Swym odejściem przywołał czasy, kiedy wielu melomanów zaczynało przygodę z jazzem od jego albumów: „Kujaviak Goes Funky" (1975) i „Winobranie" (1973). Słuchanych w takiej właśnie kolejności, bo „Kujaviak" był bardziej rytmiczny, łatwiej wpadający w ucho, wręcz przebojowy, a „Winobranie" nowatorskie i wymagało osłuchania. Co ciekawe, wiele lat później młodsze pokolenia też wstępowały w jazzowe kręgi z tymi płytami w dłoniach, nierzadko winylowymi. Namysłowski potrafił zarazić słuchaczy radością muzykowania, entuzjazmem, spontanicznością, ale i powagą, bowiem do jazzu podchodził jak do najświętszej wartości.
Rodzina poinformowała o śmierci „Męża, Taty i Dziadka" w mediach społecznościowych, pisząc: „Z ogromną czułością posyłamy Państwa przed głośniki, aby mogli Państwo wspólnie uczcić pamięć Zbigniewa Namysłowskiego, słuchając jego nagrań. To, co dla Taty było bez wątpienia jedną z najważniejszych rzeczy, to muzyka jazzowa. Saksofonem i kompozycjami komunikował się ze światem najszczerzej i najgłębiej. Nie przestawał tworzyć, występować oraz nieustannie planował udział w koncertach już w najbliższych tygodniach. Jesteśmy przekonani, że jego muzyka przetrwa, a co za tym idzie Tata będzie zawsze z nami, a także z Państwem".
Czytaj więcej
Tomasz Karoń, strateg polityczny, badacz rynku: Michał Kołodziejczak reprezentuje inną wieś niż kiedyś Andrzej Lepper. Taką, która się bogaci i chce być lepiej postrzegana. Wyzwaniem dla niego będzie przekonanie do siebie polskiej inteligencji, dla której chłop powinien się zajmować oraniem, a nie polityką.
Pierwszy był puzon
Urodził się 9 września 1939 r. w pociągu, którym ewakuowała się jego rodzina z Wilna, gdy wybuchła II wojna światowa. Mama była absolwentką konserwatorium w Wilnie. Ojciec grał na pianinie. Zginęli w obozie i więzieniu. Słuch Zbigniewa, którym opiekowała się babcia, odkrył słynny wileński pianista Stanisław Szpinalski i to on zasugerował szkołę muzyczną. Namysłowski wcześnie rozpoczął jazzową karierę. Choć wykształcony klasycznie, uczył się grać na fortepianie w Krakowie, a od 1954 r., już po przeprowadzce do Warszawy, na wiolonczeli. Rok później zadebiutował w roli pianisty jazzowego w zespole Five Brothers utworzonym w studenckim klubie Hybrydy. Był tak zafascynowany jazzem, że w 1956 r. pojechał na pierwszy polski festiwal jazzowy do Sopotu. Nie miał biletu i razem z najmłodszymi fanami słuchał koncertów przez małe okienka pawilonu, w którym odbywały się koncerty. Przez cały następny rok uczył się grać na bardziej jazzowym instrumencie – puzonie. Trochę po kryjomu, bo w szkole muzycznej doskonalił grę na wiolonczeli. Na drugi festiwal w Sopocie zabrał wiolonczelę i wystąpił tam z zespołem Modern Combo Krzysztofa Sadowskiego. To był znak, że czas porzucić jazz tradycyjny i zacząć grać nowocześnie. A do tego najlepiej nadawał się saksofon.
Latem 1962 r. z zespołem The Wreckers Andrzeja Trzaskowskiego Namysłowski wyjechał na tournée po Ameryce. Oprócz saksofonu postanowił zabrać ze sobą wiolonczelę. Ponieważ nie pozwolono instrumentu wziąć do kabiny samolotu, trafiła do luku bagażowego. Była w miękkim futerale, więc przy przeładowywaniu została uszkodzona i Namysłowski w końcu na niej w USA nie zagrał. The Wreckers był pierwszym zespołem, który reprezentował polski jazz w jego ojczyźnie. Wystąpili m.in. na Newport Jazz Festival George'a Weina. W historycznym programie napisano: Niedziela, wieczór 8 lipca, 8:00 P.M. – Narrator Willis Conover: Iron Curtain Jazz – The „Wreckers" from Warsaw, Poland. Bilety na wieczór, a występowały też amerykańskie sławy, kosztowały od 3,20 do 5,40 dolara. Po prezentacji jazzu „zza żelaznej kurtyny" nasi muzycy mieli jam session z członkami orkiestry Duke'a Ellingtona. Przez miesiąc The Wreckers poznawali amerykański jazz. W nowojorskim klubie Birdland usłyszeli na żywo Johna Coltrane'a.