Dénes Nagy: Węgrzy Równali z ziemią ukraińskie wsie

Węgierscy żołnierze gościli w cudzych domach. W kościołach się modlili. I wracali, żeby wszystko spalić – mówi Barbarze Hollender Dénes Nagy, reżyser nagrodzony na festiwalu w Berlinie za film „W świetle dnia".

Publikacja: 06.05.2022 17:00

Dénes Nagy: Węgrzy Równali z ziemią ukraińskie wsie

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: W powieści „W świetle dnia" Pal Zavada na 600 stronach opowiedział o 20 latach życia węgierskiego chłopa – Semetki. Pan wykorzystał zaledwie sześć stron z tej prozy, w swoim filmie pod tym samym tytułem pokazując jedynie trzy dni z życia kaprala. To specyficzna adaptacja literackiego dzieła. Musiał się pan powoływać na Zavadę.

Oczywiście, bo sześć stron jego książki było dokładnie tym, co było mi potrzebne. Dobre adaptacje niekoniecznie polegają na dokładnym przenoszeniu literatury na ekran. Czasem powieść może stać się inspiracją. Tak choćby jak w przypadku „Powiększenia" Antonioniego, czerpiącego klimat z prozy Cortazara. Od dawna chciałem zrobić film o węgierskich żołnierzach wysłanych do Związku Radzieckiego w czasie II wojny światowej. Szukałem materiałów na ten temat przez siedem lat. Przeczytałem wszystko, co się dało, i zrozumiałem, że interesuje mnie historia prostych, węgierskich chłopów, którzy znaleźli się w Rosji, na okupowanych przez Niemców terenach. Chciałem opowiedzieć o ludziach, którzy nie walczyli na froncie, lecz na prowincji, w wioskach i małych miasteczkach wyłapywali partyzantów. A wszystko to miało być zatopione w zimowym, śnieżnym krajobrazie. Szukałem książki, w której opisana byłaby taka historia. I trafiłem na „W świetle dnia".

Węgrzy przez lata nie rozliczyli się ze swoją wojenną historią.

Należeliśmy do sojuszników Niemiec, walczyliśmy przeciwko Sowietom. Tymczasem w komunizmie Węgry weszły do bloku wschodniego, a Rosja została naszym partnerem. Wojna stała się więc tematem tabu. Żołnierzom, którzy wrócili do kraju, zakazano głośnono swoich doświadczeniach mówić. Tak naprawdę do dzisiaj II wojna światowa kojarzy się na Węgrzech głównie z Holokaustem i z tym, jak w Związku Radzieckim rozbita została węgierska armia. Zginęły wówczas tysiące ludzi. Chcemy uczcić tych, którzy stracili życie, ale nie pytamy, co robiliśmy wtedy w Woroneżu. Mam wrażenie, że choć od tamtej tragedii minęło 80 lat, Węgrzy wciąż próbują wyprzeć ją ze swojej świadomości. Przyjmują chętnie, że zostali w tę wojnę wplątani, niejako zmuszeni do udziału w niej. To zła postawa. Trzeba rozliczyć się z przeszłości, także po to, by nie zostawiać za sobą białych plam i móc pójść dalej.

Czytaj więcej

Życie nie jest bajką

Po 1989 roku ta polityka chyba się zmieniła.

Dzieci w szkołach wciąż się uczą, jak wielka to była tragedia. Rzadko mówi się im, dlaczego braliśmy udział w tej wojnie. Przedstawia się nas zwykle jako ofiary. Ale też prawdą jest, że po upadku rządu komunistycznego „węgierska" II wojna światowa przestała być tematem tabu. Zaczęły powstawać dokumenty i prace naukowe, ukazywać się książki. Tyle że wówczas uczestnicy tamtych wydarzeń byli już bardzo starzy. Wielu z nich odeszło, zabierając swoje bolesne wspomnienia do grobu. Najlepszym źródłem wiedzy o tamtym czasie stały się więc pamiętniki złożone w Archiwum Wojskowym.

Dotarł pan do nich?

Oczywiście. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Były pasjonujące. Często skrobane ołówkami, na zabrudzonych kartkach. Chłopi opisywali straszne rzeczy, przez które przeszli. Zrozumiałem, jak bardzo wojna potrafi zmienić mentalność człowieka, jak mocno w wojenną codzienność wpisana jest skrajna brutalność, zagubienie jakichkolwiek norm. Pamiętam fragmenty, w których autor opisywał wizytę w ukraińskiej wiosce. Węgierscy żołnierze wchodzili do cudzych domów, jedli, pili. Byli tacy sami jak mieszkańcy wsi, różnili się od nich tylko tym, że nosili wojskowy mundur i mieli przy sobie broń. Czasem wstępowali do kościoła, żeby się pomodlić. A wieczorem albo następnego dnia wracali w to samo miejsce, żeby wszystko spalić i zrównać z ziemią.

Czytałam, że pana dziadek też został wysłany w czasie wojny na Ukrainę.

Tak, trafił na front jako młody nauczyciel z bardzo małej wioski. Właśnie skończył studia i zaczął pracować. Był na wojnie dwa lata, leżał ranny w szpitalu. Nosił w sobie mnóstwo dramatycznych historii, których słuchałem jako dziecko co tydzień, podczas niedzielnych obiadów. Czułem się tak, jakby dziadek opowiadał mi filmy akcji. Kiedy podrosłem, zacząłem mu zadawać pytania. Miał wtedy ponad 90 lat i zwykle nie umiał na nie odpowiedzieć. Nie pamiętał już dokładnie tamtego czasu. A może nie chciał pamiętać? Wiedziałem na przykład, że był moment, gdy kazano mu zabić pojmanego partyzanta. Z jego dawnych opowieści pamiętałem, że nie wykonał rozkazu, bo zaczął się alarm, gdy do jego oddziału zbliżył się partyzancki oddział. To go uratowało przed zastrzeleniem bezbronnego człowieka, któremu patrzył w oczy. Ale ja chciałem wiedzieć, co czuł w momencie, gdy usłyszał rozkaz zabicia człowieka. Nigdy mi tego nie powiedział.

Bohater „W świetle dnia", kapral Semetka, jest zwyczajnym człowiekiem. Ale gdy przychodzi taka potrzeba, nie potrafił wziąć odpowiedzialności za swoich żołnierzy.

Robiąc ten film, chyba wpatrywałem się w siebie. Zastanawiałem się, jak widzę świat, wyobrażałem sobie siebie w sytuacji, w której musiałbym walczyć, najeżdżając cudzy kraj. Myślałem, jak bym się wtedy zachował. Niczego nie możemy wiedzieć o sobie, dopóki nie musimy się z konkretną sytuacją zmierzyć. Pięć lat temu na Węgry trafiły tysiące uchodźców. Zmęczeni, wyczerpani ludzie zgromadzili się na stacji kolejowejn w Budapeszcie. Koczowali tam kilka tygodni, nie było jasne, czy mogą jechać do Austrii. Wszystkie kanały telewizyjne nadawały reportaże z tego miejsca. Oglądałem je. Ta stacja jest oddalona od mojego domu o zaledwie kilka kilometrów. A ja nigdy tam nie poszedłem. Kiedy problem został rozwiązany, spotkałem się z przyjaciółmi. Oni zanosili uchodźcom jedzenie, koce, ubrania. Poczułem ogromny wstyd: dlaczego mnie nie przyszła do głowy taka myśl? Dlaczego tym uchodźcom nie pomogłem? Przeraziłem się. Siedząc w wygodnym mieszkaniu, popijając w salonie wino, na ekranie telewizora oglądałem cierpiących, bezdomnym ludzi. I nic nie zrobiłem. To prawda – czułem się bezradny. Ale dlaczego dałem się pokonać uczuciu bezsilności, zamiast zanieść im koce? Przecież gdybym im jakkolwiek pomógł, przestałbym się czuć bezsilny. Bohater mojego filmu ma podobny problem.

Ale pan jest inteligentem. Tymczasem pana bohaterowie są bardzo prostymi ludźmi.

Szukam historii, które każą bohaterom wkraczać na nieznane terytoria. Ci węgierscy chłopi nie mieli pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Nie walczyli na froncie, byli posyłani w głąb kraju, trochę jak policjanci pilnujący porządku i likwidujący partyzantów. Dlatego nie pokazujemy najbardziej drastycznych obrazów wojny. Ona toczy się gdzieś poza ekranem. My widzimy tylko to, co dociera do bohatera. A Semetka nie wie, co się dzieje. Próbuje zrozumieć, ale nie umie. Wchodzi w ciemność, nie zna odpowiedzi na żadne pytanie. Chciałem sportretować właśnie kogoś, kto nie waży racji, lecz działa instynktownie. Jest dobrym człowiekiem. Widzi wokół siebie zło, a przecież nienawidzi przemocy, nie akceptuje gwałtu. Nie chce stać się pionkiem w wojennej grze, z której niewiele rozumie. Ma tylko jeden cel: wrócić do rodziny. Wierzy, że się uda, że przeżyje. I traci ten moment, kiedy mógłby coś zrobić. Myślę, że często stajemy w życiu przed dylematem: lepiej działać czy czekać, mając nadzieję, że wszystko się jakoś rozwiąże.

We „W świetle dnia" występują wyłącznie naturszczycy. Znakomici. Skąd ich pan wziął?

Znalezienie wykonawców było chyba dla mnie ważniejsze niż potem zdjęcia. Potrzebowałem ludzi, którzy mieliby wypisane na twarzy zmęczenie, zagubienie, traumy, jakie przeżyli. Szukaliśmy ich bardzo długo. Bez nich ten film by nie powstał. Współpracowałem z wieloma studentami szkoły filmowej, którzy bez żadnych honorariów, z czystego entuzjazmu, jeździli po prowincji i szukali naszych „aktorów".

Twarze tych ludzi wykreowały pana film.

To prawda. Bo „W świetle dnia" jest filmem o twarzach. Można okłamać słowami, gestem, tembrem głosu, ale nie można okłamać oczami. Moi aktorzy mieli w oczach prawdę. Ferenc Szabo, który zagrał Semetkę, codziennie wychodził na łąki ze swoimi krowami, tkwił tam od rana do wieczora. Był przyzwyczajony do potwornie trudnych warunków, podobnych do tych, w jakich znaleźli się bohaterowie filmu. Nigdy ani z nim, ani z innymi wykonawcami nie rozmawiałem o filmie. Oni nawet nie chcieli przeczytać scenariusza. Brali pojedyncze kartki, uczyli się zdań, które mieli wypowiedzieć. Często zresztą dialogi zmienialiśmy, bo do nich nie pasowały. To byli rolnicy, podobnie jak Szaro, głównie hodowcy krów. W sumie 25 osób. Zabraliśmy ich na dzikie tereny Litwy. Oni wszyscy wtedy pierwszy raz w życiu lecieli samolotem. W litewskich lasach spędzili razem z nami dwa miesiące. Odbyli szkolenie wojskowe, dostali ciężkie karabiny. Oczywiście bez nabojów. To był dla nich bardzo trudny czas. Musieli czołgać się w błocie, często w deszczu. Ale też ich sytuacja psychicznie przypominała stan Węgrów z okresu wojny. Nie groziła im śmierć, ale też byli odcięci od rodzin i własnego świata. Źle to znosili. Nikt z nich nie chciał być aktorem. To była dla nich robota. Zarabiali pieniądze. Przez cały okres zdjęć tęsknili za domem tak, jak Semetka. I to również, podobnie jak ich naturalność – zagrało w filmie.

Wyszedł pan z dokumentu i czuje się to na ekranie we „W świetle dnia".

Ja mogę kręcić filmy tylko o rzeczywistości. Między innymi dlatego zawsze chciałem realizować ten film na Litwie, w mroźnym, zaśnieżonym lesie. W bardzo wrogim środowisku naturalnym. I naprawdę nie miałem żadnego planu B. Nawet fikcyjne historie pokazuję realistycznie. Obserwuję tworzony na planie świat z dystansu, pozwalam scenom rozwijać się w naturalny sposób, nie wtrącam się, nie manipuluję. Chcę, żeby aktorzy byli sobą. Wszystko jest w moich filmach naturalne. Być może brakuje mi talentu lub wyobraźni, by świat kreować. Ja go po prostu obserwuję. Zresztą nie odcinam się też od czystego dokumentu. Piszę scenariusz następnej fabuły, jednak zanim będzie gotowy, przygotowuję film dokumentalny o znanym węgierskim kompozytorze Györgym Kurtágu.

Czytaj więcej

Śladami nieuchwytnej śnieżnej Pantery

Bohaterami pana dokumentu „Russian Playgraund" były dzieci z moskiewskich przedmieść, „Berlińska fuga" toczyła się w Donbasie, w „Egyutt" sportretował pan 17-letniego Rosjanina uciekającego na Zachód, wziął pan też udział w „Cinetrain: Where Does Europe End", w którym 18 młodych filmowców z Europy podróżowało koleją transsyberyjską. Zawsze był pan więc zainteresowany tą stroną świata...

To prawda, choć nie do końca umiem to racjonalnie wytłumaczyć. Chciałem chyba zrozumieć, kim my, Węgrzy, jesteśmy. Podczas studiów filmowych dostałem stypendium w Berlinie. Spędziłem w Niemczech półtora roku. Większość kolegów, z którymi tam się zaprzyjaźniłem, pochodziła z Ukrainy, Polski, Rumunii, Rosji. Nie z Zachodu. Zastanawiałem się, dlaczego tak się dzieje. Na Węgrzech zawsze myślałem: Ukraińcy i Rosjanie to Wschód. W Berlinie nagle okazało się, że jesteśmy ulepieni z tych samych doświadczeń i łatwo nam się porozumieć. My, Węgrzy, chcemy należeć do Zachodu, jesteśmy zapatrzeni na Austrię. Tymczasem znajdujemy się gdzieś pośrodku, ale mentalnościowo bliżej nam do Wschodu.

W zeszłym roku dostał pan nagrodę za reżyserię „W świetle dnia" na festiwalu w Berlinie, ale edycja 2021 – z powodu pandemii – była wirtualna. Żal tej fety i promocji, jaka waszą ekipę ominęła?

Potem, w lecie, odbyła się też fizyczna część festiwalu. Byliśmy w Berlinie razem z ekipą, spotykaliśmy się z publicznością. To rzeczywiście wielka satysfakcja – ja sam kocham oglądać filmy na dużym ekranie. Jednak ta wirtualna część też była ogromnie ważna, nasz film został sprzedany do wielu krajów.

Czytaj więcej

Niedługo, ale czy szczęśliwie

Zaczął pan o tym filmie myśleć siedem lat temu, kręcił go pan dwa lata temu, nagrodę berlińską „W świetle dnia" dostało 14 miesięcy temu. Dzisiaj mamy kompletnie nową sytuację. Wojnę tuż obok nas.

Na Węgrzech film miał premierę jesienią i odnosił się do sytuacji historycznej. Dziś żyje on już własnym życiem. W wielu krajach, także w Polsce, wchodzi na ekrany teraz. I inwazja rosyjska na Ukrainę z pewnością ma wpływ na jego odbiór. Zwłaszcza że świat obiegają zdjęcia rosyjskich żołnierzy, bardzo młodych, którzy giną, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Więc tak: wojna w Ukrainie z pewnością wyostrza odbiór naszego filmu.

I przychodzi do głowy najprostsza refleksja: jak niewiele nauczyła nas tragiczna historia XX wieku.

Dénes Nagy (ur. w 1980 r. w Budapeszcie)

Węgierski reżyser, autor filmów krótkometrażowych i dokumentalnych. Jego fabularny debiut, dramat wojenny „W świetle dnia", przyniósł mu Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię na 71. Festiwalu Filmowym w Berlinie

Plus Minus: W powieści „W świetle dnia" Pal Zavada na 600 stronach opowiedział o 20 latach życia węgierskiego chłopa – Semetki. Pan wykorzystał zaledwie sześć stron z tej prozy, w swoim filmie pod tym samym tytułem pokazując jedynie trzy dni z życia kaprala. To specyficzna adaptacja literackiego dzieła. Musiał się pan powoływać na Zavadę.

Oczywiście, bo sześć stron jego książki było dokładnie tym, co było mi potrzebne. Dobre adaptacje niekoniecznie polegają na dokładnym przenoszeniu literatury na ekran. Czasem powieść może stać się inspiracją. Tak choćby jak w przypadku „Powiększenia" Antonioniego, czerpiącego klimat z prozy Cortazara. Od dawna chciałem zrobić film o węgierskich żołnierzach wysłanych do Związku Radzieckiego w czasie II wojny światowej. Szukałem materiałów na ten temat przez siedem lat. Przeczytałem wszystko, co się dało, i zrozumiałem, że interesuje mnie historia prostych, węgierskich chłopów, którzy znaleźli się w Rosji, na okupowanych przez Niemców terenach. Chciałem opowiedzieć o ludziach, którzy nie walczyli na froncie, lecz na prowincji, w wioskach i małych miasteczkach wyłapywali partyzantów. A wszystko to miało być zatopione w zimowym, śnieżnym krajobrazie. Szukałem książki, w której opisana byłaby taka historia. I trafiłem na „W świetle dnia".

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich