Piotr Stankiewicz: Suma wszystkich stresów

Przyroda dlatego jest taka uspokajająca dla naszej psychiki, bo oznacza kontakt z rzeczami, które od nas nie zależą. Gdy siedzisz w domu, obok leży komputer, stoi biurko, to jesteś otoczony różnymi zobowiązaniami i czujesz za nie odpowiedzialność. A gdy jedziesz na wycieczkę w góry czy choćby do lasu, dookoła są tylko rzeczy, które absolutnie od ciebie nie zależą. Rozmowa z Piotrem Stankiewiczem, filozofem

Publikacja: 08.07.2022 10:00

Piotr Stankiewicz: Suma wszystkich stresów

Foto: archiwum prywatne

Plus Minus: Na jak długie urlopy jeździsz?

Ostatnio to trochę się pozmieniało, ale wcześniej starałem się, żebyśmy mieli z rodziną zawsze dwa tygodnie wyjazdu. Taki mocny blok urlopowy. I tak to planowaliśmy przez szereg lat.

Dwa tygodnie to dużo?

Zawsze wydawało się nam to dobrym kompromisem. To tyle, na ile można sobie w dzisiejszych czasach pozwolić, a zarazem tyle, ile potrzeba, by się porządnie zresetować.

Psycholodzy twierdzą, że to muszą być co najmniej trzy tygodnie. Przez pierwszy tydzień podobno odcinamy się od roboty, a przez ostatni tydzień powoli już do tej pracy wracamy myślami, więc prawdziwy odpoczynek to tak naprawdę dopiero czas między tymi dwoma tygodniami.

Jednak realia są takie, że niewiele osób może sobie pozwolić na dłuższy urlop. Te dwa tygodnie w dzisiejszych firmach to często standard, do którego wszyscy są przyzwyczajeni. Na pewno jesteśmy dziś przepracowani i wręcz przytłoczeni pracą. Przynajmniej ludzie w naszym wieku, bo młodsi mają może nieco inne podejście. I jeśli chodzi o podejście do urlopu, to generalnie są dwie szkoły. Pierwsza rzeczywiście mówi: im dłużej, tym lepiej. To koniecznie muszą być długie wyjazdy: jadę, znikam, odłączam się całkowicie. Mam znajomych, którzy wyjeżdżają nawet na pięć tygodni.

A druga szkoła?

Ona z kolei zwraca uwagę, że w obecnych realiach najważniejsza jest umiejętność resetowania się również w dużo krótszych okresach. I to jest coś, czego się właśnie uczę. Żeby nie dać się zagonić, przytłoczyć pracą. Bo dziś często z tej pracy myślami właściwie nie wychodzimy. A może warto wyskoczyć poza ten rytm, że tylko pracujemy i pracujemy, jesteśmy coraz bardziej zmęczeni i padnięci. I dopiero, kiedy już zupełnie padamy na pysk, to jedziemy na wakacje – zresetować się. I potem znowu to samo. A może warto by nauczyć się żyć w ten sposób, by ten urlop nie był nam tak rozpaczliwie potrzebny. Nauczyć się zachowywać równowagę również bez trzytygodniowego wywczasu. Bo umówmy się, na takie wakacje naprawdę mało kto może sobie dziś pozwolić.

Nawet jest takie powiedzenie w warszawskich korporacjach, że jeśli firma poradzi sobie bez ciebie przez więcej niż dwa tygodnie, to znaczy, że nie jesteś jej niezbędny.

No, widzisz, takie mamy realia. Ale to może wprowadźmy trzydniowy weekend? Pojawiają się takie propozycje. Pierwszy dzień to byłaby dekompresja. Drugi moglibyśmy poświęcić na robienie tego, co tylko chcemy – generalnie na odpoczynek i przyjemności. A trzeci na obowiązki domowe i inne ważne sprawy, na które nie mamy czasu w tygodniu. I chyba właśnie w tę stronę idziemy. Może nie jest to kwestia najbliższych kilku lat, ale kiedyś chyba ten trzydniowy weekend nas czeka. Czyli inaczej mówiąc – czterodniowy tydzień pracy. Bo higiena pracy jest jednak coraz lepiej rozumianą koniecznością.

Przez kogo?

Choćby przez młodych. Dwudziestolatkowie dużo bardziej asertywnie potrafią stawiać granice w pracy i walczą o zachowanie równowagi w życiu. Ich podejście jest już inne od naszego, wyuczonego w pierwszych dekadach kapitalizmu, gdy królowała u nas tzw. kultura „zapieprzu”, i to takiego mocno bezrefleksyjnego. Ona na szczęście powoli odchodzi już do lamusa.

Wierzysz w to, że będąc tak mocno zaangażowani w pracę, jesteśmy w ogóle w stanie od niej odpocząć?

To oczywiście bardzo trudne, bo praca mocno rozlewa nam się na życie, co generalnie jest poważnym problemem cywilizacyjnym. Najlepiej się o tym przekonaliśmy podczas pandemii i lockdownów, kiedy u wielu z nas mocno zaburzyły się wszystkie granice między pracą a życiem. Ten proces bardzo przyspieszył w ostatnich dwóch dekadach, a przyczyniły się do tego oczywiście zmiany technologiczne. Najpierw spopularyzowanie poczty elektronicznej, a potem pojawienie się smartfonów. Przez to wielu z nas jest cały czas dostępnych. Niby wychodzimy z pracy, ale tak właściwie w jakiejś części zawsze w niej pozostajemy.

Czytaj więcej

Nieoczekiwane skutki rosyjskiej agresji

Przychodzi ważny mail o godz. 22, telefon automatycznie daje nam o tym znać – i co robić, odpuścić sobie odpisywanie na niego?

Tylko czy zawsze możemy odpuścić? To bardzo skomplikowane dylematy. Kiedyś tak nie było. Jeżeli fizycznie wychodziłeś z pracy, to ta praca nie miała nad tobą żadnej kontroli. A teraz masz tzw. fakap w robocie i masz poczucie, że jeśli o tej 22 nie zajmiesz się nim od razu, to tylko sam sobie zrobisz jeszcze większy problem. Utraciliśmy jasne granice i trudno nam zachować równowagę, ten tzw. work-life balance.

I co proponujesz jako stoik?

Warto, byśmy pamiętali, że to jednak od nas zależy, jak bardzo chcemy się dać zużyć temu, co robimy. Tym wszystkim stresom, fakapom, całej tej presji. To jest w naszej głowie. I jeżeli odpowiednio tego wszystkiego sobie w niej nie poukładamy, to zje nas każda praca, niezależnie jak obiektywnie stresująca. Sam zresztą cały czas się z tym zmagam, bo pisząc książki, muszę ciągle się ścierać w różnych kwestiach z redaktorami i wydawcami, co ma potencjał mocno stresujący. Oczywiście, nie jest to robota asystenta prezydenta Trumpa, gdy kompletnie nie wiesz, co się za chwilę wydarzy (śmiech). Ale to praca z założenia rwana, nieokreślona, pozbawiona jakichś naturalnych granic, nie siedzi się w niej przy biurku od 9 do 17. A wtedy na tobie spoczywa cała odpowiedzialność za zachowanie życiowej równowagi. Musisz samemu ułożyć sobie wszystko w głowie. I to jest coś, czego cały czas się uczę.

Czasem jednak trzeba poharować. Wiesz, raty kredytów idą w górę, ktoś w rodzinie zachoruje…

Jasne, jeżeli musisz przegiąć, by utrzymać się na powierzchni, to musisz, i tyle. Ale często to jednak sami zakładamy, że tak musimy, choć obiektywne czynniki wcale nam takiej konieczności nie narzucają. Elementarne założenie stoicyzmu mówi, że to, jak się czujemy, jest funkcją tego, jak myślimy. Jeśli świadomie czy podświadomie zakładamy, że jesteśmy pracoholikami i chcemy się zajechać, to się zajedziemy. Jeśli jednak nie chcemy, to musimy zacząć to wszystko odpowiednio sobie układać w głowie. Bo zewnętrzne okoliczności są oczywiście ważne, ale tak samo ważne są własne założenia.

Czyli musimy się samoograniczać?

To nie jest dobre słowo. Bo w dzisiejszym świecie sami często rzeczywiście nie możemy już sobie przywrócić granic znanych z poprzedniej epoki. I nie zawsze to miałoby w ogóle sens. Bardziej chodzi o to, jak mocno będziemy swoją pracę przeżywać, jak będziemy dawać się jej zjadać. Jak łatwo te stresy przyjmiemy do siebie i uznamy za swoje. Jeżeli sobie nie powiemy, że nie możemy dać się tym stresom zjeść, to nic nam nie pomoże.

Klasyczny stoicyzm mówi, że rzeczy zewnętrzne – wszystkie wydarzenia, fakty – nie mają wartości obiektywnej, czyli nie mają własnej miary. Nie są ani dobre, ani złe, po prostu są. A dopiero my je czynimy dobrymi albo złymi. I ortodoksyjny stoik by powiedział, że taką zewnętrzną rzeczą jest właśnie fakap w pracy – to od nas zależy, na ile uznamy go za stresujący, a na ile nie.

Spoko, czyli wybucha pożar w robocie, a my mamy stać z kawą przy kserokopiarce i uśmiechać się do biegających współpracowników, bo przecież nie damy się zjeść stresom wywołanym przez wydarzenia niezależne od nas?

Oczywiście masz rację, że stresogenność różnych wydarzeń, nie tylko pożaru, ale i mniejszych fakapów pracowych, jest często czynnikiem obiektywnym, niezależnym zbytnio od naszego nastawienia. Ten stres naprawdę istnieje. Dlatego ja też z tym ortodoksyjnym stoicyzmem dużo polemizuję. Natomiast inną kwestią jest, na ile damy temu stresowi nami zawładnąć, jeżeli to nie pożar, ale jakiś mniejszy fakap.

Ciągle mówisz poukładać w głowie, powiedzieć sobie… Wybacz, ale kompletnie nie wiem, co i jak tak naprawdę mam zrobić.

Bo to nie jest tak, że możesz ot tak coś po prostu zmienić w swoim życiu i nagle będzie już wszystko super. To jest długotrwały proces. Musisz wypracować sobie pewną postawę, a ją budujemy przez praktykę – ona nie pojawi się w nas z dnia na dzień.

I jak się buduje taką postawę?

Trzeba wziąć książki stoickie i zacząć je czytać (śmiech).

Wspaniała autopromocja. A coś więcej?

Elementarz stoicki mówi, że wszystko, co się dzieje, dzieli się na to, co od nas zależy w całości, i na całą resztę. I musimy się skupić na tych pierwszych rzeczach. Ale nie chodzi o to, byśmy stali się obojętni na to, co od nas nie zależy, tylko odwrotnie – mamy się właśnie aktywnie skoncentrować na tym, co od nas zależy, żebyśmy na te inne rzeczy nie mieli już czasu. Musimy budować sobie dobre nawyki, a także wyznaczać własne rytmy, bo każdy człowiek jest inny. I to jest proces w tym sensie, że to nie dzieje się na zasadzie jakiegoś oświecenia, objawienia, że bum, spada na nas ta wiedza z kosmosu, jak wierzyło wielu starożytnych stoików, i już raz na zawsze jesteśmy oświeceni – tylko musimy codziennie się w tym ćwiczyć, codziennie to wyszarpywać i na nowo sobie definiować, co właściwie od nas zależy.

A co właściwie od nas zależy?

Nasze założenia myślowe, wartości, to, jak staramy się reagować na rzeczy zewnętrzne, i to, do jakich celów staramy się dążyć. I tego nie ustalamy przecież raz na zawsze, a tym bardziej nie trzymamy się tego jakoś automatycznie. Codziennie musimy sobie o tym przypominać i zmagać się z tym na nowo, a potem wykrawać sobie tę część, która od nas jest zależna. W dzisiejszym świecie jest to tym ważniejsze, by pamiętać, że to jest proces, bo rozmaite zmiany postępują dziś bardzo szybko – i musimy się do nich ciągle dostosowywać.

OK, ale konkretnie, jeśli mowa o fakapach w pracy, to w jaki sposób to od nas zależy, jak na nie reagujemy?

Absolutnie nie zachęcam do tego, by zaprzeczać rzeczywistości, wypierać, że dzieje się coś złego. Natomiast często zjada nas nie tyle jeden duży stres, ile suma wszystkich małych stresów. A one biorą się stąd, że pewnym wydarzeniom, które moglibyśmy sobie opowiedzieć inaczej, niepotrzebnie nadajemy wagę ponad miarę. I dajemy im za dużo dostępu do naszej głowy. To nie jest oczywiście łatwe, sam cały czas się uczę, jak nie wyolbrzymiać błahostek, ale ciągła praca nad tym przynosi efekty.

Czytaj więcej

Zuchwałość Rosji wywraca zachodnie myślenie

To wróćmy teraz do odpoczynku. Jak podejść do niego po stoicku?

Marek Aureliusz pisał: „Kochaj sztukę, której się nauczyłeś, i w niej znajdź spokój”. Czyli zanurz się w roli, którą w danej chwili wypełniasz. Jak odpoczywasz, to odpoczywaj. Rób to na sto procent. Tak samo jak pracujesz, to pracuj. Zajmuj się tym, co od ciebie zależy – i wszystko, co robisz, rób w miarę pilnie.

Czyli by odpocząć, rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady?

Tylko dziś te Bieszczady musimy znaleźć niejako wewnętrznie, a nie fizycznie. To cecha naszych czasów, że nie fizyczne oddalenie od pracy i problemów z nią związanych przesądza o tym, że możemy od nich odpocząć, tylko to, na ile sami będziemy w stanie się od nich odciąć. Powinniśmy więc raczej mówić: „rzuć wszystko i wyłącz internet”. Bo odpoczynek nie zależy dziś od tego, gdzie i nawet na jak długo wyjedziemy, ale od tego, czy będziemy tam w stanie naprawdę odłączyć się od świata.

To w sumie optymistyczne. Nie musimy się silić na żadne Malediwy, by odpocząć równie dobrze jak bogacze, wystarczy wyłączyć komórkę.

Oczywiście, wypad do Kampinosu może być równie efektywny co Malediwy. To nasz własny wybór, czy wypoczniemy, więc wypoczynek stał się dużo bardziej demokratyczny. I sam rzeczywiście staram się dziś uczyć takiego weekendowego wypoczynku w Kampinosie. Co tydzień czy co drugi tydzień organizujemy sobie rodzinne wycieczki, i to bardzo dużo nam daje. Wysiłek na świeżym powietrzu, kontakt z naturą – to wszystko naprawdę bardzo dobrze robi na psychikę.

I tak zero-jedynkowo: zero internetu – jedynie kontakt z przyrodą?

Dawniej, po stoicku, rzeczywiście postulowałem taki radykalizm, konieczność wyznaczenia ostrej granicy, ale jednak współczesne realia często wymuszają większą elastyczność. Po różnych próbach mam wrażenie, że dochodzę do w miarę sensownego kompromisu. Uczę się tego, żeby korzystać z telefonu w bardzo ograniczony sposób, ale by nie odcinać się od niego zupełnie, tak na siłę. To jednak mądrzejsze, bardziej dojrzałe rozwiązanie. A zarazem trudniejsze, bo te granice muszę wyznaczać sobie ciągle na nowo, przy każdym sięgnięciu po telefon. Ale nie ulega wątpliwości, że podczas urlopu warto postawić jak najmocniej się da na kontakt z przyrodą, bo jest on naprawdę istotny, także ze stoickiego punktu widzenia.

Dlaczego?

Przyroda dlatego jest taka uspokajająca dla naszej psychiki, bo oznacza kontakt z rzeczami, które od nas nie zależą. Gdy siedzisz w domu, obok leży komputer, stoi biurko, to jesteś otoczony różnymi zobowiązaniami i czujesz za nie odpowiedzialność. A gdy jedziesz na wycieczkę w góry czy choćby do lasu, dookoła są tylko rzeczy, które absolutnie od ciebie nie zalezą. Nawet więcej: są takim ucieleśnieniem świata zewnętrznego, takim „reality check” – one nie zależą od nas najbardziej, jak się tylko da. A to uspokaja, bo przywraca nam proporcje.

To podsumowując naszą rozmowę – nie ma więc wielkiego znaczenia, gdzie i na jak długo pojedziemy na urlop, tylko liczy się to, jak odnajdziemy się w roli urlopowicza, tak?

Nie ma znaczenia w tym sensie, że ważniejsza jest wewnętrzna postawa. Jeżeli pojedziemy na trzy tygodnie obcować z piękną przyrodą, ale będziemy mieć złe nastawienie do wypoczynku, to nic z tego urlopu nie będzie. Natomiast trzydniowy wyjazd z dobrym nastawieniem może dać nam naprawdę potrzebny odpoczynek. Oczywiście, jeśli w ogóle nigdzie nie wyjedziemy, to w końcu się psychicznie rozsypiemy, ale co do zasady – to od nas zależy, czy odpoczniemy na urlopie, a nie od zewnętrznych okoliczności.

Piotr Stankiewicz (ur. 1983), p

Pisarz i filozof, twórca i nauczyciel reformowanego stoicyzmu. www.piotrstankiewicz.pl/zapisz-sie

Plus Minus: Na jak długie urlopy jeździsz?

Ostatnio to trochę się pozmieniało, ale wcześniej starałem się, żebyśmy mieli z rodziną zawsze dwa tygodnie wyjazdu. Taki mocny blok urlopowy. I tak to planowaliśmy przez szereg lat.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi