„Kramp”: Podwójne życie komiwojażera

Czasami na poboczu „wielkiej” literatury z głównego nurtu – nagradzanej i omawianej – trafiają się książeczki mniejsze, niepozorne. Ale to właśnie one przypominają, że literatura potrafi wstrząsać za sprawą formy. Taka właśnie jest bajkowo-polityczna powiastka „Kramp” Maríi José Ferrady z Chile.

Publikacja: 29.07.2022 17:00

„Kramp”: Podwójne życie komiwojażera

Foto: materiały prasowe

Ferrada jest uznaną autorką książek dla dzieci i młodzieży, a także dziennikarką. Krótka, 135-stronicowa minipowieść „Kramp” jest jej pierwszą książką „dla dorosłych”, choć nie jest to jasne od samego początku. Do ostatnich rozdziałów stanie się już jednak czytelne, że dziecięcy język skrywa demony chilijskiej przeszłości.

Czytaj więcej

Kardynał bliski ludziom

Historia na pozór nie jest skomplikowana. Młody mężczyzna pewnego dnia orientuje się, że to, co lubi w życiu robić i co mu wychodzi najlepiej, to handel. Zostaje więc komiwojażerem kursującym w pewnym państwie Ameryki Południowej po prowincjonalnych miastach i miasteczkach, sprzedając sklepom produkty różnych sieci, z którymi współpracuje: „gwoździe, piły, młotki, zasuwy i wizjery do drzwi marki Kramp”. Z reguły są to narzędzia i materiały budowlane oraz dla majsterkowiczów. Ale nie wciska ludziom bubli. Sam bowiem wraz z poślubioną „piękną kobietą” zbudował dom, „korzystając z produktów marki Kramp, i jakiś czas później urodziła im się córka, którą nazwali M” – czytamy i za chwilę narratorka zdradza: „M to ja”.

To, co się dzieje potem w powieści 45-letniej Maríi José Ferrady, ściśle wiąże się ze sposobem prowadzenia narracji. Można to nazwać realizmem magicznym lub można uznać, że narratorem jest dziecko. Albo też przyjąć, że „Kramp” jest rodzajem literackiego rebusa. Językowej szarady w stylu Georgesa Pereca. Pytanie tylko, jaka zagadka się za nim kryje.

Postacie u Ferrady nie mają imion, tylko są oznaczone inicjałem. Kilkuletnia narratorka to M. Ojciec to D, matka F, a kolega, z którym ojciec lubi chodzić do kina parę razy na ten sam film, to E. Zamiast uczęszczać do szkoły D zaczyna systematycznie zabierać ze sobą M w podróże służbowe. Kryje to przed światem – matką i nauczycielami. Matka natomiast coraz bardziej wycofuje się w głąb siebie. „Nie żeby dużo wychodziła z domu – po prostu jakaś jej część opuściła ciało i nie chciała wracać. Być może ten kawałek mamy był astronautą i właśnie podczas jednej z wypraw w kosmos spotkał się z D (...) i postanowił, że ten drugi kawałek, który wróci na Ziemię, z nim zostanie. Czy też ściślej mówiąc: z nami”.

Czytaj więcej

Metal wygra z Pendereckim

Pomimo bajkowego sztafażu podskórnie czujemy, że czai się za tą opowieścią mnóstwo emocji i jakaś trauma, którą w tym specyficznym dziecięcym języku autorka sublimuje. Czujemy, że chce nam opowiedzieć coś innymi słowy i zaczynamy powoli rozumieć, że nie jest to ciepła opowieść o magicznej relacji z ojcem, z którym pewnego dnia przyjdzie dziewczynce się rozstać, tylko opowieść o dzieciństwie spędzonym w kłamstwie. O świecie tylko na pozór bezpiecznym i prawdziwym, a w gruncie rzeczy zakłamanym i fasadowym.

Dlaczego matka odcina się od zajęcia ojca? I dlaczego na obiedzie wymienia z E „smutne spojrzenie”? I skąd się biorą nagle śmierć i przemoc w tej książce, tak bardzo niepasujące do narracji obecnej na wcześniejszych stronach.

Ferrada znalazła uniwersalny, bajkowo-metaforyczny język, by opowiedzieć o milczeniu ludzi żyjących niczym zakładnicy w czasach reżimu Pinocheta. O dochodzeniu do świadomości, że człowiek nie żyje w państwie takim, jak inne. I że przemoc, kłamstwo i opresja nie są stanem naturalnym.

Ferrada jest uznaną autorką książek dla dzieci i młodzieży, a także dziennikarką. Krótka, 135-stronicowa minipowieść „Kramp” jest jej pierwszą książką „dla dorosłych”, choć nie jest to jasne od samego początku. Do ostatnich rozdziałów stanie się już jednak czytelne, że dziecięcy język skrywa demony chilijskiej przeszłości.

Historia na pozór nie jest skomplikowana. Młody mężczyzna pewnego dnia orientuje się, że to, co lubi w życiu robić i co mu wychodzi najlepiej, to handel. Zostaje więc komiwojażerem kursującym w pewnym państwie Ameryki Południowej po prowincjonalnych miastach i miasteczkach, sprzedając sklepom produkty różnych sieci, z którymi współpracuje: „gwoździe, piły, młotki, zasuwy i wizjery do drzwi marki Kramp”. Z reguły są to narzędzia i materiały budowlane oraz dla majsterkowiczów. Ale nie wciska ludziom bubli. Sam bowiem wraz z poślubioną „piękną kobietą” zbudował dom, „korzystając z produktów marki Kramp, i jakiś czas później urodziła im się córka, którą nazwali M” – czytamy i za chwilę narratorka zdradza: „M to ja”.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi