Z cyklu „Opowiadania prawdziwe”
Zimna, żądna i wyniosła. Macocha była jak sama Rosja. Podejrzliwa i dla nas nieżyczliwa. Kochała się w złocie; w złoto zamieniała wszystko, co zarobił mąż. Urodziła się w Kijowie, „matce rosyjskich miast” według słów Putina, potem mieszkali w Moskwie. Spędziła w Rosji 33 lata; całe dzieciństwo i młodość.
Macocha była duchową właścicielką białych pałaców i mostów St. Petersburga i złoconych „cebulek” na cerkwiach Kremla. Wypełnionych okrętami wojennymi nabrzeży Newy i Krymu. Stoków gór zielonego Kaukazu i słodkich plaż Soczi. Miast bezkresnej Syberii, gdzie projektowała parki i założenia widokowe, i w ogóle największego i najpotężniejszego państwa świata. Państwa, które od zawsze dusiło się z braku dostępu do morza, prawdziwego morza oczywiście, jak mawiała, przecież nie Oceanu Arktycznego, zwanego czasem Lodowatym, jeszcze zimniejszego Morza Czukockiego czy Ochockiego, w połowie pokrytego grubą warstwą lądolodu, który ograniczał, bywało, swobodne wypłynięcie okrętów podwodnych z Murmańska.
Miała jak Rosja klaustrofobię, obawiała się zamknięcia Bałtyku z dobrej lub złej woli Finlandii, Szwecji czy Danii, Turcji siedzącej na Bosforze i Dardanelach i wyjścia na daleki Atlantyk. Denerwowało ją wyjście na Pacyfik, ograniczone spojrzeniami Amerykanów z utraconej niegdyś przez Rosję Alaski i pretensjami Japonii do strategicznych Kuryli. Rosjanie kochają wolność, swabodu!
Na geografii znała się jak nikt.
Czytaj więcej
Nowy album Tedego to doskonały przykład, jak powinny dojrzewać legendy gatunku.