Paweł Domagała bił żonę. Prywatną żonę bił, aktorkę Zuzannę Grabowską. Tłukł ją straszliwie, choć poprzedzał to pytaniem „Czy myślą państwo, że nie uderzę kobiety?”, bo działo się to na scenie nieistniejącego już, cokolwiek efemerycznego Kabaretu Na Koniec Świata. Zmachany Domagała wracał zza kulis w towarzystwie gwizdów publiczności. „Byłaby pani tak zbulwersowana, gdybym wpi…ł facetowi?!” – dopytywał rozjuszony. Bo Domagała walczył w ten sposób o równość. „Dla mnie nie ma kobieta, nie ma mężczyzna. Jest człowiek i właśnie tej kobiecie przywróciłem godność”.
Domagała wyprzedził epokę o dekadę, ale to i tak niewiele, wszak Monty Python wyprzedził swe czasy o cztery dekady. Rewolucyjny Stan żądający w „Żywocie Briana”, by nazywać go Lorettą, chciał być symbolem walki o prawa człowieka, a stał się symbolem walki z rzeczywistością i absurdu. Wówczas, nie dziś, rzecz jasna. Notabene Monty Python to fenomen sam w sobie. W czasach, gdy najważniejszym słowem świata po inkluzywności jest różnorodność, nie mógłby – jak przyznają sami jego członkowie – zaistnieć. Sami faceci, w dodatku biali, uprzywilejowani, wszak absolwenci Cambridge lub Oksfordu, żadnego kaleki – to już wystarczyłoby, by nie wpuścić ich do telewizyjnego studia. Najgorsze było jednak to, co tam mówili, wszak nie oszczędzali absolutnie nikogo: geje i transy, katolicy i anglikanie, biedni i niepełnosprawni, grubi i chudzi – nikt nie mógł czuć się bezpieczny, gdy Monty Python wychodził na scenę.
Czytaj więcej
Nieżyjący już poseł Tomasz Wełnicki był postacią o tuszy niebanalnej. Opowiadał, jak to na początku lat 90. żona próbowała mu, pod jego nieobecność, kupić na bazarze spodnie. Wietnamski sprzedawca zaoferował absolutnie największe, jakie miał, ale pani Wełnicka pokazała, że potrzebuje o wiele, wiele większych. „Nie ma taki człowiek” – pokręcił stanowczo głową Wietnamczyk.
Anglicy w ogóle są odważniejsi niż my. „Little Britain” to już XXI wiek, czasy szalejącej politpoprawności, a jednak twórcom tego telewizyjnego show udało się zadrwić z gejów (może dlatego, że jeden z nich jest homoseksualistą), starców, kobiet i w ogóle z wszystkich, z których kpić nie można. Nie można, bo są chronioną mniejszością. I tu dochodzimy do sedna.
Otóż nie wolno kpić z mniejszości i żadna arytmetyka nam oczu nie zamydli. Co z tego, że kobiety w Polsce to 52 proc. obywateli, skoro są mniejszością? Na przykład w seminariach duchownych, że o klubach ekstraklasy nie wspomnę. Ale jeśli tolerancja i akceptacja, jak mówiono, zanim wymyślono inkluzywność, nakazuje traktować wszystkich tak samo, jeśli mają mieć te same prawa, to czy nie powinno przysługiwać im również prawo do bycia wyśmianym? Co ja mówię wyśmianym, czy nie powinni mieć prawda do bycia wyszydzonym, wydrwionym, skompromitowanym do cna?