Joanna Szczepkowska: Z pasją oglądam historyczne koronacje

Muszę przyznać, że należę do tych, dla których ceremonia wyniesienia na tron księcia Karola miała znaczenie – czekałam na nią i oglądałam z wielką uwagą.

Publikacja: 26.05.2023 17:00

Joanna Szczepkowska: Z pasją oglądam historyczne koronacje

Foto: AFP

Można oczywiście odrzucać monarchię jako zjawisko całkowicie nieprzystawalne do naszej epoki, drogie i bezużyteczne, ale nie można odmówić jej historycznej ciągłości. Z jakąś tropicielską pasją oglądam historyczne koronacje. Oglądałam koronacje Edwarda VII, jego syna króla Jerzego VI, królowej Elżbiety II i wreszcie króla Karola III. Porównywanie tych koronacji, a zwłaszcza ich bohaterów, to dokument nie tylko ceremonii, ale ewolucja zachowań koronowanych. To także historia sposobu rejestracji i pozycji kamer w katedrze.

Piszę to raczej jako aktorka i osoba zaciekawiona rolą króla, nie samym królowaniem. Koronacja jest przecież teatrem złożonym ze znaków i symboli, z tekstem, choreografią i pewną konwencją. Oto wszyscy umawiamy się, że od momentu, kiedy aktor główny nałoży na głowę nakrycie z brylantów, staje się kimś całkiem innym niż dotąd. Umawiamy się też, że od momentu, kiedy zostanie dotknięty świętym olejem, uznany jest za boskiego posłannika i za takiego on sam siebie powinien uznawać.

Czytaj więcej

Kiedy ogląda się koronację Edwarda VII, nie ma wątpliwości, że na scenę wstępuje król i z całym bogactwem konwencji odgrywa swoją królewskość. Jest dumny i mężny, jakby w gotowości do walki. Kamera, jeden z najnowszych wynalazków epoki, jest na razie tylko dyskretnym i nieistotnym gadżetem świętej ceremonii. Ustawiona w oddali może filmować uroczystość tylko w planie ogólnym i nikt by się pewnie nie przejął, gdyby jej tam nie było. Nie trzeba jednak filmowych zbliżeń, żeby zobaczyć, jak bardzo nowy król uznaje swoją boskość i jak potężny wydaje się sam sobie.

Kiedy ogląda się koronację Edwarda VII, nie ma wątpliwości, że na scenę wstępuje król i z całym bogactwem konwencji odgrywa swoją królewskość. Jest dumny i mężny, jakby w gotowości do walki. 

W 1937 r. lepsze już technicznie kamery rejestrują dramatyczną w swoim wyrazie koronację Jerzego VI. Ten młody człowiek zostaje złapany w sieć rytuałów, na którą nie jest przygotowany i której nigdy się nie spodziewał. Ze wszystkich sił stara się sprostać roli, próbując utrzymać sylwetkę w kamiennej formie, przyjmuje ciężar korony, nie zdradzając uczuć żadnym przypadkowym grymasem twarzy. Widzimy ją zresztą wciąż z daleka, bo kamera jest jednym z mniej ważnych gości.

Trochę inaczej, choć wciąż z ogólnego planu, można się przyjrzeć koronacji Elżbiety II. Jeszcze mowy nie ma o panoszeniu się kamer w środku katedry, jeszcze widzimy wszystko jakby z wysokiej galerii, ale kamera sięga trochę bliżej, kiedy młodziutka i zaskoczona takim wyniesieniem bierze na siebie główną rolę i odgrywa ją posągowo. W jej ruchach nie ma żadnej przypadkowości, jest bohaterką odwiecznego ceremoniału i w każdym szczególe przyjmuje tę konwencję.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Najtrudniejsze są dziecinne pytania

A w 2023 r. jej syn Karol wchodzi do katedry jakby w połowie pogawędki z arcybiskupem Canterbury. Onieśmielenie pokrywa drobnymi ruchami, drapiąc się w okolicy nosa i gestykulując jak przy rozmowie o gatunkach kawy. Trudno się dziwić – to pierwszy król chwytany w obiektyw tabloidów w najróżniejszych grymasach twarzy. Znamy każdą jego zmarszczkę jak pod mikroskopem. I teraz przy koronacji kamery mają miejsce naczelne, mogą zaglądać w oczy głównego aktora, podglądając stan ducha, stopień zmęczenia, poddając ocenie każdą mikroskopijną reakcję. Dotyczy to też królowej. Co chwilę odgarnia włosy, czasem dyskretnie drapie się po twarzy, a kiedy nakładają jej koronę, nerwowo poprawia fryzurę, jakby bała się ciężaru nowej czapki. I oczywiście książę Harry – antybohater dramatu, przyłapywany na małpich minach, w roli błazna, którą przyjął dla odreagowania straconej pozycji.

Wszystko to pokazane jest w zbliżeniach, odarte z tajemnicy, trochę prywatne i przygarbione. Można właściwie powiedzieć, że to nowy i jedyny możliwy styl przyszłych koronacji. A jednak… W drugim planie widoczna jest para aktorów gotowa na nagłe zastępstwo. To syn Karola i jego żona. Są młodzi, silni, ale znacznie bardziej oficjalni niż nowo koronowane głowy. Nie widać tej „prywatności”, raczej wyniosłość i chłód, jaki przystoi roli królów. Może im mniej znacząca będzie rola króla, tym bardziej królewscy i tajemniczy będą jej wykonawcy? To możliwe jako reakcja na wszechwładzę kamer. Może wbrew przewidywaniom końca monarchii czeka nas powrót do starej konwencji? Historia kołem się toczy.

Można oczywiście odrzucać monarchię jako zjawisko całkowicie nieprzystawalne do naszej epoki, drogie i bezużyteczne, ale nie można odmówić jej historycznej ciągłości. Z jakąś tropicielską pasją oglądam historyczne koronacje. Oglądałam koronacje Edwarda VII, jego syna króla Jerzego VI, królowej Elżbiety II i wreszcie króla Karola III. Porównywanie tych koronacji, a zwłaszcza ich bohaterów, to dokument nie tylko ceremonii, ale ewolucja zachowań koronowanych. To także historia sposobu rejestracji i pozycji kamer w katedrze.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi