Kto chce powrotu ZSRR?

Car Aleksander III powiedział, że Rosja ma tylko dwóch sojuszników: armię i flotę. Ta Władimira Putina może na obszarze postradzieckim liczyć jeszcze na Aleksandra Łukaszenkę. Inni nie chcą powrotu ZSRR.

Publikacja: 25.03.2022 17:00

Aleksander Łukaszenko ma dla Władimira Putina prostą receptę na osamotnienie: zacieśnić współpracę z

Aleksander Łukaszenko ma dla Władimira Putina prostą receptę na osamotnienie: zacieśnić współpracę z sojusznikami z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (na zdjęciu spotkanie jej liderów w grudniu 2020 r.). Ci się wcale nie palą, by iść Moskwie z pomocą

Foto: Sputnik/AFP, Alexey Nikolsky

Wygląda na to, że inwazją na Ukrainę Rosja uruchomiła proces rozpadu budowanych przez siebie sojuszy na przestrzeni postradzieckiej. Zarówno gospodarczego (Euroazjatycka Unia Gospodarcza, EUG), jak i militarnego (Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, ODKB). Ze wszystkich dotychczasowych sojuszników państwo Władimira Putina dzisiaj może liczyć wyłącznie na Białoruś Aleksandra Łukaszenki, która wraz Koreą Północną, Erytreą i Syrią głosowała 2 marca w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ przeciwko rezolucji potępiającej rosyjską agresję i wzywającej do wycofania wojsk z Ukrainy. Takie oficjalnie zaprzyjaźnione kraje, jak Armenia, Kazachstan i Kirgizja, wstrzymały się od głosu. Sojusze, w których znajdują się wraz z Moskwą, stają się dla stolic tych krajów poważnym problemem. Nie chcą się zamykać w odizolowanym od reszty świata łagrze z gospodarzem Kremla na czele.

Czytaj więcej

Jak Niemcy płacą cenę za przyjaźń z Rosją

Białoruś nie ma wyjścia

Czy dzisiaj ktoś pamięta wizytę sekretarza stanu USA Mike'a Pompeo w Mińsku w lutym 2020 r.? Padły w jej trakcie sensacyjne deklaracje, że Stany Zjednoczone są gotowe dostarczać Białorusi ropę. Towarzyszyły temu – trwające wówczas już od ponad roku – turbulencje w relacjach białorusko-rosyjskich. Moskwa wywindowała cenę ropy dla Mińska (przetwarzanej w dwóch białoruskich rafineriach), a jednocześnie naciskała na głębszą integrację w ramach powołanego w 1999 r. Państwa Związkowego Białorusi i Rosji.

Mińsk szukał alternatywy dla rosyjskiej ropy, w Polsce zbudowano nawet infrastrukturę umożliwiającą tłoczenie surowca ropociągiem Przyjaźń – rewersem z Płocka do Adamowa (tuż przy granicy z Białorusią).

O tym, że relacje Moskwy z Mińskiem były wyjątkowo chłodne, świadczy chociażby fakt, że gdy latem 2020 r. rozpoczynała się białoruska kampania przed wyborami na prezydenta, reżim Łukaszenki oskarżał jego konkurentów o powiązania z Kremlem. Można też wspomnieć o wyproszeniu w kwietniu 2019 r. z Białorusi ambasadora Rosji Michaiła Babicza (bliskiego Putinowi), który od czasu przyjazdu do Mińska w sierpniu 2018 r. próbował „pogłębiać integrację". Na każdym kroku opowiadał, ile to Moskwa przez ostatnie dziesięciolecia zainwestowała w Białoruś. Łukaszence to się nie spodobało, podobno osobiście wnioskował do Putina o wycofanie ambasadora do Moskwy.

Można też przypomnieć o tym, że czołowym rywalem Łukaszenki w wyborach prezydenckich miał być Wiktar Babaryka, były prezes Biełgazprombanku należącego do rosyjskiego Gazpromu. Aresztowano go i skazano później na 14 lat łagrów. Towarzyszyły temu rewizje w rosyjskim banku w Mińsku, a nawet wprowadzenie tam przez Łukaszenkę zarządu komisarycznego. To sztab Babaryki poparł później w wyborach Swiatłanę Cichanouską, udostępniając jej biuro, ludzi i zaplecze materialne. Ale gdy kandydatka, której reżim w Mińsku nie dawał żadnych szans, wyprowadziła tłumy na ulice, rozpoczęły się bezprecedensowe represje.

Gdy po wyborach liderkę opozycji reżim zmusił do wyjazdu za granicę, w stolicy i innych miastach zaprotestowały tysiące Białorusinów. Był to moment, w którym dyktator całkowicie zmienił narrację. O ingerencję w wewnętrzne sprawy swego kraju oskarżał już nie Rosję, lecz Zachód, a w szczególności Polskę. Wówczas Władimir Putin oświadczył, że siły jego Gwardii Narodowej na prośbę władz w Mińsku w każdej chwili mogą wkroczyć z „bratnią pomocą". Wielu nastawionych na pokojowe demonstracje Białorusinów potraktowało to jako ostrzeżenie i przerwało protesty. Było to też jednoznaczne ostrzeżenie dla miejscowych elit, by nie ważyły się przechodzić na drugą stronę barykady, gdyż za plecami białoruskiego dyktatora stoi Władimir Putin. Wielu lokalnych komentatorów uważa, że bez poparcia Kremla w 2020 r. dyktatura w Mińsku nie miałaby szans na przetrwanie.

– Dla Rosji utrzymanie kontroli nad Białorusią było sprawą strategiczną. Pamiętajmy, że Łukaszenko wówczas znajdował się pod presją Moskwy, m.in. informacyjną. I nawet jeżeli Moskwa nie była inicjatorem kryzysu politycznego, to wykorzystała go w pełni w swoim interesie. I to, co później stało się z Białorusią, jest na to wyraźnym dowodem – mówi „Plusowi Minusowi" Paweł Usow, czołowy białoruski politolog. – Czy wydarzenia z 2020 r. były operacją Kremla? Możemy tylko spekulować. Ale prawdą jest to, że Rosja odgrywała dużą rolę w tej grze – dodaje.

Brutalne represje, setki więźniów politycznych, uziemienie w maju ubiegłego roku samolotu pasażerskiego Ryanair z opozycjonistą Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie – to wszystko sprowadziło na Białoruś bezprecedensowe zachodnie sankcje, bolesne dla jej gospodarki. Nieuznawany przez świat demokratyczny za prezydenta Łukaszenko w listopadzie 2021 r. zgodził się na podpisanie 28 programów integracji swego kraju z Rosją. W ten sposób ożywiono porozumienia, które w zasadzie od 1999 r. istniały wyłącznie na papierze. Chodzi o wspólną politykę finansową, podatkową, handlową, rolną. W przyszłości nie wykluczono też utworzenia wspólnego parlamentu i wprowadzenia wspólnej waluty, czyli rubla rosyjskiego. Poza tym tworzy się wspólną politykę celną, a w świetle nowych porozumień rosyjscy celnicy mają się pojawić (albo już tam są) również na granicy Białorusi z UE. W zamian Łukaszenko miał otrzymać rosyjski gaz i ropę po cenach obowiązujących wewnątrz Rosji.

W tym samym czasie kraje uzgodniły i ratyfikowały nową wspólną doktrynę wojskową, w świetle której Białoruś Łukaszenki znalazła się pod rosyjskim parasolem atomowym. Dokument pozwala Moskwie na użycie broni atomowej w „krytycznej" sytuacji, czyli na dobrą sprawę nawet gdyby jakiś kraj przypuścił na Białoruś atak konwencjonalny. Podpisano też pięcioletni program współpracy pomiędzy sztabami generalnymi obu armii. Dokument, rzecz jasna, jest niejawny. Wiele jednak wskazuje na to, że uwzględnił przyszłą agresję na Ukrainę.

10 lutego ruszyły wspólne wielkie manewry „Sojusznicze Zdecydowanie 2022", a gdy oficjalnie zakończyły się 20 lutego, w Mińsku ogłoszono, że część rosyjskich sił pozostanie w kraju przez jakiś czas. Towarzyszyła temu antyukraińska retoryka ze strony władz Białorusi oraz tamtejszej propagandy. A już 24 lutego, gdy Rosja najechała na Ukrainę, Łukaszenko udostępnił rosyjskiej armii swoją infrastrukturę wojskową oraz lotniska. Z terytorium jego kraju lecą rakiety, startują bojowe samoloty i śmigłowce.

– W ten sposób Białoruś stoczyła się w przepaść, spadła na same dno – mówi Usow.

Czy Łukaszenko ma jeszcze pole manewru? – O jakim manewrze można mówić, jeżeli znajduje się tam 30 tys. żołnierzy rosyjskich i Łukaszenko nie kontroluje sytuacji we własnym państwie. Nie może być już pewny nawet lojalności własnych generałów. Pozostał mu jedynie fotel prezydencki – twierdzi białoruski politolog.

Kazachstan lawiruje

Łukaszenko na razie nie wysłał swoich wojsk do Ukrainy. Jak tłumaczył, Rosja go o to „nie prosiła". Ale aktywnie podłącza się do rosyjskiej propagandy, a nawet wymyśla sposoby obejścia zachodnich sankcji. Podczas niedawnego spotkania z Putinem wprost zasugerował, że w warunkach izolacji trzeba zacieśnić współpracę z sojusznikami w ramach ODKB (Armenia, Kazachstan, Kirgizja, Tadżykistan) i EUG (Kazachstan, Armenia i Kirgizja), których zachodnie sankcje nie dotknęły. – Musimy się zebrać w Moskwie i usiąść przy stole rozmów – mówił 11 marca Putinowi podczas swojej kolejnej, już drugiej w tym roku, wizyty w Rosji.

– Te sojusze dla Kazachstanu robią się toksyczne. Zwłaszcza że nasz kraj od początku starał się lawirować pomiędzy Zachodem, Rosją i Chinami. A Pekin odgrywa w naszym przypadku ważną stabilizującą rolę. Nie sądzę, by w tej sytuacji Kazachstan chciał jakoś mocniej się integrować z Rosją, czy pomagać jej omijać zachodnie sankcje. Większość społeczeństwa nie chce powrotu do Związku Radzieckiego, opowiada się za suwerennością i niepodległością kraju – mówi „Plusowi Minusowi" Jewgienij Żowtis, znany kazachstański politolog i obrońca praw człowieka.

Wojna w Ukrainie zaskoczyła Kazachów w bardzo niefortunnym czasie, ponieważ w styczniu kraj wpadł w poważne turbulencje, z masowymi protestami, zamieszkami i masakrą przeciwników władz w Ałmatach. Interweniowały wówczas siły ODKB na czele z Rosją. Zaproszono je, a później wycofano na prośbę prezydenta Kasyma-Żomarta Tokajewa. Od ponad dwóch miesięcy odsuwa on od władzy ludzi związanych z byłym wieloletnim przywódcą kraju Nursułtanem Nazarbajewem. Ostatnio zapowiedział nawet reformy, które mają zmniejszyć „superuprawnienia" prezydenta i zwiększyć rolę parlamentu. Obiecał też wprowadzenie zakazu zajmowania stanowisk w organach władzy państwowej oraz spółek skarbu państwa przez członków rodziny głowy państwa.

Towarzyszyły temu aresztowania wysokiej rangi funkcjonariuszy służb, urzędników i oligarchów związanych z Nazarbajewem, a także jego krewnych. Wciąż przy tym nie wiadomo, gdzie przebywa usunięty ze wszystkich stanowisk były 81-letni przywódca, który przed wybuchem styczniowych protestów stał na czele wpływowej Rady Bezpieczeństwa.

Władze w Nur-Sułtanie (nowa nazwa Ałmatów) nie uznają dokonanej w 2014 r. aneksji Krymu, nie uznają też samozwańczych (uznanych jedynie przez Rosję) republik Donieckiej i Ługańskiej. Po wybuchu wojny prezydent Tokajew wezwał Rosję i Ukrainę do negocjacji, zaproponował swoje pośrednictwo w zakończeniu konfliktu. Ale rosyjska inwazja ma dla Kazachstanu także inny wymiar.

– Pamiętajmy, że Kazachstan, tak samo jak Ukraina, podpisał memorandum budapeszteńskie w 1994 r. (wraz z Rosją, USA i Wielką Brytanią – red.), rezygnując z broni nuklearnej w zamian za gwarancje bezpieczeństwa, które, jak się okazało, nie są niczego warte. Ta sytuacja stwarza pewną presję na nasze władze, bo przecież zdają sobie sprawę z tego, że mamy wojsko znacznie mniejsze od ukraińskiego, zaledwie 75 tys. żołnierzy, a zagrożenie znacznie się zwiększyło – twierdzi Żowtis. Przyznaje, że w jego kraju są sympatycy Putina, ale mają być to przeważnie znajdujący się pod wpływem rosyjskich mediów mieszkający tam Rosjanie i starsze pokolenie Kazachów pamiętających ZSRR. – Nasze władze będą lawirować tak długo, jak tylko się da. Stawanie po stronie Rosji nie opłaca się pod żadnym względem, bo w Kazachstanie są mocno obecne zarówno zachodnie, jak i chińskie korporacje – dodaje kazachski politolog.

Na razie największa linia lotnicza w kraju Air Astana przestała latać do Rosji z powodu sankcji i niepewności co do ubezpieczenia maszyn. Nie wiadomo też, jak kraje będą się rozliczać w przypadku odcięcia kolejnych rosyjskich banków od systemu SWIFT. Nie jest także jasna przyszłość współpracy handlowej, gdyż ryzykowne może być utrzymanie relacji z objętymi zachodnimi sankcjami rosyjskimi firmami. A Rosja w 2021 r. była głównym partnerem handlowym Kazachstanu.

Nasz rozmówca stawia wręcz pod znakiem zapytania przyszłość sojuszy ODKB i EUG. – Wszystko będzie zależało od tego, jak będzie się rozwijała sytuacja wewnątrz Rosji. Im bardziej kraj będzie słabnąć i się izolować, tym mniejsze szanse na przetrwanie tych sojuszy. Przecież już nikt nie wspomina o WNP (powołana na gruzach ZSRR Wspólnota Niepodległych Państw – red.). Istnieje na papierze i nikogo nie interesuje. Będzie się niby razem, a tak naprawdę osobno – mówi Żowtis.

Czytaj więcej

Na naszych oczach rodzi się naród

Armenia zerka na Turcję

Inwazja Rosji na Ukrainę odbywa się w czasie, gdy Erywań rozpoczął tektoniczne zmiany w swoich relacjach z Turcją. Z powodu nieuznawanego przez Ankarę ludobójstwa Ormian w czasach imperium osmańskiego kraje nie mają stosunków dyplomatycznych, a zamkniętej granicy od lat strzegą pogranicznicy rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. W ormiańskim Giumri mieści się też rosyjska 102. baza wojskowa.

Od lat armeńskie władze postrzegały Rosję jako czynnik stabilizujący w warunkach konfrontacji Erywania z Baku i Ankarą. To jednak może się zmienić. W ubiegłym tygodniu doszło do spotkania w Antalyi szefów MSZ Turcji i Armenii Mevluta Cavusoglu i Ararata Mirzoyana. Strony deklarowały konieczność kontynuowania rozmów w celu ustanowienia stosunków dyplomatycznych oraz bezwarunkowego otwarcia granic. Działają już odpowiednie dwustronne grupy robocze.

Szef ormiańskiej dyplomacji był pierwszym przedstawicielem władz Armenii, który odwiedził Turcję od 2009 r., gdy próbę normalizacji stosunków podjął ówczesny prezydent Serż Sarkisjan. Udał się do tureckiej Bursy, by razem ze swym tureckim odpowiednikiem Abdullahem Gulem obejrzeć mecz piłkarskich reprezentacji obu krajów. Wówczas próba normalizacji stosunków się nie powiodła. Dlaczego władze w Erywaniu postanowiły spróbować po raz kolejny? W armeńskiej stolicy wskazują na przegraną jesienią 2020 r. wojnę z Azerbejdżanem w Górskim Karabachu oraz rozczarowanie postawą Rosji, która – mimo że jest sojusznikiem w ramach ODKB – nie stanęła jednoznacznie po stronie Ormian. Moskwa (po podpisanym przez przywódców Rosji, Armenii i Azerbejdżanu porozumieniu) wysłała tam na pięć lat misję pokojową, która de facto utrwaliła granice przegranej Armenii w Górskim Karabachu.

– Przegraliśmy wojnę, zostaliśmy osamotnieni, nikt nam nie pomógł, w tym Rosja, z którą związaliśmy nasze bezpieczeństwo. Dlatego uznano, że warto reanimować dialog z lat 2008–2009 i zacząć ponownie rozmawiać z Azerbejdżanem i Turcją. Proces ten trwa od połowy ubiegłego roku, ale wojna w Ukrainie może go przyśpieszyć – mówi „Plusowi Minusowi" Stepan Grigorian, politolog i szef erywańskiego Centrum Globalizacji i Współpracy Regionalnej (ACGRC). – Przez 30 lat zawsze głosowaliśmy w ONZ, w Radzie Europy i OBWE po myśli Rosji. 2 marca podczas głosowania w sprawie rezolucji potępiającej rosyjską agresję w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ Armenia po raz pierwszy nie poparła Moskwy i wstrzymała się od głosu. To świadczy o zmianach w naszej polityce zagranicznej – dodaje. Przyznaje, że nastąpiło to jednak pod ogromną presją społeczeństwa, mediów i niezależnych ekspertów.

Odizolowana od świata Rosja i uderzające w nią zachodnie sankcje mogą być poważnym problemem dla władz w Erywaniu. Od wielu lat Rosja jest głównym partnerem handlowym Armenii, a jej kapitał jest obecny w wielu sektorach lokalnej gospodarki. Np. kolejami zarządza spółka należąca do Rosyjskich Kolei Państwowych, a gazociągami – filia Gazpromu. – Musimy bardzo uważać, by Rosja nie wciągnęła nas do tego konfliktu. A już próbuje to robić. Ostatnio władze w Moskwie się pochwaliły, że ich samoloty latają wciąż m.in. do Armenii i Kazachstanu. Robią to, jakby sugerując światu, że poprzez nasze kraje omijają sankcje – tłumaczy Grigorian.

Przekonuje, że Kreml już próbuje wciągnąć sojuszników z ODKB do konfliktu z Zachodem. Chodzi o oświadczenie członków sojuszu (Rosja, Białoruś, Kirgizja, Armenia, Kazachstan i Tadżykistan), które przeforsowała Moskwa 9 marca. W dokumencie jest mowa o zaniepokojeniu zagrożeniem związanym z „chemicznym terroryzmem". Sygnatariusze potępiają też wszelkie badania, produkcję i użycie broni chemicznej.

– To było bardzo ogólne oświadczenie, nie było w nim mowy o Ukrainie. Następnie Rosja wniosła swój projekt rezolucji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, oskarżając Ukraińców o produkcję broni chemicznej. Do tego podpięła oświadczenie państw ODKB, że kraje te jakoby również są zaniepokojeni tematem – zauważa armeński politolog. I dodaje: – Czysta manipulacja, ale tak działa Moskwa. Tyle że my możemy przez to mocno oberwać.

Czytaj więcej

Dlaczego Putin nie zaatakuje Ukrainy

Wygląda na to, że inwazją na Ukrainę Rosja uruchomiła proces rozpadu budowanych przez siebie sojuszy na przestrzeni postradzieckiej. Zarówno gospodarczego (Euroazjatycka Unia Gospodarcza, EUG), jak i militarnego (Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, ODKB). Ze wszystkich dotychczasowych sojuszników państwo Władimira Putina dzisiaj może liczyć wyłącznie na Białoruś Aleksandra Łukaszenki, która wraz Koreą Północną, Erytreą i Syrią głosowała 2 marca w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ przeciwko rezolucji potępiającej rosyjską agresję i wzywającej do wycofania wojsk z Ukrainy. Takie oficjalnie zaprzyjaźnione kraje, jak Armenia, Kazachstan i Kirgizja, wstrzymały się od głosu. Sojusze, w których znajdują się wraz z Moskwą, stają się dla stolic tych krajów poważnym problemem. Nie chcą się zamykać w odizolowanym od reszty świata łagrze z gospodarzem Kremla na czele.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi