Ks. Robert Skrzypczak: Chrześcijanin na rozdrożu

Dziś Jezus stał się rodzajem puzzli, które można układać na różne sposoby: a to przypisując Mu żonę i dzieci, a to odkrywając ślady Jego rzekomych wakacji we Francji czy nawet w Indiach. Zależy, gdzie kogo fantazja poniesie.

Publikacja: 05.05.2023 17:00

Ks. Robert Skrzypczak: Chrześcijanin na rozdrożu

Foto: mat. pras.

Wdniu 9 grudnia 2004 roku agencja Associated Press doniosła w podnieconym tonie: „Słynny ateista uwierzył w Boga”. Było to echo pewnej konferencji w Nowym Jorku, podczas której symbol ateizmu naukowego, filozof Antony Flew, ogłosił, iż przekonał się do istnienia Boga, a ponadto jego pewność „opiera się na naukowej oczywistości”. Ten sam Flew od 1950 roku uznawany był za guru nowoczesnego myślenia wolnego od religii, zwłaszcza od opublikowania w Oksfordzie swej książki „Theology and Falsification”, mającej więcej dodruków niż jakakolwiek inna. Potrzeba niebanalnej uczciwości intelektualnej, by w osiemdziesiątym roku życia, po pół wieku akademickiej glorii, ogłosić swą własną kapitulację w obliczu tego, co niepodważalne, wywracając tym samym do góry nogami cały system, dzięki któremu zdobyło się tytuł mistrza w swej dziedzinie. I to jednym zdaniem: „I now believe there is a God!”.

Jasne, że cały świat akademicki, który bardziej kocha mieć rację, niż korygować własne błędy, wstrzymał oddech. Francis S. Collins, dziennikarz „New York Timesa”, nie pozostawia ani odrobiny miejsca na wątpliwości: „W swej młodości ateista Antony Flew postanowił przyswoić sobie sokratejską zasadę o podążaniu za oczywistością, gdziekolwiek miałaby ona prowadzić”. I oto całe życie filozoficznych poszukiwań każe mu uczciwie stwierdzić, iż oczywistość doprowadzi zdecydowanie do Boga. Sam Flew dodał: „Nie słyszałem żadnego głosu. Jasność wywodów kazała mi dojść do tego typu wniosków”.

Czytaj więcej

60 lat Garriego Kasparowa. Pokonał Karpowa, Putin mu niestraszny

Zachwyt odkrywcy

Cóż za oczywistość każe zatrzymać się Flewowi i innym wielu reprezentantom świata nauki w postawie najwyższego szacunku? Powszechnie przyjmuje się, że Wszechświat wziął swój początek z Wielkiego Wybuchu (Big Bang). Trudno powstrzymać się od analogii pomiędzy tą niezmiernie potężną eksplozją światła, która rozrzuciła w przestrzeń nieskończoną ilość wiązek czystej energii a zapisem pierwszych słów Boga w biblijnej Księdze Rodzaju: „Niech się stanie światłość” (Rdz 1, 3). Z teorii Wielkiego Wybuchu wynika, że od tamtego, oddalonego od nas o około piętnaście miliardów lat, „epizodu” wzięły początek czas i przestrzeń oraz materia. Arno Penzias, laureat Nagrody Nobla z fizyki za odkrycie tak zwanego echa Wielkiego Wybuchu, czyli promieniowania kosmicznego, wyjaśniał: „Nie istnieje żadne »wcześniej« w stosunku do Wielkiego Wybuchu, ponieważ wcześniej nie istniały ani czas, ani przestrzeń, ani też materia”. A zatem wszystko narodziło się w jednym, określonym momencie.

Również spojrzenie na to, co wynikło z efektu Big Bang, pozwala dostrzec dziwny zbieg okoliczności. „Wielkość ładunku elektrycznego elektronu, jak również stosunek masy protonu do masy elektronu – objaśnia wybitny fizyk Stephen Hawking – każą zauważyć, że wartości tych wielkości zdają się doskonale skoordynowane pomiędzy sobą, tak by uczynić możliwym rozwój życia”. Wzięcie pod uwagę danych naszej planety prowadzi do wniosku, „jakby Ziemia została wyprodukowana z myślą o przyjęciu życia”: świadczy o tym zarówno optymalna odległość od Słońca (wystarczyłoby trochę bliżej lub trochę dalej, by życie okazało się niemożliwe), jak i doskonały kształt orbity (gdyby była bardziej eliptyczna, jak w przypadku Marsa, życie nie zaistniałoby). Ponadto gazy wulkaniczne przyczyniły się do wytworzenia atmosfery i ukształtowania się oceanów w sposób sprzyjający tworzeniu się pierwotnych struktur życiowych; ta sama atmosfera zawiera warstwę ozonową, która przepuszcza światło i ciepło potrzebne do życia, zatrzymując promieniowania szkodliwe; wreszcie masa roztopionego ołowiu, zalegająca środek Ziemi, chroni życie na planecie przed innymi zgubnymi promieniami, pozwalając mu się rozwijać pod „szczególnym parasolem magnetycznym”.

Przebierając w naukowych wiadomościach, możemy dowiedzieć się innych, zdumiewających rzeczy. Gdyby ktoś odkrył grotę zapisaną wewnątrz od góry do dołu pełnym tekstem „Pana Tadeusza” Mickiewicza i próbował dowodzić, iż stanowi to efekt przypadkowych działań wody, wiatru i minerałów, słusznie zasłużyłby na ironiczny uśmieszek. A tymczasem prosty organizm jednokomórkowy zawiera w sobie informacje porównywalne do pięciu tysięcy egzemplarzy „Pana Tadeusza”. Nie bez sarkazmu słynny naukowiec Fred Hoyle wyjaśnia, że wierzyć w to, iż pierwsza komórka życiowa wyłoniła się przez przypadek, to jakby wierzyć, że „rozszalały huragan, który wpadł do składowiska złomu, poskładał do kupy boeinga”.

W podobnym tonie daje się uwieść zachwytowi odkrywcy Owen Gingerich, profesor Harwardu, przyglądając się ludzkiemu mózgowi: „To nieporównanie najbardziej złożony znany nam przedmiot fizyczny w całym Wszechświecie”. Z trzydziestu pięciu tysięcy genów wyszczególnionych z łańcucha DNA ludzkiego genomu przeszło połowa ma do czynienia z mózgiem. Sam zaś mózg to około stu miliardów neuronów połączonych wzajemnie z sobą tak, iż każdy z nich łączy się z dziesięcioma tysiącami innych neuronów. Liczba zaś połączeń synaptycznych pomiędzy komórkami nerwowymi w jednym mózgu przewyższa liczbę wszystkich gwiazd składających się na Drogę Mleczną: 1015 synaps przeciwko 1011 ciałom niebieskim. Gdy weźmie się pod uwagę treść drugiej zasady termodynamiki – w zgodzie z którą entropia Wszechświata nieustannie się rozwija, czyli wszystko, co istnieje, stale przechodzi z porządku do rozproszenia, od jedności do chaosu – nie sposób nie zadać sobie pytania: jakim zatem cudem bezładna sterta atomów ułożyła się w misterną architekturę ludzkiego mózgu?

Kiedy Flew zaczął dzielić się publicznie swymi nowymi przemyśleniami, chętnie wskazywał na kod DNA jako na sztandarowy przykład wyższej inteligencji, która stworzyła naturę. Przypomnę, że w 1953 roku dwóch naukowców, James Watson i Francis Crick, dokonało odkrycia w jądrze ludzkiej komórki struktury molekuły DNA (kwasu deoksyrybonukleinowego), przewodzącego informacje genetyczne w niemal wszystkich istotach żywych. Trzeba zauważyć, że pomijając niezmierną ilość informacji, jakie zawiera w sobie DNA, sam kod czy język ich zapisu zakłada jakąś inteligencję, która je wymyśliła i szczegółowo opracowała, a nie znalazła się jak dotąd żadna istota myśląca na świecie mająca takie predyspozycje.

Nic nieznaczące odbicie

Któż zatem stworzył, opracował, a następnie zminiaturyzował kod genetyczny? Kto skonstruował jego wewnętrzny mechanizm, sprawiający poprzez cały ciąg procesów naturalnych przeobrażenie się informacji w biologiczną substancję? Nawiasem dodajmy, iż niektórzy współcześni biochemicy wręcz twierdzą, że w przypadku informacji wchodzących w skład genetycznego kodu nie można mówić ani o materii, ani o energii, lecz o czymś jeszcze innym. DNA zawiera w sobie zapis, który przekracza swe właściwości chemiczne i fizyczne. Czym jest zatem owo sznurowanie tworzących DNA nukleotydów, które inteligentnie kierują formowaniem się i wzrostem komórek? Bill Gates mówił: „DNA jest jak oprogramowanie, tyle że o wiele bardziej złożone”. Oprogramowanie zaś, jeśli jest myślą, potrzebuje twórcy. Albert Einstein przyznawał, że zza praw natury „wyłania się rozum tak potężny, iż cała racjonalność ludzkich myśli i decyzji w porównaniu z nim wydaje się nic nieznaczącym odbiciem”. (...)

„Ktokolwiek na serio bierze się za uprawianie nauki – pisał Flew – przekonuje się, że prawa natury ukazują istnienie jakiejś duchowości, która niezmiernie przewyższa tę ludzką i względem której my wraz z naszymi wątłymi możliwościami winniśmy okazać pokorę”. Umysł Alberta Einsteina kazał mu podziwiać Boga w najdrobniejszych szczegółach rzeczywistości, którą odkrywamy przy tak niezmiernym nakładzie sił.

W tym miejscu warto zadać sobie pytanie, czy ów potężny Stwórca – którego istnienie okazuje się aż nader ewidentne – próbował kiedykolwiek nawiązać jakąś relację z istotami ludzkimi? Starożytni Grecy ową niezgłębioną racjonalność Wszechświata nazywali Logosem. Święty Jan Ewangelista napisał, że Logos oznacza Rozum czy też Słowo, przy pomocy którego Bóg stworzył świat, nadając wewnętrzną racjonalność wszystkiemu, od najdrobniejszych atomów po bezkresne galaktyki. Przy okazji św. Jan przekazał nam wstrząsającą wiadomość: „Logos stał się ciałem i zamieszkał pośród nas”. Spodziewam się, że ktoś w tym momencie mojego tekstu wzruszy ramionami lub też zabierze się za ziewanie, myśląc: a cóż to za rewelacja?

Czytaj więcej

Jacek Dukaj: Gry komputerowe to nie jest nowa literatura

Nie byłbym tak niefrasobliwy na miejscu mojego czytelnika, zważywszy, że nieraz to, co wydaje się oczywiste, nie jest już rzeczywiste. Ilu ludzi, nawet z wyznania podających się za chrześcijan, myśli, że Jezus to symbol, umowny znak ludzkości, element szerokiej kultury popularnej. Znana mi nauczycielka religii w jednym z włoskich liceów na pytanie postawione młodzieży: „Jaka jest różnica między Chrystusem a świątecznym mikołajem?”, usłyszała w odpowiedzi: „Ten drugi istnieje naprawdę”. Iluż speców od politycznej indoktrynacji próbowało nam wmówić, że Jezus jest wytworem rewolucyjnej wyobraźni sfrustrowanych Żydów z Palestyny, że jest religijnym odpowiednikiem ikon masowej wyobraźni, takim samym jak szogun czy Myszka Miki? Niektórzy doszli wręcz do teorii, że Jezus to nazwa grzyba halucynogennego, którym się szprycowali ludzie w określonym miejscu i określonej epoce, co połączyło ich w rodzaj generacji, która zintegrowała się wokół zmaterializowanej postaci ich psychodelicznych wizji. Dziś Jezus stał się rodzajem puzzli, które można układać na różne sposoby: a to przypisując Mu żonę i dzieci, a to odkrywając ślady Jego rzekomych wakacji we Francji czy nawet w Indiach. Zależy, gdzie kogo fantazja poniesie.

A przecież wśród najbardziej zagorzałych antyklerykałów i religiożerców byli tacy, którzy co do jednego nie pozwolili sobie na utratę przytomności.

Fragment książki ks. prof. Roberta Skrzypczaka „Chrześcijanin na rozdrożu”, która ukazała się pod koniec kwietnia nakładem Wydawnictwa Esprit, Kraków 2023 r.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Ks. prof. Robert Skrzypczak jest profesorem Akademii Katolickiej w Warszawie, rekolekcjonistą, autorem i tłumaczem wielu książek. Współpracuje z redakcją „Gościa Niedzielnego”.

Wdniu 9 grudnia 2004 roku agencja Associated Press doniosła w podnieconym tonie: „Słynny ateista uwierzył w Boga”. Było to echo pewnej konferencji w Nowym Jorku, podczas której symbol ateizmu naukowego, filozof Antony Flew, ogłosił, iż przekonał się do istnienia Boga, a ponadto jego pewność „opiera się na naukowej oczywistości”. Ten sam Flew od 1950 roku uznawany był za guru nowoczesnego myślenia wolnego od religii, zwłaszcza od opublikowania w Oksfordzie swej książki „Theology and Falsification”, mającej więcej dodruków niż jakakolwiek inna. Potrzeba niebanalnej uczciwości intelektualnej, by w osiemdziesiątym roku życia, po pół wieku akademickiej glorii, ogłosić swą własną kapitulację w obliczu tego, co niepodważalne, wywracając tym samym do góry nogami cały system, dzięki któremu zdobyło się tytuł mistrza w swej dziedzinie. I to jednym zdaniem: „I now believe there is a God!”.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich