Tomasz Karoń. Jak nie być wyłącznie zbuntowanym chłopem

Tomasz Karoń, strateg polityczny, badacz rynku: Michał Kołodziejczak reprezentuje inną wieś niż kiedyś Andrzej Lepper. Taką, która się bogaci i chce być lepiej postrzegana. Wyzwaniem dla niego będzie przekonanie do siebie polskiej inteligencji, dla której chłop powinien się zajmować oraniem, a nie polityką.

Publikacja: 08.10.2021 10:00

Tomasz Karoń, strateg polityczny

Tomasz Karoń, strateg polityczny

Foto: Forum, Darek Golik

"Rzeczpospolita": Głośno w ostatnich miesiącach o protestach AgroUnii. Jakie miejsce na scenie politycznej okupuje twórca tego ruchu Michał Kołodziejczak, oprócz tego, że czasami okupuje drogi?

Kołodziejczak i jego AgroUnia to niewątpliwie udany debiut na scenie politycznej. Są czymś dobrze znanym, a jednocześnie, paradoksalnie, czymś zupełnie nowym. To, co znane, to kolejne wcielenie buntu i potrafimy to dobrze zdiagnozować. Natomiast Michał Kołodziejczak jest również czymś nowym. Jako jedyny wraz ze swoją marką, jaką stała się AgroUnia, potrafi ustawić się blisko elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, jako jedyny nie krzyczał publicznie „wypier...", które to hasło część wyborców PiS przyjmowała jako skierowane do nich, a nie do partii. Ma więc szanse być blisko tych, którzy dali prezydenturę Andrzejowi Dudzie, czyli wyborców wiejskich. Pamiętajmy, że tam cały czas jest dla PiS największa rezerwa nowych głosów, z których partia zresztą skorzystała w 2020 r., w wyborach prezydenckich. Ale i AgroUnia może z niej korzystać. Problemem jest to, jak odbierany jest ten ruch i jego lider.

W jakimś sensie?

Większość komentatorów nazywa Kołodziejczaka drugim Andrzejem Lepperem – czyli poprzez to, co już znane. A nie potrafi nazwać tego w pewnym sensie fenomenu – faceta, który z niczego zrobił rozpoznawalną markę polityczną. Stała się ona już nie tylko ugrupowaniem buntu, ale też symbolem buntu i protestów, które przechodzą przez Polskę.

To rzeczywiście dla niego taki problem?

Tu widziałbym największe niebezpieczeństwo. W wymiarze postrzegania publicznego przez wyborców oraz postrzegania przez media i komentatorów politycznych. Lubimy patrzeć poprzez analogię do tego, co było. Natomiast ma to się nijak do rzeczywistości. Oczywiście, Michał Kołodziejczak korzysta z pewnych rozwiązań, pomysłów, które wykorzystywał Andrzej Lepper, natomiast on obsługiwał zupełnie inną wieś – taką, która była na granicy upadku egzystencjalnego. O tym dramacie często się zapomina, warto więc przypomnieć, powołując się ekspertów zajmujących się tematem przemian na wsi: w 1997 r. na polskiej wsi aż 62,5 proc. jej mieszkańców żyło w sferze niedostatku, a więc poniżej minimum socjalnego, a w sferze skrajnego ubóstwa, czyli poniżej minimum egzystencji – 8,7 proc. Pamięć o tym upadku jest nadal żywa; to był czas, kiedy z prowincji wycofało się państwo, rolnicy byli zadłużeni, a mieszkańcy nie mogli związać końca z końcem. Różnica w dochodach pomiędzy miastami a wsią była olbrzymia, produkcja rolna nie miała rynków zbytu.

Teraz jesteśmy w czołówce państw, które są eksporterami żywności – wartość polskiego eksportu produktów rolno-spożywczych wyniosła w 2019 r. 37,5 mld dol., co jest 15. wynikiem na świecie. To jest już zupełnie inna wieś, która się bogaci, której dystans do miasta się zmniejsza.

Ta wieś ma wiele do stracenia i boi się osunięcia w lata 90. Kołodziejczak broni więc innej wsi, a i stawka jest inna. Stawką dla Andrzeja Leppera była ucieczka od totalnego zadłużenia, ucieczka przed pauperyzacją. Wyzwanie dla Kołodziejczaka i jego ruchu to obronić pozycję wsi, ale też zasypać – w przypadku rolników jest to szczególnie ważne – różnice pomiędzy relatywnie wysokim statusem materialnym, który osiągnęli, a postrzeganiem publicznym. A to postrzeganie dalej jest wśród elit kontrfaktyczne. Bo z czym się kojarzą Kołodziejczak i AgroUnia? W najlepszym wypadku z Samoobroną i jej przewodniczącym Lepperem, w najgorszym z Jakubem Szelą. Ileż ostatnio powstało książek na temat pańszczyzny.

Nawet Jarosław Kaczyński czyta „Ludową historię Polski".

Tak naprawdę recepcja wsi zatrzymała się na dwudziestoleciu międzywojennym, a my nadal chcemy mieć oparty na stereotypie obraz biednego chłopa, którego trzeba bronić. A on nam mówi dziś hardo: sam się obronię, nie potrzebuję waszej paternalistycznej, neokolonialnej litości.

Spójrzmy na to wszystko z punktu widzenia PiS właśnie. Jarosław Kaczyński miał taką doktrynę, żeby na scenie politycznej nie było nic na prawo od PiS. Pytanie, czy rozpoznaje zagrożenie, jakim jest Kołodziejczak, w innym kontekście niż rywalizacja po prawej stronie.

Można powiedzieć, że Michał Kołodziejczak i AgroUnia to byt ludowo-lewicowy z mocnym odchyleniem nacjonalistycznym. To znaczy, że nie abstrahują od tego, kim są Polacy, i uwzględniają fakt, że zmiany w ich postawach zachodzą, lecz bardzo wolno. Społeczeństwo po ponad trzech transformacyjnych dekadach nieustannie, pomimo obserwowanych od jakiegoś czasu zmian postaw w najmłodszych grupach wiekowych, przechylone jest w obszarze wartości w „prawą" stronę. Nie staliśmy się też jako społeczeństwo, po wielu latach neoliberalnej hegemonii, gospodarczymi liberałami – Polacy wciąż na poziomie deklaracji preferują opiekuńczą i jak najbardziej aktywną rolę państwa. W tym sensie Michał Kołodziejczak jest eklektyczny, a AgroUnia trzyma się faktów i nie myśli życzeniowo.

Można powiedzieć, że Michał Kołodziejczak i AgroUnia to byt ludowo-lewicowy z mocnym odchyleniem nacjonalistycznym

Natomiast przy całym szacunku dla Kołodziejczaka i sukcesu, który odniósł wraz ze swoją marką, jest przed nim masa zagrożeń. W tym kraju, pomijając działaczy ludowych z II RP oraz sekretarzy z czasów PRL, gdy wielu nie miało gruntownego formalnego wykształcenia, rządzi inteligencja. To ona dzierży tu rząd dusz. Dzisiaj miejsca na scenie dla polityka ludowego jest mało. Inteligencja polska uważa, że to ona jest zrodzona do władzy, a chłop powinien się zajmować oraniem, nie polityką. Fakt, że robotnik Lech Wałęsa – ale też Andrzej Lepper – nie potrafił znaleźć sobie miejsca w III RP, pokazuje, że start w tej konkurencji w Polsce jest bardzo trudny.

Czy nie przypisujemy Kołodziejczakowi zbyt dużego znaczenia? Może bardziej, z punktu widzenia opozycji, liczy się to, co robią Platforma Obywatelska, Lewica albo Szymon Hołownia?

Przypisujemy mu znaczenie, ponieważ on się ustawił inaczej niż wszystkie inne partie opozycyjne. To wpływa na sympatię mediów, które widzą w nim i AgroUnii nowy pomysł na bitwę z PiS. I ma na to papiery, ale teraz przede wszystkim musi pracować nad osobistą rozpoznawalnością, która jest dużo niższa niż AgroUnii (w badaniu United Surveys z marca 2021 r. kojarzy ją aż ponad 70 proc. Polaków). Na poziomie wizerunku emocjonalnego, który można uchwycić w badaniach jakościowych – część instytutów badawczych już je przeprowadziła – jest to facet konsekwentny, zdecydowany, nieustępliwy, który ma siłę i moc. On jest w tym sensie ciekawy, że robi politykę trochę inaczej niż wszyscy inni, ponieważ bardzo mocno ją zakotwicza lokalnie. Nie jest politykiem warszawskim, może o sobie spokojnie powiedzieć, że jest jedyną siłą pozaparlamentarną. I w pewnym sensie jest nadzieją na nowy język w polityce.

Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do tego, że liberalizm nie jest kwestionowany. A lider AgroUnii potrafi tak naprawdę w jednym zdaniu powiedzieć, że jest za wolnym rynkiem, ale za wolnym rynkiem, który jest w pewien sposób kontrolowany, pilnowany przez państwo – i nikt się tym, inaczej niż przed laty, nie oburza. Z jednej strony uważa, że najważniejsze są przedsiębiorczość i umiejętność radzenia sobie w życiu, a z drugiej jest zdania, że wielkie korporacje za chwilę mogą to pragnienie zarówno jego, jak i jego elektoratu unieważnić, to znaczy uczynią z nich swoich parobków. To już się dzieje. Wielkie korporacje przychodzą do rolnika, mówią: masz tutaj materiał zarodowy lub siewny, masz weterynarza, dostaniesz nasze know-how na bioasekurację, masz nasze pasze, będziesz dla nas produkował żywność, a my będziemy ci co miesiąc płacili pensję.

Lęk przed tym jest olbrzymi. Mamy więc ten lęk, że się straci to, co się zyskało. Że zostanie się tak naprawdę parobkiem, co na wsi jest przekleństwem. I że de facto można się stoczyć w lata 90., o których już mówiliśmy.?Ja na miejscu Michała Kołodziejczaka zastanawiałbym się, jak przełamać wizerunek, w ramach którego on i AgroUnia są postrzegani wyłącznie jako reprezentanci prostego ludu, ponieważ tylko to gwarantuje mu, że będzie odbierany jako równoprawny polityk, a nie wyłącznie trybun ludowy i watażka, którego można traktować protekcjonalnie. On już to zresztą robi. Jego wyjazd z Piotrem Ikonowiczem do Dubienki i solidarne wystąpienie w obronie tamtejszego liceum z klasami mundurowymi oraz okupacja starostwa w Chełmie (które planuje tę szkołę zlikwidować – red.) pokazują, że on wie, iż musi się znajdować blisko miejskich, wywodzących się z inteligencji polityków – żeby nie być właśnie wyłącznie nowym Andrzejem Lepperem, żeby nie być wyłącznie krwawym, zbuntowanym chłopem.

Czytaj więcej

AgroUnia rzuca wyzwanie PiS

Podobną strategię AgroUnii można zaobserwować w relacjach z wielkimi sieciami handlowymi – Michał Kołodziejczak, monitorując ceny produktów rolnych w supermarketach i kraj ich pochodzenia, odwołuje się nie tylko do wyborców z prowincji, lecz do wszystkich, również „miastowych", konsumentów, którzy coraz bardziej stawiają na polską żywność.

Podsumowując: pierwszym wyzwaniem jest trudna, ale konieczna, zmiana optyki. Jeżeli lider AgroUnii będzie postrzegany jako dziki watażka, to nigdy inteligencja nie uzna go za partnera do współpracy, a i dla elektoratu wielkomiejskiego będzie zbyt mało „aspiracyjny".

Andrzej Lepper znalazł się blisko miejskich polityków, gdy był już w Sejmie.

Znalazł się i następnie został stamtąd po prostu wyrzucony. Wszyscy chcą zachować status quo. Bogdan Borusewicz mówił o strajku w Stoczni Gdańskiej, że robotnicy tak naprawdę byli dosyć bierni, że to on niemal sam go zrobił i napisał te 21 postulatów. Ludzi zastanawiało, że w Gdańsku jest pomnik poświęcony ofiarom Grudnia '70, a nie ofiarom strajku, buntu czysto robotniczego. Tam nie pada słowo „robotnik", chociaż Anna Walentynowicz o to bardzo zabiegała.

Pracował pan z wieloma podmiotami politycznymi, od Lewicy przez PiS po Nowoczesną. Wyobraża pan sobie współpracę z Kołodziejczakiem?

Poznałem go w 2019 roku. Mnie fascynuje to, skąd bierze się motywacja do robienia polityki. Jarosław Kaczyński chce być emerytowanym zbawcą narodu i pokazać innym, że jest lepszy niż elity, które go nie chciały. Co mu się zresztą w dużej mierze udaje. Z kolei na opozycji np. Ryszard Petru chciał się odegrać, nie dostał funkcji ministra finansów, zablokowano jego start na prezydenta Warszawy, chciał więc pokazać, że jest lepszy. Pokazał, a potem stracił motywację.

A nie zawsze jest to jakaś złożona motywacja, ponieważ nieraz ma wyłącznie charakter kooptacyjny. Ludzie idą do polityki, bo np. chcą być w dobrym towarzystwie, elicie, chcą być wśród fajnych ludzi i błyszczeć w mediach. Ale w przypadku Michała Kołodziejczaka motywacja jest silniejsza: „Nie dam zniszczyć tego, co osiągnąłem, zasypię przepaść pomiędzy tym, co osiągnąłem, a moim postrzeganiem, nie dam z siebie zrobić wiochmena i nie dam się ściągnąć do lat 90., i zaprzepaścić dorobku pokoleń".

Wydaje się, że PiS rozumie znaczenie utrzymania tej flanki, bo Jarosław Kaczyński, gdy prezentował Polski Ład 15 maja, mówił, że nie boi się ludowych korzeni, ale ta odpowiedź jest na razie konwencjonalna. Ustawy, projekty, Polski Ład dla Wsi.

Na poziomie politycznym PiS dostrzegł Michała Kołodziejczaka, ale dalej go ogląda poprzez okulary inteligenckie, przez pryzmat folwarku pańszczyźnianego, rabacji galicyjskiej. Tylko najfajniejsze, że on tym nie jest. Jest zupełnie czymś innym. I na to nikt nie jest przygotowany. On inaczej, szerzej i bardziej inteligentnie patrzy na wolny rynek, na co dzień musi się z nim mierzyć. Postrzega też partycypację pracowniczą i związki zawodowe inaczej niż na przykład klasyczny polityk lewicy, ponieważ musi organizować ludzi, których ma po prostu do dyspozycji coraz mniej. W Polsce aktywnych rolników ubywa – jest ich około 10 proc. (a liczba miejsc pracy uzależnionych od rolnictwa to 1,6–2 mln). W Unii Europejskiej rolników jest już zaledwie 3 proc., a liczba mieszkańców wsi stale maleje – na przykład w Hiszpanii 41 z 48 mln obywateli mieszka już w miastach. Za chwilę nie będzie komu bronić interesów polskiej wsi, a ona sama stanie się wyludnionym obszarem obsługiwanym przez wielkie farmy produkujące żywność na skalę przemysłową. W tym sensie Kołodziejczak jest bliżej problemów, zagrożeń i wyzwań niż zawodowi politycy. Lepiej je widzi.

PiS dostrzegł Michała Kołodziejczaka, ale dalej go ogląda poprzez okulary inteligenckie, przez pryzmat folwarku pańszczyźnianego, rabacji galicyjskiej

Opozycja może go uznać za użytecznego.

Tak, ale wówczas nie będzie partnerem, nie będzie autonomiczny. Będzie wraz ze swoją marką wyłącznie narzędziem – swoistym taranem do przejęcia władzy przez opozycję. Nie takim jak Mateusz Kijowski, bo to są zupełnie inne postaci, inne jakości. Kijowski był wynajęty.

Chociaż Michał Kołodziejczyk ustawił się blisko PiS, to wcale nie oznacza, że obecni wyborcy tej partii mogą być dla niego osiągalni. On może zabrać PiS wyborców mniej aktywnych. I wyniki badań to pokazują – protesty rolnicze cieszą się relatywnie dużą popularnością wśród osób, które niekoniecznie interesują się na co dzień polityką.

PiS od lat, jeszcze przed pandemią, miał tezę, że jest w stanie wygrać kolejne wybory, jeśli zmobilizuje nowych wyborców.

AgroUnia może im to zabrać. Ale co do obecnych wyborców PiS, to tutaj, jeżeli oczywiście będzie chciała ich pozyskać, a na razie wszystko o tym świadczy, będzie miała wielki problem. Barierą dla niej jest Polski Ład.

Czy Polski Ład udał się tak, jak zakładali politycy PiS? Chyba nawet w tej partii panuje co do tego sceptycyzm.

Przeprowadzałem dla PiS badania jakościowe przed 2015 rokiem, testowałem odbiór pomysłu na program 500+. I nikt w niego nie wierzył. Ludzie wychowani i przetrenowani w III RP, w neoliberalnym dyskursie, nie potrafili sobie wyobrazić, że coś takiego w ogóle można skonstruować i dać Polakom. Chcieli tego bardzo – ale nie wierzyli, że to jest możliwe. Tak było to w owym czasie nieszablonowe i niebanalne. Otrzymali 500+ i okazało się to sukcesem. Dokładnie tak będzie z Polskim Ładem.

Śmiała teza. Polski Ład jak 500+?

Mało kto zdaje sobie sprawę, jak będzie się przekładał na życie efekt wyższej kwoty wolnej od podatku. Co miesiąc będą odciągane mniejsze zaliczki na podatek, więc ludzie każdego miesiąca realnie będą dostawali kasę, ekstrapieniądze od rządu. Polski Ład może się stać sukcesem, jeśli ludzie poczują jego efekty. A poczują je.

Wiemy z różnych badań, że komunikacja polityczna jest coraz trudniejsza, że na przykład reklamy polityczne już tak nie działają jak kiedyś. Pamiętajmy jeszcze o jednym: jest coraz więcej nośników komunikacji, więc coraz trudniej skontaktować się z wyborcą. To jest problem przy wdrażaniu Polskiego Ładu. Druga rzecz to pandemia. Ludzie nie planują tak dalekosiężnie, myślą w bardzo krótkich odcinkach czasu, więc dla nich wielki projekt zaplanowany na lata jest czymś nierealnym. Ale jeśli te wielkie zapowiedzi, o których wszyscy mówią, przełożą się właśnie na te ekstrapieniądze każdego miesiąca...

Jeszcze raz wróćmy do lat 2013–2014. Jarosław Kaczyński wychodzi z pomysłem 500+ i nikt nie umie tego – po neoliberalnym praniu mózgów – pojąć. Sam widziałem, że nikt tego nie pojmuje. Zresztą ja też nie wierzyłem, że PiS tę obietnicę zrealizuje – dowiezie, jak się to potocznie mówi.

Z tego punktu widzenia opozycja, która właśnie głosowała przeciwko Polskiemu Ładowi, zwłaszcza Lewica, robi błąd, tak jak z krytyką 500+ wiele lat temu?

To prawda. Ale zakładam, że część Lewicy – mimo że odrzucając Polski Ład, głosowała z niezrozumiałego przez wielu socjalnie nastawionych wyborców powodu przeciwko podniesieniu kwoty wolnej od podatku oraz progu podatkowego – wypunktuje teraz zbyt mały radykalizm w zmianach podatkowych wprowadzanych przez PiS i będzie chciała zdekomponować wizerunek tej partii jako wrażliwej socjalnie. PiS zmiękczył Polski Ład z powodu sprzeciwu Jarosława Gowina, który tak naprawdę zakwestionował jego główne założenia, co odbiło się na odbiorze tego programu.

Czy Gowin rzeczywiście był tak ważny? A może to był tylko pretekst dla PiS, by pewnych rozwiązań nie forsować?

Jarosław Gowin – kiedy jeszcze miał jakiekolwiek znaczenie jako sprawczy polityk i nie oddał tej pozycji Pawłowi Kukizowi – wiosną 2021 roku zasiał wątpliwość, czy Polski Ład będzie wdrożony w formie przedstawionej przez PiS. Polacy postanowili więc poczekać na jego ostateczną wersję. Stąd przede wszystkim brało się niskie zainteresowanie tym programem w chwilę po ogłoszeniu. Ale jak już mówiłem, to się zmieni wraz z przełożeniem się propozycji w nim przedstawionych na zasobność budżetów domowych, szczególnie mniej majętnych wyborców.

Czytaj więcej

Gowin: Skutkiem "Polskiego ładu" PiS będzie jeszcze większa drożyzna

Ton swoich wypowiedzi zaczyna zmieniać lider największej partii opozycyjnej Donald Tusk. Na przykład jeśli chodzi o granice i ich ochronę, poszedł wbrew części swojego środowiska. Na głośnej konwencji PO w Płońsku mówił też o szacunku dla katolików.

Pierwszy krok na drodze do symetryzmu próbował zrobić Rafał Trzaskowski w wyborach prezydenckich. Na finiszu kampanii notabene też pojechał do Płońska. Próbował rozmawiać z wyborcami PiS, pokazać, że nie ma tej wyrwy, „rowów zalanych benzyną i podpalonych", że mogą do niego spokojnie przepłynąć. I zrezygnował z tego. Sama końcówka kampanii to już było przesłanie totalnie anty-PiS.

Osiem gwiazdek.

I do Końskich na debatę Trzaskowski nie pojechał. Mówi się, że wybory wygrywa się w Końskich, w Płońsku, Przysusze czy Plutyczach, ale to może dla Platformy okazać się zbyt dużym wyzwaniem. PO będzie więc najpewniej na koniec zawsze grać to, co zna najlepiej, to znaczy integrować swój elektorat jako anty-PiS. Pytanie, czy wchodząc na inne, typowo pisowskie obszary, będzie wiarygodna. Trzaskowski próbował to robić w kampanii prezydenckiej. Nie wyszło.

Samo to, iż Platforma pojechała do Płońska, jest sygnałem, że Tusk już widzi, iż osiem gwiazdek nie wystarczy. Całuje chleb, krytykuje Sławomira Nitrasa za słowa o opiłowywaniu katolików z przywilejów i Franciszka Sterczewskiego za jego zachowanie na granicy.

Tak, ale żeby pojechać na prowincję, trzeba zdjąć inteligenckie okulary. Trzeba zobaczyć świnię, krowę, gnój, a nie tylko folklor i pawie pióra. Umówmy się: polska inteligencja nie chce tak myśleć. To nie jest Norwegia, w której kultura wyższa ma w znacznej mierze korzenie chłopskie. To nie jest Szwecja, gdzie szefowie partii, którzy tworzyli koncepcję „domu ludu", państwa opiekuńczego, byli synami szewców, sklepikarzy. Z tego doświadczenia wyprowadzali model państwa, dla nich wyznaczało ono kierunek myślenia.

Tam nie było zaborów, przynajmniej takich jak w Polsce.

Akurat w Norwegii były. Są też inne podobieństwa. Skandynawia doświadczyła totalnej biedy i olbrzymiej emigracji za chlebem – od lat 40. XIX w. do roku 1910 może nawet jedna czwarta ówczesnej populacji Szwecji, milion osób, w tym głównie dawni mieszkańcy wsi, zdecydowała się wyjechać, przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych. Nie było tam natomiast tego inteligenckiego podejścia do świata i polityki, w którym chłop, mieszkaniec prowincji, do końca się nie mieści. To jest właśnie jeden z ważniejszych problemów Michała Kołodziejczaka: jak sprawić, żeby nie być egzotyką, ciekawostką, lecz stałym elementem sceny politycznej, kimś, kto definiuje problemy, umie je rozwiązywać i na równi z politykami wywodzącymi się z inteligencji potrafi wziąć odpowiedzialność za państwo. To jest jedna bariera, druga to PiS i wyborcy tej partii, którzy w sytuacji, gdy Polski Ład „zaskoczy", a tak się stanie, nie będą tak łatwo przerzucali sympatii na inne ugrupowanie.

Oczywiście, Michał Kołodziejczak i AgroUnia mają sporo rezerw. Wśród nich warto wymienić wyborców Konfederacji, PSL (lecz nie sympatyków Władysława Kosiniaka-Kamysza, którzy są zupełnie inni – bardziej miastowi). W mniejszym stopniu ma szanse być atrakcyjny dla wyborców Lewicy (a jeśli już, to raczej SLD), choć i jej narzucił czytelną oś podziału: „lewica laicka vs. lewica społeczna". Tak więc Kołodziejczak, stając się symbolem protestu i spraw niezałatwionych, może być ciekawy dla różnego typu wyborców – zarówno konserwatywnych, jak i lewicowych. On mówi o sobie jako o facecie, dla którego pojęcie „naród" jest ważne, ale też jako o polityku, który jest wrażliwy społecznie i uważa, że sprawy społeczne w kraju Solidarności powinny być rozwiązywane.

Czyli wszyscy na scenie politycznej mają się czego bać?

Tak, chociaż powtórzę: jeśli Polski Ład „zaskoczy", to dla AgroUnii i Michała Kołodziejczaka największym wyzwaniem będzie PiS.

O rozmówcy:
Tomasz Karoń

Strateg polityczny, badacz rynku (PBS TrendsLab). Pracował dla SLD (Lewica i Demokraci) w 2007 r., Platformy oraz PiS w latach 2007–2015. Przygotował założenia strategii Nowoczesnej przed wyborami w 2015 r. oraz kampanię Katarzyny Lubnauer w wyborach na szefa partii. Przeprowadzał badania dla PSL oraz współtworzył koncept „Trzech pokoleń Lewicy" dla komitetu wyborczego SLD (Lewica) w kampanii parlamentarnej 2019 r. Od 1996 r. pracował też dla wielu marek komercyjnych


"Rzeczpospolita": Głośno w ostatnich miesiącach o protestach AgroUnii. Jakie miejsce na scenie politycznej okupuje twórca tego ruchu Michał Kołodziejczak, oprócz tego, że czasami okupuje drogi?

Kołodziejczak i jego AgroUnia to niewątpliwie udany debiut na scenie politycznej. Są czymś dobrze znanym, a jednocześnie, paradoksalnie, czymś zupełnie nowym. To, co znane, to kolejne wcielenie buntu i potrafimy to dobrze zdiagnozować. Natomiast Michał Kołodziejczak jest również czymś nowym. Jako jedyny wraz ze swoją marką, jaką stała się AgroUnia, potrafi ustawić się blisko elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, jako jedyny nie krzyczał publicznie „wypier...", które to hasło część wyborców PiS przyjmowała jako skierowane do nich, a nie do partii. Ma więc szanse być blisko tych, którzy dali prezydenturę Andrzejowi Dudzie, czyli wyborców wiejskich. Pamiętajmy, że tam cały czas jest dla PiS największa rezerwa nowych głosów, z których partia zresztą skorzystała w 2020 r., w wyborach prezydenckich. Ale i AgroUnia może z niej korzystać. Problemem jest to, jak odbierany jest ten ruch i jego lider.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje