą rodem z lat 80. – nie odzywa się słowem przez cały seans, a każdą wolną chwilę spędza na rozgrywaniu partii szachów z samym sobą. Do pewnego stopnia przypominają oni przestylizowane postacie właśnie ze wspomnianego „Johna Wicka”. To karykatury, aczkolwiek karykatury efektowne.

Czytaj więcej

„Monsunowe wesele”, „Kick”, „RRR”. Polska i Bollywood to dobrana para

Efektowne są też bijatyki. Dynamicznie zmontowane, okraszone świetnie dopasowaną, elektroniczną muzyką, błyskawicznie podnoszące adrenalinę. I zgodnie z obowiązującą modą są chaotyczne i brutalne. Nina jako broń wykorzystuje wszystko, co wpadnie jej w rękę. Puszkę piwa. Patelnię. Młotek, a nawet dwie marchewki. Dzięki absurdalności tych scen, widz nie zwraca uwagi na liczne nonsensy scenariusza i fakt, że bohaterka niczym terminator sama zszywa swoje rany, a o postrzałach szybko zapomina.

„Dzień Matki” odniósł pewien sukces. W pierwszym tygodniu po premierze był najczęściej oglądanym filmem nieanglojęzycznym na Netfliksie. Zainteresowaniem cieszył się wszędzie, gdzie ten serwis dociera. Nie bez powodu. Może to kino klasy B, ale stylistycznie spójne, wizualnie przemyślane, wtórne, ale na swój inteligentny sposób. O niebo lepsze od większości polskich filmów akcji z lat 90. Trzeba to tylko oglądać z odpowiednim dystansem.

Pierwsza scena filmu, rozgrywająca się nocą pod sklepem monopolowym w jednym z dużych polskich miast, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Oto Netflix po raz kolejny – chociażby po „Planie lekcji” Daniela Markowicza – proponuje widzom rodzime kino sensacyjne klasy B. Proste, tandetne, pozbawione choćby namiastki prawdopodobieństwa. Ale czy można opisać je inaczej, skoro we wspomnianym prologu mocno nieświeża kobieta spuszcza łomot kilku osiłkom napastującym na parkingu dwie młode kobiety?

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich