Niby nic, wszak w świecie książek o winach co roku wychodzi mnóstwo. Zwykle są to mniej lub bardziej rzetelne przewodniki po najlepszych producentach, ich winach i rocznikach. Weźcie takiego niezrównanego Plattera – rok w rok recenzuje bodaj wszystkie południowoafrykańskie wina. Inni dodają, tytułem wstępu, kilka słów o regionie i już, to wszystko. Bońkowski i Prange poszli jeszcze inną drogą i mówimy tu raczej o zbiorze felietonów niż o metodycznym opisie winiarskich miejsc kultu. Dodajmy od razu, że to największa zaleta książki. Autorzy rozkochali się przy tym nie tylko w winach. „Sorbara okaże się świetnym partnerem do zimnych przekąsek – mortadeli, szynek z Parmy i z Modeny czy średnio dojrzałego parmezanu, ale też reggiańskiego erbazzone (nadziewanego szpinakiem placka) czy modeńskiego chleba rigella". A co pić do „nadziewanej świńskiej nóżki zampone"? Tego też się dowiemy, ba, panowie, wybierając najlepsze restauracje i wine bary, podpowiedzą, gdzie tego wszystkiego spróbować. Podrzucą również nazwiska najlepszych producentów, byśmy wiedzieli, co lać do kieliszków.
Czytaj więcej
Wino i Włochy – pierwsze, naturalne skojarzenia, co państwu do głowy przychodzi? Mocarne amarone, szlachetne Barolo, chianti i brunello, czyli perły Toskanii, no i rzecz jasna prosecco. Coś jeszcze?
I kiedy tak zaczynamy cieszyć się tym przewodnikiem jak dzieci, dostajemy cios, po którym trudno się pozbierać. To, że w przewodniku po włoskich regionach nie ma Moline, Ligurii czy Apulii jakoś przeżyję, ale żeby nie było wulkanicznych win z Kampanii?! A gdzie Umbria i jej sagrantino z Montefalco? I wreszcie cios największy, dla wielu najboleśniejszy – w przewodniku po włoskich winach nie ma ani słowa o prosecco! Nul, zero, nic. Tyle samo miejsca poświęcono valpolicelli i legendarnym amarone. Jak to możliwe? Ano nie znajdziemy w opisywanych regionach wielkiego i wspaniałego Veneto. Nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia niż takiego, że najpierw było zlecenie z Włoskiej Izby Handlowo-Przemysłowej, a później gorączkowe przetrząsanie archiwów obu autorów, a o Veneto mieli zbyt mało. Wielka szkoda.
I wreszcie cios największy, dla wielu najboleśniejszy – w przewodniku po włoskich winach nie ma ani słowa o prosecco! Nul, zero, nic. Tyle samo miejsca poświęcono valpolicelli i legendarnym amarone. Jak to możliwe? Ano nie znajdziemy w opisywanych regionach wielkiego i wspaniałego Veneto.
Co powiedziawszy, zachęcę państwa gorąco i szczerze do sięgnięcia do tej książki, z której sam już korzystam. Jest bezcenna, zwłaszcza w przypadku mniej znanych miejsc, niezastąpiona we wspaniałej Górnej Adydze, w nieznanej Marchii czy w pomijanej Emilii-Romanii. Czyta się to świetnie, czekając na wydanie drugie, uzupełnione.