Pod naszą szerokością geograficzną trudno jest zrozumieć jego pseudonim artystyczny. Trzeba by dopiero zabłądzić latem, o 10.00 przed południem we włoskim, hiszpańskim, a najlepiej egipskim mieście. I nie znaleźć schronienia aż do 14.00. Okiennice dookoła zatrzaskują się jak na Nowym Świecie przed powstańcami wzywającymi do walki w noc listopadową. Na ulicy, za progiem domu czai się niebezpieczeństwo. A co dopiero na pustyni. Chowaj się kto może.
Czytaj więcej
Do archiwum naszych tęsknot i wspomnień – twarzy, miejsc, zapachów i melodii – udajemy się zawsze na oślep.
Demon acedii nadchodził właśnie wtedy, stąd jego południowy przydomek. Zdiagnozowali go, a może raczej odkryli Ojcowie Pustyni. Ci najwięksi psychologowie wszech czasów zapuszczali się w przerażające ostępy ludzkiej duszy, skąd wszystkie Freudy, Jungi i Lacany uciekałyby z wrzaskiem przerażenia. Acedia miała stać na końcu tej drogi, była asem w rękawie Kusiciela. Po odparciu tego ostatniego szturmu na pustynnych samotników spływał niebiański spokój. Ale to dopiero po 14.00. Był bardziej podstępny niż wszystkie pustynne omamy – od ponętnych hurys po przerażające bestie, okrutniejszy niż grające sobie mnichami w piłkę (podobno autentyk) demony. A nie robił właściwie nic poza obniżeniem napięcia. Wprowadzał uczucie pustki, nudy i zniechęcenia – banał. Jak trudno jest „acedię” przetłumaczyć, tak łatwo jest ją w sobie zdiagnozować. Jest jednocześnie niechęcią i przesytem, generalnym uprzykrzeniem życia. Psychologiczny przemysł zdiagnozowałby ją bez chwili zawahania jako depresję, Kierkegaard dopatrzyłby się w niej melancholii, a Blaise Pascal – l’ennui, nudy pod płaszczem rozpaczy (albo na odwrót). Smutek, ale na dopalaczach zgorzknienia i wściekłości. Lenistwo, tylko wprawiające w chorobliwy aktywizm. Pragnienie ucieczki, i to najlepiej do miejsca, w którym nie mógłbym siebie spotkać. Bo jest acedia przede wszystkim nienawiścią – do tego, kim jestem, co robię, „celi” moich ról, powołań, może nawet – to najnowszy acedyczny update – mojego ciała, płci, więzienia, w jakim zamknęła mnie ta zołza biologia. I jednocześnie żarliwą, namiętną miłością do wszystkiego, czym nie mogę się stać. Jeśli jestem księdzem – demon południa podsuwa mi wizję wielodzietnej jak cholera rodziny. A gdy tak się złoży, że dziecko właśnie płacze w pokoju obok – celibat wyda mi się dzięki niemu największym z wynalazków ludzkości.
Demon acedii nadchodził właśnie wtedy, stąd jego południowy przydomek. Zdiagnozowali go, a może raczej odkryli Ojcowie Pustyni. Ci najwięksi psychologowie wszech czasów zapuszczali się w przerażające ostępy ludzkiej duszy, skąd wszystkie Freudy, Jungi i Lacany uciekałyby z wrzaskiem przerażenia.
Są grzechy (większość jest właśnie taka), którym świat może sprzyjać. I jest też druga kategoria – te, na których on żeruje. Jeśli czymś jest dziś acedia, to przede wszystkim modelem biznesowym. Prowadzi niekończącą się kampanię reklamową pod hasłem: „możesz być kim zechcesz, ale wcześniej wypróbuj wszystkiego innego”. W jej języku pisane są algorytmy zarządzające wyobraźnią użytkowników mediów społecznościowych. Tego magicznego lustra, patrząc w które, sądzimy, że ponieważ każdy ma „coś”, to wszyscy są w posiadaniu „wszystkiego”. Tylko nie ja, rzecz jasna. Chyba że… acedia jest dźwignią handlu.