„Negocjacje muszą się rozpocząć w ciągu najbliższych dwóch miesięcy, zanim doprowadzą do wstrząsów i napięć, których nie będzie łatwo przezwyciężyć. Idealną linią podziału powinien być powrót do status quo ante. Wykraczając poza ten punkt, wojna nie będzie dotyczyła wolności Ukrainy, lecz nowej wojny przeciwko samej Rosji" – przekonywał noblista. A Rosja – jego zdaniem – była przecież istotną częścią Europy przez 400 lat i gwarantowała europejską równowagę sił w krytycznych momentach. Przywódcy europejscy nie powinni więc tracić z oczu tej długoterminowej relacji ani ryzykować popychania Rosji do stałego sojuszu z Chinami.
Czytaj więcej
Z niecierpliwością czekam na dzień, kiedy będę potrafił uwolnić się od obsesji tej wojny. Na razie to niemożliwe. Zasypiam i budzę się z pytaniem, co wydarzyło się za naszymi granicami. Nawet w środku nocy sięgam nerwowo po telefon i sprawdzam, co nowego. Które demony obudzono, a których jeszcze nie. Jaka wydarzyła się groza. Co nas czeka.
Tyle Henry Kissinger. Niby wszystko tu się skleja, niby wszystko prawda. Poza tym Kissingera się słucha. Słucha i czyta, bo w jego wieku, z jego pozycji, przedstawianie niewygodnych nawet racji musi być głęboko przemyślane, a nawet przetrawione. Czyżby ten człowiek mógł się mylić? A jednak, wsłuchując się w te słowa, miałem swoiste déjà vu. Nieodparte wrażenie przeniesienia w czasie i to w odległą epokę, kiedy Aleksander Macedoński atakował ze swoją niewielką armią perskie imperium Achemenidów. Co mu wtedy mówili dalecy przodkowie Kissingera, ówcześni realiści? Zapewne coś podobnego. Wojna z Persją nie ma sensu. Dysproporcja sił jest zbyt wielka. Nie wolno wchodzić do Azji, bo to „antagonizowanie" imperium, a wypada zapewnić mu miejsce w światowym układzie sił. No i nie wolno zapomnieć o przeszłości; przez ponad 200 lat Persja była przecież istotną częścią Eurazji i gwarantowała równowagę sił w krytycznych momentach...
Czyż to wszystko nieprawda? Ależ prawda i to w każdym calu. Aleksander nie posłuchał jednak ówczesnych realistów i w kilku bitwach rozbił imperium, które trzymało się – co udowodnił – na glinianach nogach. Nie pierwsze – wypada dodać – i nie ostatnie. Imperia po prostu tak mają. Prędzej czy później kruszą się ich nawet najtwardsze fundamenty. Tego przynajmniej uczy historia.