Mamy około 30 otwartych spraw, ale niektóre z nich trwają latami. Czasem wracamy do tych starych, przedawnionych, bo zapewniają nam wiedzę, którą możemy wykorzystać operacyjnie. Nie możemy postawić już zarzutów, ale możemy celować z kontrolami w zawodników lub podopiecznych trenerów, którzy w przeszłości mieli problemy z systemem antydopingowym.
Jak wysoko sięgają wasze obecne śledztwa? Są nimi objęci np. olimpijczycy z Rio lub Tokio?
Są wśród nich zawodnicy z kadry olimpijskiej, ale pamiętajmy, że śledztwo to tylko podejrzenie, a nie dowód stosowania dopingu. Mamy informacje, które musimy zweryfikować. To nasz obowiązek.
Sportowa pralnia
Dyktatorzy z Bliskiego Wschodu wykorzystują sport, żeby wybielić wizerunek. Formuła 1 wjechała już do Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a teraz debiutuje w Arabii Saudyjskiej. Futbol w coraz większym stopniu jest na łasce szejków.
Prowadził pan kiedyś osobiście kontrolę antydopingową?
Uczestniczyłem w nich jako obserwator. Nigdy nie byłem kontrolerem, ale zawsze podchodziłem do pracy holistycznie, więc chciałem zrozumieć specyfikę kontroli i wiążące się z nią wyzwania. Wiem, że czasem brakuje zrozumienia ze strony trenerów czy sztabów szkoleniowych. Zdarzały się sytuacje, w których cała drużyna czekała w autokarze i chciała jechać do domu, a jeden z piłkarzy wciąż przechodził kontrolę…
Kolejne piwa nie przynosiły efektu?
Dziś już nie można przy okazji kontroli spożywać napojów alkoholowych. Zabroniliśmy tego w 2018 roku. Kiedyś faktycznie zdarzały się przypadki – zwłaszcza wśród piłkarzy – że zawodnicy wspomagali się piwem, ale nie przynosiło to efektów. Skończyliśmy z tym, bo kontrola to poważny proces, a alkohol może ponadto wpłynąć na proces steroidowy oraz rozwodnić mocz. Zakazany jest też chociażby prysznic. Niektóre substancje utrzymują się w organizmie bardzo krótko, więc od momentu wytypowania do kontroli zawodnik musi stawić się na nią bezzwłocznie. A mógłby przecież oddać pod prysznicem mocz, mocno się nawodnić i wypłukać w ten sposób ślady stymulantów.
Jak na pracę kontrolerów wpłynęło uzyskanie przez nich statusu funkcjonariuszy publicznych?
Poprawiło komfort pracy. Są dziś traktowani poważniej i w przypadku pojawienia się przeszkód mogą prosić o pomoc odpowiednie organy. Inna jest też świadomość zawodników. Odpowiedzialność w przypadku gróźb czy rękoczynów – a te pierwsze się zdarzały, kiedy sportowcom puszczały nerwy i wychodziło ich wielkie ego – jest inna. Zależało nam też na zaostrzeniu odpowiedzialności samych kontrolerów w przypadku ewentualnej korupcji.
Dzisiejszy kształt systemu antydopingowego to gwarancja, że taki wstyd, jaki przynieśli nam w Rio bracia Zielińscy, już się nie powtórzy?
Pamiętajmy, że do zastosowania dopingu może dojść już podczas samych igrzysk, czego przykładem jest wykrycie EPO u Kornelii Marek w Vancouver. Robimy, co się da, ale nigdy nie ma gwarancji. Walka z dopingiem to nie tylko kontrole, ale także chociażby paszporty biologiczne. Ponadto przed igrzyskami testujemy zawodników intensywniej i wykorzystujemy przyspieszony tryb analizy laboratoryjnej. Widzieliśmy, jak jest to istotne, na przykładzie rosyjskiej łyżwiarki figurowej Kamili Walijewej, gdy laboratorium w Sztokholmie wydało wyniki z opóźnieniem. Nam się to na pewno nie przytrafi.