„Ten się śmieje, kto ma zęby”: Dżokej to nie wałach

„Ten się śmieje, kto ma zęby” Zyty Rudzkiej to krwisty materiał na monodram.

Publikacja: 02.12.2022 17:00

„Ten się śmieje, kto ma zęby”: Dżokej to nie wałach

Foto: materiały prasowe

W książce monologuje Wera, fryzjerka męska, która zmaga się z przeciwnościami losu na drodze do wyprawienia pogrzebu mężowi Karolowi, dżokejowi (51 kg w ubraniu). „Żyliśmy w jednej stajni, ale w dwóch różnych boksach” – uważa. „Po urodzie go brałam” – wyznaje. „Żadnych ślubów nie chciałam, ale na bieżącego amanta wstępnie pasował”, bo „dżokej to nie był wałach. On się nie bał baby, nie bał się cyca, zadu”.

Czytaj więcej

„Brzechwa. Poeta w adwokackiej todze”: Wiersze i paragrafy

Dżokej lubił buty, co sezon miał nowe, nic dziwnego, że Wera chce go pochować obutego, ale „trudno o dobre buty dla nieboszczyka”. Im więcej kłopotów ze znalezieniem odpowiednich butów na opuchnięte nogi zmarłego, tym i więcej pojawia się wspomnień – wątków z życia opowiadającej Wery („chodziłam na boczki, chodziłam na baby”) i jej Karola („wszędzie miał pochowane jej [Heleny – nie żony] zdjęcia”).

To rytmiczna, budowana krótkimi zdaniami opowieść. Jest jak dżin uwalniający się powoli z butelki – ważne są w niej bieda i duma, pamięć, a także zegarek po „ojcuchu”.

Czytaj więcej

"Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Listy 1944-1950": Pisze żonka do mężonka

Rudzka znajduje upodobanie w konstrukcjach językowych w rodzaju: „przygięłam ją ślipiami”, „ścichła całkiem”, „mlaskała, aż cyce salutowały”, „za niewinnymi nigdy nie ślepiłam. Lubiłam zębate cipy”. Bezokolicznik „ślepić” jest wyjątkowo autorce przydatny, chętnie go multiplikuje w różnych fazach zwierzeń Wery – od „wyślepiania” aż do „obrabiania ślipiami”. Ten język wyrasta ponad bohaterkę, gdy mówi choćby: „pokryła się szpetotą jak strupami”, bo to już wyższa świadomość używanych zwrotów. Pozostaje po lekturze kilka przydatnych myśli: „Z przeszłości jak z grobu, nie wyleziesz”, „Żadne ruchanie lat nie odejmie”, „Zakaz zbliżania umarłego do żywego nie obowiązuje”.

W książce monologuje Wera, fryzjerka męska, która zmaga się z przeciwnościami losu na drodze do wyprawienia pogrzebu mężowi Karolowi, dżokejowi (51 kg w ubraniu). „Żyliśmy w jednej stajni, ale w dwóch różnych boksach” – uważa. „Po urodzie go brałam” – wyznaje. „Żadnych ślubów nie chciałam, ale na bieżącego amanta wstępnie pasował”, bo „dżokej to nie był wałach. On się nie bał baby, nie bał się cyca, zadu”.

Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich