Roszkowski, Czarnek i podręcznik, który manipuluje przeszłością

W podręczniku do nowego przedmiotu historia i teraźniejszość nie ma ani słowa o Lechu Wałęsie czy Tadeuszu Mazowieckim. Mimo to znalazły się w nim noty o Lechu Kaczyńskim i Antonim Macierewiczu. A sama książka przypomina bardziej zideologizowany esej, zbieżny z przekazem Zjednoczonej Prawicy, niż podręcznik dla dzieci. Dla niektórych zdających maturę obowiązkowy do przyswojenia.

Publikacja: 24.06.2022 07:00

Przemysław Czarnek, Wojciech Roszkowski

Przemysław Czarnek, Wojciech Roszkowski

Foto: PAP/Paweł Supernak

Historia i teraźniejszość (HiT) to nowy przedmiot wchodzący od września do szkół. W zasadzie ma zastąpić wiedzę o społeczeństwie (WoS). Dedykowany mu podręcznik autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego, obejmujący lata 1945–79, ma stworzyć „nowego człowieka”. Uczeń z pierwszej klasy szkoły średniej ma być świadomy, kto mu, a także narodowi polskiemu zagraża, kto przeciwko niemu spiskuje, a jakie idee deprawują naród.

HiT to odpowiedź na wniosek, który po ostatnich wyborach prezydenckich przedstawił Ryszard Terlecki. „Przeprowadziliśmy bardzo ciężką, trudną, skomplikowaną reformę organizacyjną szkolnictwa, edukacji, ale zatrzymaliśmy się w pół kroku, nie przeprowadziliśmy reformy programowej. To jest jeden z tych elementów, które będą się na nas mściły” – mówił dwa lata temu w TVN 24. „Mądrzejsi ludzie, bardziej zorientowani w rzeczywistości politycznej, historycznej, bardziej przywiązani do pewnych tradycji i bardziej utożsamiający się z tą tradycją z pewnością będą głosować na PiS” – tłumaczył jej cele. Trzy miesiące później tekę ministra edukacji objął Przemysław Czarnek, pomysłodawca nowego przedmiotu w szkole. – Jesteśmy gotowi, by odzyskiwać pokolenia nieświadomych młodych Polaków. Dlatego uczniowie od pierwszej klasy szkół ponadpodstawowych dostaną nowy przedmiot, który będzie nazywał się historia i teraźniejszość – mówił rok później w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” szef MEiN.

Program pełen obsesji PiS

Podstawa programowa ukazała się w grudniu i wywołała burzliwą dyskusję. Zwracano uwagę na wiele niejasności w jej zapisach, ale także na pewne skrzywienie związane z punktem widzenia oraz retoryką obecnej władzy. „Dokument jest wyrazem pewnego przekonania ideologicznego, które próbuje się wprowadzić do szkół. W większej części poprzestaje na bardzo ogólnych sugestiach, które jednak przy głębszej analizie ujawniają konkretne tendencje, poświadczone przez liczne ominięcia, przesuwanie ustalonych cezur, dowartościowywanie ponad miarę jednych zjawisk i spychanie poza narrację lub na jej margines nie mniej ważnych, w niektórych fragmentach próby pisania historii na nowo, w opozycji do istniejących ustaleń historyków, socjologów itd. Widoczne jest unikanie wskazania na cechy ustrojowe państwa w kolejnych epokach, poprzestawanie na wybranych ich przejawach. Jest oczywiste, że taka »wiedza« historyczna zderzy się nie tylko z ustaleniami historyków, treścią książek i artykułów, lecz także doświadczeniami rodziców, jeśli do takich rozmów dojdzie” – oceniał podstawę programową pod koniec roku historyk prof. Andrzej Friszke.

Czytaj więcej

Pedofilia w podręczniku promowanym przez ministra Czarnka

– Ostateczna podstawa programowa różni się od tego, co pokazano w grudniu. Jej autorzy dostrzegli w końcu, że w Polsce powstał np. samorząd terytorialny czy urząd rzecznika praw obywatelskich. Mimo pewnych zmian nadal będzie to przedmiot przeładowany, zawierający treści nienowoczesne i pokazujący obsesje obecnej władzy związane z neomarksizmem, Unią Europejską czy ekologią – mówi Agnieszka Jankowiak-Maik, nauczycielka historii i autorka bloga „Babka od histy”. Można postawić tezę, że pokazuje też, w jaki sposób dzisiejsza elita rządząca postrzega świat oraz, że w aktywny sposób chce kształtować światopogląd młodych Polaków.

Nauczyciele myśleli, że będą uczyć po swojemu, opierając się na wskazanych w podstawie programowej wydarzeniach. – Zakładaliśmy, że będą to podstawy do dyskusji z młodymi ludźmi, a nie nauka pod testy. Okazało się jednak, że minister, chcąc nadać wyższą rangę przedmiotowi, postanowił część zagadnień realizowanych w ramach tego przedmiotu włączyć do matury z wiedzy o społeczeństwie – mówi Paweł Nawrocki, nauczyciel historii i WoS w Technikum Poligraficznym w Warszawie. To oznacza, że aby zdać maturę, należy opanować wskazane treści i to zgodnie z obowiązującym kluczem. Tak jak założyli to w ministerstwie.

Podręcznik czy zbiór esejów?

Sytuacji nie uspokoiła prezentacja nowego podręcznika. Na razie na rynku dostępny jest jeden – wydawnictwa Biały Kruk specjalizującego się w literaturze religijnej i historycznej. – Procedura dopuszczania tego podręcznika do użytku szkolnego jeszcze trwa. Podręcznik jest opiniowany przez recenzentów. Nie ma jeszcze decyzji ministra – poinformowała nas Adrianna Całus, rzeczniczka resortu.

Z publicznych wypowiedzi szefa resortu edukacji wynika jednak, że nie ma on do podręcznika większych uwag. – Będzie to znakomity podręcznik, z którego będą się uczyć najnowszej historii nowe, młode pokolenia Polaków – mówił Czarnek podczas konferencji dla nauczycieli uczących nowego przedmiotu. – Zostaje tylko ocena językowa, bo ocena merytoryczna, mogę to już powiedzieć, jest absolutnie pozytywna – podkreślał. Z naszych informacji wynika jednak, że otrzymał on jedną warunkową oraz negatywną ocenę od recenzentów.

Dzieje się tak pomimo tego, że natrafiliśmy w nim i na błędy językowe, fragmenty zupełnie niezrozumiałe oraz błędy merytoryczne. Można odnieść wrażenie, że nie to jest najważniejsze – istotny jest ogólny przekaz, który autor, skądinąd doskonały historyk, stara się wtłoczyć w młode umysły. Jego dziełu daleko do podręcznika szkolnego, bo nie opisuje w sposób obiektywny niektórych zdarzeń. – To zbiór esejów. Podręcznik jest znacznie gorszy od podstawy programowej – mówi wprost Jankowiak-Maik. – W dodatku nie nadaje się dla dzieci. Nie zrozumieją tych treści i nie będą po to sięgać – dodaje Paweł Nawrocki. I nie pomogą w tym kody QR, za pomocą których można wysłuchać przemówienia polityka albo posłuchać muzyki.

Ideologie, które wypaczają umysły

Swoje credo Roszkowski formułuje, orzekając, że najbardziej popularnymi obecnie ideologiami politycznymi są: socjalizm, liberalizm, feminizm i ideologia gender oraz współczesna chadecja. A ideologie jego zdaniem „wypaczają umysły i zagłuszają sumienia”. Źródłem zła jest odrzucenie Boga, moralny relatywizm – dodajmy, że w jego mniemaniu charakterystyczny dla współczesnej lewicy. „Współcześni socjaliści daleko odeszli od pierwotnych ideałów. Ich wizja doskonałego ustroju nie polega już na wyzwoleniu człowieka od wyzysku ekonomicznego, ale na wyzwoleniu człowieka od wszelkich ograniczeń, nawet wynikających z zasad przyzwoitości. Wystarczy przypomnieć sobie wszystkie »marsze równości« i ordynarne hasła niesione przez współczesnych socjalistów razem z feministkami i zwolennikami ideologii gender” – pisze historyk.

Od pierwszych stron podręcznika uczeń dowiaduje się, że źródłem wielkiego zła był komunizm, a także system totalitarny stworzony przez Niemców. Tyle że autor zaznacza, że ci ostatni po wojnie przyjęli politykę „skrywania i pomijania swoich win. Polacy nie chcą pomsty, ale mają prawo żądać zadośćuczynienia oraz prezentowania prawdy historycznej zamiast historycznego matactwa”. Jego zdaniem „szczytowym osiągnięciem zamazywania win stało się nakręcenie w 2013 r. i rozpowszechnianie w 60 krajach świata miniserialu wojennego pt. „Nasze matki, nasi ojcowie”. Roszkowski przekonuje, że do dzisiaj „w Niemczech także w niektórych szkołach uczą o »polskich obozach zagłady« czasu II wojny światowej”. Ubolewa też, że dopiero teraz w Polsce trwają badania nad rekompensatami za straty spowodowane wojną i dopowiada, „co spotka się z gwałtownymi protestami polskojęzycznych mediów znajdujących się w rękach niemieckich właścicieli”.

Czytaj więcej

Pedofilia w podręczniku do HiT? Czarnek: To niezwykle ważny cytat

Z kolei stronnikami bolszewików byli jego zdaniem tzw. pożyteczni idioci. „Pojęcie »pożyteczny idiota« trzeba koniecznie zapamiętać, bowiem takich osobników nie brakuje dziś” – poucza Roszkowski. Ilustracją do takiego sformułowania jest zdjęcie przedstawiające przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera w trakcie wykładu w katedrze w Trewirze, „podczas obchodów 200-lecia urodzin ateistycznego filozofa”. Zdaniem Roszkowskiego ten chadecki polityk uważa Marksa, „prekursora zbrodniczego systemu komunistycznego – za wybitnego myśliciela”.

Na cel bierze zatem współczesną chadecję, bo odeszła ona w jego mniemaniu od pierwotnych ideałów. Do degradacji tego ruchu przyczyniła się – zdaniem Roszkowskiego – Angela Merkel, „formalnie członkini CDU, czyli Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej”. Wcielała bowiem – jego zdaniem – ideę wszechpartii, „polegającą na czerpaniu z programów wszystkich partii politycznych”.

Alternatywą są konserwatyści niegodzący się na odrzucenie „sprawdzonych wartości – głównie wartości chrześcijańskich”. „Nie chcą rezygnacji z tradycji i obyczajów w imię zasad kosmopolitycznych nieszanujących pojęcia »ojczyzna«”. Nie akceptują tzw. wartości europejskich, bo – zdaniem Roszkowskiego – zostały one wymyślone na użytek lewicowych polityków. „Są to slogany, które nie respektują historycznych narodów, nie uwzględniają zasad moralnych, przyczyniają się do degradacji rodziny”. „Cenią oni wysoko autorytety, w tym świętych, opowiadają się za suwerennością państw; stąd ich sprzeciw wobec prób przekształcenia Unii Europejskiej w federację”.

Dlaczego źródłem zła jest dla niego Unia Europejska? Bo – odpowiada sobie – „są takie państwa jak Republika Federalna Niemiec”, które „nie zważając na traktaty, prą z całych sił do zamiany Unii w jedno państwo; świadczy to niestety o złych intencjach. Poza tym trzeba zapytać: po co taka federacja? Czyżby miała służyć tylko Niemcom?”. Jego zdaniem Unia lansuje ateizm i wciela go w życie nawet metodami urzędowo – administracyjnymi. „Przekształcenie tych 27 państw w jeden organizm może nastąpić tylko pod wpływem siły. Chodzi głównie o siłę gospodarczą, finansową i polityczną, ale trzeba się liczyć także z koniecznością użycia sił policyjnych lub nawet militarnych” – wieszczy Roszkowski. Powtarza, że wynika to z hegemonicznej pozycji Niemiec, które „posiadają najsilniejszą gospodarkę oraz długą tradycję podporządkowania sobie innych państw albo ich anektowania”. Ilustracją do tego wywodu jest zdjęcie z aneksji Czechosłowacji przez Adolfa Hitlera w marcu 1939 r.

Wartości pozytywne

Na drugim biegunie powinien być jego zdaniem swoiście pojmowany patriotyzm. Autor ubolewa, że pod wpływem powojennych myślicieli i „publikacji zachodnich, w tym głównie niemieckich, nacjonalizm nabrał w języku polskim cech tylko negatywnych (dopiero ostatnio to się trochę zmienia). Niemcy mają swoje nieszczęsne doświadczenie z narodowym socjalizmem, ale Polacy powinni nacjonalizm postrzegać inaczej”. „Patrząc historycznie, bywa on w naszym kraju bliski patriotyzmowi, a czasem z nim tożsamy”. O tym trzeba wiedzieć – podkreśla Roszkowski, „kiedy bowiem na przykład niemiecka prasa zarzuca polskim patriotom faszyzm – biorą oni mylnie swoje doświadczenia historyczne za nasze”.

Dla autora jedynym nośnikiem wartości pozytywnych jest Kościół katolicki, który jednak po wojnie „pod przewodnictwem papieża Piusa XII przeżywał pewien kryzys związany z brakiem skutecznej odpowiedzi na problemy laicyzacji i totalitaryzmu”. „Chrześcijaństwo nie jest żadną ideologią – uzasadnia. Jest czymś znacznie głębszym. Kościół jest depozytariuszem doktryny opartej na Ewangelii, w której zapisano nauczanie Chrystusa, rozwijając główne myśli Starego Testamentu (…). Nikt nie jest zmuszony do przyjęcia tej nauki, ale jeśli ją przyjmuje, to nie może jej jednocześnie kwestionować” – poucza. I zastrzega, „mimo zła, które niektórzy ludzie czynią w Kościele, jest on stale wielką szansą, gdyż opiera się na nauce, która jest wiecznie żywa, i na jej przestrzeganiu przez większość wierzących. Warto się temu bliżej przyjrzeć zamiast ulegać mistyfikacjom z popularnych mediów wydawanych najczęściej przez ośrodki ateistyczne”.

Dodaje też, że dekalog jest „wpisany w serce człowieka i nie powinien przeszkadzać żadnej doktrynie politycznej”. „Wielu celebrytów narzeka dziś głośno, że »Kościół się wtrąca« ze swoimi nakazami i zakazami. Ludzie ci dawno lub nigdy nie byli w Kościele i nie wiedzą, o czym mówią. Może dlatego wolą, by ich życie regulowała zasada »róbta, co chceta«” – moralizuje autor podręcznika. I dodaje, że nawet jeśli „ktoś nie wierzy, nie powinien przypisywać krzyżowi roli narzędzia agresji”. „Protesty wobec symboli religijnych np. w szpitalu lub szkole, gdzie krzyże na ścianach wisiały przez całe wieki, bazują najczęściej na nielicznych, choć krzykliwych głosach, a więc nie mają w ogóle charakteru demokratycznego” – dodaje. Jego zdaniem fakt niewiary w Boga jest de facto również światopoglądem. „Wedle zasady »poza dobrem i złem« żyją tylko przestępcy”.

Zgnilizna Zachodu, czyli hodowla ludzi

Autor stara się też opisywać i definiować przyczyny „zgnilizny moralnej Zachodu”. I tak „coraz bardziej popularne określenie „uprawianie miłości” oznacza de facto – zdaniem historyka – „oderwanie seksu od głębszych uczuć”. Tłumaczy, w jaki sposób w latach 60. XX wieku rewolucja seksualna podkopywała fundamenty życia rodzinnego. „Z czasem codzienną praktyką stały się rozwody i współżycie bez zobowiązań. Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład instytucji rodziny. Lansowany obecnie »inkluzywny« model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi, czasem tej samej płci, którzy będą przywodzić dzieci na świat (pisownia oryginalna – red.) w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najczęściej w laboratorium. Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? (…) Kto niszczy rodzinę, niszczy cywilizację. Dlatego troska o rodzinę musi być fundamentem tak naszego życia osobistego, jak i polityki państwa. Nieocenione są tu tradycja i wartości chrześcijańskie”.

Definiowaniu moralnej zgnilizny Zachodu i deprawacji towarzyszą uproszczenia – np. zdaniem autora modę na rock and rolla często łączono z „modą na alkohol, narkotyki i ryzykowne zachowania seksualne”. Chociaż autor przyznaje, że muzyka rockowa była „sama w sobie najczęściej do zaakceptowania”, dodaje, że „stanowiła w tym zestawieniu rodzaj parawanu dla pierwszych dwóch członków hasła” – sex, drugs and rock and roll.

Odwołując się do teraźniejszości, uważa, że hasłami podobnymi do hippisowskich z lat 60. i 70. posługują się teraz „uczestnicy obecnej rewolty kulturowo-obyczajowej” – ilustruje je zdjęcie z jednego z Marszy Równości.

Jego zdaniem najbardziej destrukcyjny jest „bunt barbarzyńców, którzy negują wszelki sens życia i jakichkolwiek zasad postępowania”. „Godzą w podstawy egzystencjalne naszej cywilizacji. To naprawdę nie jest problem wymyślony przez pokolenie »dziadersów«” – przekonuje autor podręcznika. „To kwestia naszego życia codziennego i naszej przyszłości. Ktoś, kto z dumą niesie torbę z napisem No Rules (»nie ma zasad«), jest wrogiem cywilizacji – nawet jeśli sam nie zdaje sobie z tego sprawy – i naprawdę nie wiadomo, czego można się po nim (lub po niej) spodziewać”.

Zły jest też Facebook, bo znajduje się w rękach Marka Zuckerberga, „zdeklarowanego ateisty”, ale też dlatego, że stosuje cenzurę „o jakiej dawni dyktatorzy nawet nie marzyli”, podobnie jak koncern Axel Springer. Dlatego nawołuje: „pamiętajmy, że dla tej wolności wyrażania swoich poglądów, dla wolności przy urnie wyborczej nasi przodkowie nie wahali się poświęcać własnej, osobistej wolności, a nawet życia”.

Poprawność polityczna czy pornografia?

W rozdziale „Problemy rasowe jako przyczyna buntu w USA” znalazł się następujący passus: „Dziś, w XXI w. uznaje się samo słowo »Murzyn« za obelżywe. Chce się je wykreślić z dzieł literackich, zabrania się go używać, nawet jeśli nie ma najmniejszego kontekstu rasowego. W konsekwencji używanie wielu innych słów, takich jak »czarny«, »biały«, a nawet »matka« czy »ojciec« staje się ryzykowne”. I dodaje, że istnieją słowa bardzo ordynarne, które są tolerowane przez tzw. postępowe kręgi. „Podczas skrajnie lewicowych, neomarksistowskich manifestacji rzucane są pod adresem ludzi o tradycyjnej moralności i chrześcijańskich poglądach takie hasła jak na przykład »wyp…dalać!« albo jeszcze gorsze” – pisze historyk.

– Zastanawiam się, czy autor podręcznika zdaje sobie sprawę z tego, że nauczyciel będzie musiał uczniom wytłumaczyć, skąd w powszechnym języku znalazło się wskazane słowo na „w”. Będziemy musieli opowiadać o strajku kobiet, co samo w sobie jest dobre, ale chyba niezgodne z intencją ani autora podręcznika, ani ministra Czarnka – mówi Paweł Nawrocki.

Kolejnym wcielonym złem dla Roszkowskiego jest liberalizm, czyli jego zdaniem nic innego niż anarchizm, w którym „każdy winien robić, co mu się podoba”. „Klasyczne stanowisko liberalne wobec wolności jednostki, ograniczanej jedynie przez wolność innych jednostek, zostało wykoślawione przez anarchiczną formułę »róbta co chceta« lub przez cyniczne sformułowania ideologów totalitarnych, że „wolność to uświadomiona konieczność”.

Przykładem deprawacji jest postać „szanowanego polityka” liberalnego Daniela Cohna-Bendita, który nie tylko wielbił w czasach rewolty lat 60. największego komunistycznego zbrodniarza XX w. Mao Zedonga, ale też pochwalał „seks z małymi dziećmi”. Roszkowski cytuje jego wspomnienia o tym, że „uczucie rozbierania przez 5-letnią dziewczynkę jest fantastyczne, bo jest to gra o absolutnie erotycznym charakterze”.

„Mój flirt z dziećmi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe pięcioletnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać. Ich żądania były dla mnie kłopotliwe. Jednak często mimo wszystko i ja je głaskałem”.

Historyk przypomina, że ten polityk nigdy nie został ukarany za pedofilię, a od 1994 r. zasiada w europarlamencie jako reprezentant Zielonych. – To werbalna pornografia. Za jej rozpowszechnianie grozi kara i powinny posypać się pozwy – mówi dr Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięca. – Mamy do czynienia z seksualizacją zamiast edukacji seksualnej – tłumaczy. Dodajmy, że w swoim podręczniku nic nie wspomina o patologicznych zachowaniach niektórych duchownych.

Czytaj więcej

Andrzej Sznajder: Z liceum do ośrodka internowania

But Lecha Kaczyńskiego

Odnosi się też do bieżącej polityki. Jak inaczej zinterpretować stwierdzenie dotyczące wyborów, gdy wskazuje, „żeby dziś właściwie wybrać naszych reprezentantów politycznych, a więc tych którzy będą nami rządzić przynajmniej przez jakiś czas, trzeba np. wiedzieć, jakie prawo jest podstawą do oceny praworządności”. Pisząc o biurokratycznej gospodarce socjalistycznej w czasach PRL i upaństwowionych przedsiębiorstwach, buduje jednocześnie pomnik płockiemu gigantowi paliwowemu, bo to „zakład funkcjonujący w warunkach wolnego rynku prosperuje bez zarzutu, osiąga także wielkie zyski dla państwa polskiego”.

Najpewniej w kontekście kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej pyta, jak to jest możliwe, że lewica popiera „związki homoseksualne i jednocześnie imigrację muzułmanów, którzy stosują u siebie karę śmierci wobec homoseksualistów” i dlaczego wspierają ją organizacje feministyczne, „skoro kobiety są najbardziej i w sposób skrajny dyskryminowane w świecie islamskim?”.

W kontekście protestów studenckich z 1968 r. w Warszawie wymienia Adama Michnika oraz Henryka Szlajfera, zaznacza jednak, że te wydarzenia miały wpływ na późniejszych polityków Antoniego Macierewicza i Lecha Kaczyńskiego (ze wspomnień Jarosława Kaczyńskiego wynika, że jego brat został uderzony pałką przez milicjanta w trakcie wydarzeń na Uniwersytecie Warszawskim i uciekając, zgubił but). Ale historia tworzona przez tych polityków pojawia się też po wydarzeniach z czerwca 1976 r. Roszkowski zaznacza, że w opozycji do środowiska KOR Kuronia i Michnika „Antoni Macierewicz czy bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy nie chcieli (…) żadnych doraźnych kompromisów, jeśli chodzi o suwerenność Ojczyzny”.

W podręczniku do przedmiotu historia i tożsamość nie znalazło się miejsce dla lidera Solidarności Le

W podręczniku do przedmiotu historia i tożsamość nie znalazło się miejsce dla lidera Solidarności Lecha Wałęsy (na zdjęciu podczas wiecu w Stoczni Gdańskiej w 1980 r.), bez wątpienia postaci o wielkiej wadze dla historii Polski, ale też któremu zarzuca się współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 70. Znalazło się nawet miejsce dla Facebooka i Marka Zuckerberga, choć, jak sugeruje tytuł, podręcznik kończy się na 1979 r.

FORUM/Erazm Ciołek

Nic nie wspomina jednak ani o Lechu Wałęsie, ani o Tadeuszu Mazowieckim. Milczeniem pomija też kwestie uwikłania ludzi nauki i kultury we współpracę z komunistami oraz służbami specjalnymi. I to pomimo tego, że przekonuje, iż 1989 r. nie przyniósł „całkowitego uwolnienia się od komunistów i komunizmu” – przynajmniej w kwestii rozliczenia zbrodni stalinowskich. A „moralne zatrucie środowiska prawniczego (…) dotrwało niestety do III Rzeczpospolitej”. Z kolei niektórzy politycy „głoszą konieczność niemieckiej hegemonii w Europie oraz są gotowi oddać suwerenność kraju na pastwę brukselskich biurokratów i technokratów”. Polemizuje też z hasłem wyborczym z 2010 r.: „Nie róbmy polityki. Budujmy mosty”, zastanawia się, czy chodziło wtedy o dobro wspólne. Hasło to firmował komitet Donalda Tuska. Część „Demokracja, dialog i populizm”, znajdującą się w rozdziale dotyczącym lat 1953–62, ilustrują zdjęcia z kampanii wyborczej Andrzeja Dudy z 2020 r., ale też Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego, a nawet Joachima Brudzińskiego z wyborów w 2019 r. „Wybory zakończyły się zwycięstwem PiS” – przypomina autor podręcznika.

Promocja własna

Jest też mnóstwo autopromocji wydawnictwa, które wydało podręcznik, a także książek, których autorem jest Roszkowski – polecane są jako lektura uzupełniająca. Milczeniem moglibyśmy pominąć błędy merytoryczne, ale nie godzi się to w przypadku podręcznika szkolnego. Np. opisując opozycję lat 70., autor używa błędnej nazwy Konfederacja Niepodległej Polski Leszka Moczulskiego, zamiast Konfederacja Polski Niepodległej. Wprowadza też pojęcie ziemie „uzyskane” – na określenie ziemi zachodnich i północnych przyłączonych po wojnie do Polski, ale na mapie błędnie oznaczono datą 22.08.1944 r. ich „uzyskanie”, gdy jeszcze wtedy Armia Czerwona stała na linii Wisły. Upraszcza, twierdząc, że wschodnie ziemie utracone po wojnie stały się nie tylko obszarem resentymentów, ale też „konfliktów na tle narodowościowym oraz religijnym”. Czyż nie jest to zbieżne z narracją rosyjskiej propagandy?

Ma rację, kwestionując określenie „wyzwolenie” po 1944 r. dokonane przez Armię Czerwoną, ale dalej moralizuje „pojęcie to do dziś budzi oburzenie wśród porządnych ludzi i spory wśród osób nieznających faktów historycznych”. Podobnie epitet porównujący żołnierzy wyklętych do bandytów można jego zdaniem „usłyszeć i dziś, i to w renomowanych mediach; jest on hańbiący dla tych, którzy go używają”.

Andrzej Wyrozembski,

Nauczyciel WoS i dyrektor I LO im. Limanowskiego w Warszawie, zwraca uwagę, że wiele będzie zależeć od tego, jak ten przedmiot przyjmą nauczyciele. – Powinni oni kształcić młodzież do krytycznego myślenia, do odkrywania świata – mówi. Obawia się, że efektem wprowadzenia tego przedmiotu może być to, że uczniowie znienawidzą historię i szerzej nauki społeczne. – Młodzież źle znosi przymus w sferze emocjonalnej, gdy im się coś nakazuje – mówi. Jego zdaniem ten przedmiot powinien być „szczególnym punktem uwagi ze strony rodziców, bo może mieć wpływ na światopogląd dzieci, a to jest domena rodziców”.

Autor marginalizuje, lub wręcz pomija, tragedię narodu żydowskiego w czasie i po II wojnie światowej. Dość powiedzieć, że wymieniając polskie ofiary wojny, stwierdza, że zginęło 6 mln Polaków – nie dodaje, że połowa z nich to Żydzi. Holocaust kwituje krótkim stwierdzeniem. Wspominając o podziałach religijnych po wojnie np. między chrześcijanami a Żydami, nie opisuje jego tła. Pogrom ludności żydowskiej w Kielcach w 1946 r. redukuje do ubeckiej prowokacji, która „miała odwrócić uwagę Zachodu od sowietyzacji Polski”. Naukowcy badający relacje polsko-żydowskie z niepokojem czytają ten podręcznik. – Warto przypomnieć, że 10 proc. mieszkańców Polski to byli Żydzi, a 95 proc. z nich zostało zamordowanych przez Niemców – przypomina prof. Andrzej Żbikowski z Żydowskiego Instytutu Historycznego.

Czy to w ogóle podręcznik?

Nie krytykowałabym tej książki, gdyby nie miała być podręcznikiem. Mamy wolność słowa, każdy może pisać i czytać co chce. Ale w szkole obowiązują pewne reguły – mówi Jankowiak-Maik. I wskazuje, że poza subiektywną wizją świata w książce brakuje elementów właściwych podręcznikowi i ułatwiających naukę: jak ramki, wyróżnienia, dobre zdjęcia i prawidłowo opisane mapy. To nie jest książka dla młodych ludzi – mówi Jankowiak-Maik.

– Na szczęście nie musimy uczyć z podręcznika. Obowiązuje nas podstawa programowa, a nie książka. Chociaż na pewno nauczyciele, którzy lubią uczyć w określonych ramach, po nią sięgną – mówi Nawrocki.

Historia i teraźniejszość (HiT) to nowy przedmiot wchodzący od września do szkół. W zasadzie ma zastąpić wiedzę o społeczeństwie (WoS). Dedykowany mu podręcznik autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego, obejmujący lata 1945–79, ma stworzyć „nowego człowieka”. Uczeń z pierwszej klasy szkoły średniej ma być świadomy, kto mu, a także narodowi polskiemu zagraża, kto przeciwko niemu spiskuje, a jakie idee deprawują naród.

HiT to odpowiedź na wniosek, który po ostatnich wyborach prezydenckich przedstawił Ryszard Terlecki. „Przeprowadziliśmy bardzo ciężką, trudną, skomplikowaną reformę organizacyjną szkolnictwa, edukacji, ale zatrzymaliśmy się w pół kroku, nie przeprowadziliśmy reformy programowej. To jest jeden z tych elementów, które będą się na nas mściły” – mówił dwa lata temu w TVN 24. „Mądrzejsi ludzie, bardziej zorientowani w rzeczywistości politycznej, historycznej, bardziej przywiązani do pewnych tradycji i bardziej utożsamiający się z tą tradycją z pewnością będą głosować na PiS” – tłumaczył jej cele. Trzy miesiące później tekę ministra edukacji objął Przemysław Czarnek, pomysłodawca nowego przedmiotu w szkole. – Jesteśmy gotowi, by odzyskiwać pokolenia nieświadomych młodych Polaków. Dlatego uczniowie od pierwszej klasy szkół ponadpodstawowych dostaną nowy przedmiot, który będzie nazywał się historia i teraźniejszość – mówił rok później w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” szef MEiN.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi