Robert Mazurek: Flamenco z grilla

W najmodniejszym klubie w Dar es Salaam na ścianach wiszą portrety, coś w rodzaju murzyńskiej galerii sławy. Są wszyscy ważni: Mandela, Obama, pastor King, tanzański prezydent Nyerere. I dwóch białych – Che Guevara oraz Zdzisław Kręcina, choć tego pierwszego nie jestem pewien.

Publikacja: 26.08.2022 17:00

Robert Mazurek: Flamenco z grilla

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

To pewne nieporozumienie, bo pan Zdzisław, nasz najlepszy towar eksportowy, figura uwielbiana przez wszystkich, nie dziwi więc, że i przez Tanzańczyków, jednakowoż nie kojarzy się z tańcem. To znaczy: jestem pewien, że nadal wygrałby w cuglach mistrzostwa świata we flamenco, zwłaszcza gdyby dać mu wcześniej namiary na sędziów, no ale się nie kojarzy. Co innego z inną działalnością gastronomiczną, ale akurat nie z wyszynku klub ów jest sławny.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Traktat o mieszaniu kisielu

Przychodzą tam i mieszkańcy, i turyści, przychodzą i czarni, i biali. To ostatnie jest godne podkreślenia, bo nie tylko w RPA, ale niemal w całej Afryce co lepsze miejsca wciąż są zarezerwowane dla białych. Nieformalnie, ale tak się składa, że gośćmi są wyłącznie biali. Dlaczego – przecież czarni też są zamożni i to nawet bardzo? Nie wiem, przyczyn jest wiele, dość, że normalnym obrazkiem jest widok pizzerii – owszem, z tych lepszych, ale wciąż pizzerii – w której obsługa jest wyłącznie czarna, a klientela wyłącznie biała. I jakkolwiek to nie nowina, to jednak robi to na mnie wrażenie, i nie jest to zachwyt, tak to ujmę.

Przychodzą tam i mieszkańcy, i turyści, przychodzą i czarni, i biali. To ostatnie jest godne podkreślenia, bo nie tylko w RPA, ale niemal w całej Afryce co lepsze miejsca wciąż są zarezerwowane dla białych. Nieformalnie, ale tak się składa, że gośćmi są wyłącznie biali. 

Generalnie jednak lubię południowoafrykańskie restauracje, choć nie ma to związku z kuchnią, ta jest fatalna. To znaczy nie jest fatalna, jej po prostu nie ma, chyba że grill nazwiemy narodowym daniem. Przez półtora miesiąca zjadłem tu ze dwie krowy. Oraz świnię. I to mimo moich uporczywych próśb, by do jajecznicy nie podawano mi bekonu. Patrzą na mnie wtedy jak na ukąszonego przez Sylwię Spurek, nie wiedząc, że dla pani europoseł sama jajecznica to morderstwo. Dobrze, że kawa bez mleka, przynajmniej nie przyczyniam się do gwałcenia bydła. Ale dość, miało być o restauracjach. Lubię je ze względu na klientów. To w końcu niezwykła rzadkość oglądać dinozaury.

Nie, że starzy, raczej skazani na wyginięcie. Bo któż chadza do knajp? Klasa średnia. Tymczasem RPA się afrykanizuje, a polega to – w ogromnym uproszczeniu – na zaniku klasy średniej. Kraje trzeciego świata – wiem, że to niepoprawne sformułowanie – nie mają klasy średniej. Mają biedotę i burżuazję, nikogo pośrodku, przez co chodniki mają dziury. Jaki widzę związek? Ano tylko klasa średnia – i to na całym świecie – ma kompetencje i możliwości, by troszczyć się o dobro wspólne.

Najbiedniejsi zabiegają, co oczywiste, wyłącznie o biologiczne przetrwanie. Muszą dziś zjeść, muszą mieć gdzie spać i to wszystko – na nic innego nie starcza im ani pieniędzy, ani siły. Najbogatsi to inna bajka. Ci mogą przenieść się w każdej chwili na koniec świata i nawet jeśli mieliby na tej przeprowadzce stracić ćwierć majątku, to wciąż te kilkadziesiąt czy kilkaset milionów im zostaje. Oni po chodnikach nie chodzą, oni komunikacji miejskiej nie potrzebują, nawet zamiast miejskich parków mają swoje posiadłości. To klasa średnia może formułować polityczne oferty, a z drugiej strony może polityków rozliczać. I być może to jest jeden z powodów, dla których nikomu w RPA na klasie średniej nie zależy.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Pigment po polsku

Do upadku apartheidu była ona niemal wyłącznie biała, ale ta grupa się kurczy. Część uciekła w latach 90. przerażona atakami na farmerów, wielu wciąż emigruje nawet nie z powodu rasizmu. Uciekają z tych samych przyczyn, dla których Afrykę Południową opuścił mój czarny znajomy Maurice, z zawodu programista. – Mam 35 lat, żonę, chcemy mieć dzieci. Tu nie będzie dla nich ani dobrej szkoły, ani dobrego szpitala, a dookoła bandytyzm – tłumaczył mi kilka lat temu. Pojechał do brata, chirurga, do Sydney. Drugi brat, bodajże inżynier, jest w Kanadzie. À propos Kanady, Zdzisław Kręcina kiedyś przekonywał moją żonę, że właściwie jest Kanadyjczykiem.

W latach 90. Warszawa była miejscem szczytu alterglobalistów. W obawie przed rozruchami sklepikarze pozabijali deskami witryny w centrum, na miasto padł blady strach. Tymczasem anarchiści zamiast podpalać knajpy, sprzedawali koszulkę. Kupiłem taką z napisem „Fight for your class, not for your country”. I walczę w obronie mojej klasy. Zamożnej klasy średniej.

To pewne nieporozumienie, bo pan Zdzisław, nasz najlepszy towar eksportowy, figura uwielbiana przez wszystkich, nie dziwi więc, że i przez Tanzańczyków, jednakowoż nie kojarzy się z tańcem. To znaczy: jestem pewien, że nadal wygrałby w cuglach mistrzostwa świata we flamenco, zwłaszcza gdyby dać mu wcześniej namiary na sędziów, no ale się nie kojarzy. Co innego z inną działalnością gastronomiczną, ale akurat nie z wyszynku klub ów jest sławny.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich