Powrót do czarnoskórej przeszłości

Kręcenie po dekadach kontynuacji kultowych filmów bywa karkołomne. Udała się ta sztuka w przypadku sequelu „Blade Runnera" czy nowego „Mad Maxa". To jednak wyjątki potwierdzające regułę. Jak jest w przypadku jednej z najważniejszych komedii lat 80.?

Publikacja: 12.03.2021 18:00

Powrót do czarnoskórej przeszłości

Foto: materiały prasowe

Choć to nie John Landis reżyseruje „Księcia w Nowym Jorku 2" (w dorobku miał też inne hity, m.in. „Gliniarza z Beverly Hills" i „Blues Brothers"), to powraca oryginalna obsada na czele z Eddiem Murphym, Arseniem Hallem i Shari Headley. Wspomagają ich ikona kina akcji lat 90. Wesley Snipes, kradnąca show pozostałym aktorom komiczka Leslie Jones, a nawet sam Morgan Freeman! Stery reżyserskie przejął Craig Brewer, który zasłynął świetnym niezależnym filmem „Pod prąd" (2005), a później netfliksowym „Nazywam się Dolemite" (2019), gdzie Eddie Murphy po latach niebytu na szczycie stworzył jedną z najlepszych ról w karierze.

W oryginale z 1988 r. książę Akeem (Murphy) jechał z afrykańskiej (fikcyjnej) Zamundy do Nowego Jorku w poszukiwaniu żony, ponieważ nie chciał aranżowanego małżeństwa z podległą mu kobietą. Pragnął prawdziwej miłości nie jako książę, ale jako mężczyzna. Archetypiczna love story o księciu i kopciuszku (Shari Headley) miała w sobie mocny podtekst społeczny. Film Landisa mówił wiele o „american dream" w reaganowskiej Ameryce widzianej oczami biedoty nowojorskiego Queens oraz afrykańskiego arystokraty z kraju, gdzie demokracja jest odbierana jako fanaberia. Eddie Murphy był wówczas u szczytu sławy. Pełen scenicznej energii, łamał wszelkie normy politycznej poprawności, co widać było choćby po tym, że „Książę w Nowym Jorku" miał dystrybucyjną kategorię R, czyli był tylko dla widzów dorosłych. W nakręconej trzy dekady później kontynuacji niestety niewiele z tej niepoprawności zostało.

Historia wygląda tak, że król Akeen nie doczekał się męskiego potomka. Choć jego trzy córki są przygotowane do przejęcia tronu, to patriarchalna tradycja nakazuje przekazanie go mężczyźnie. Sytuacja się zmienia, gdy Akeem dowiaduje się, że 30 lat wcześniej spłodził w USA syna. Wraca do Queens w poszukiwaniu potomka (Jermaine Fowler), czym wzbudza wściekłość czekających na feministyczną rewolucję w Zamundzie córek i amerykańskiej królowej (Headley).

Szkoda, że jedyną sceną opisującą Amerykę z roku 2020 jest wizyta w znanym z oryginału zakładzie fryzjerskim na Queens. W tymże salonie Murphy, tak jak w 1988 r., wciela się w aż trzy postacie, przypominając swoje dawne komediowe szaleństwa. Zabawna jest też krytyka dzisiejszej poprawności politycznej, choć w bezpiecznym momencie scenarzyści się zatrzymują.

Oglądając przyciężkawego i tatusiowatego Murphy'ego, trudno go sobie wyobrazić w powstającej właśnie kontynuacji „Gliniarza z Beverly Hills". Tutaj jednak pasuje do postaci zblazowanego i zmęczonego króla, który zapomniał o swoich reformatorskich planach. W zasadzie to jedyny, w przeciwieństwie do jedynki, społeczno-ideologiczny aspekt sequelu, a cały film jest raczej sentymentalną powtórką z rozrywki. Syn Akeema trafia do Zamundy wprost z ulic Queens i musi dorosnąć do roli księcia. Junior – tak jak kiedyś jego ojciec – nie chce aranżowanego małżeństwa i jest mocno przywiązany do swojej matki (kapitalna, energiczna Leslie Jones).

Do części widzów (w tym mnie) ta prościutka i pozbawiona większych ambicji gra na sentymentach trafi. Spędziłem niezobowiązujący czas w przytulnej, znanej z dzieciństwa krainie „najntisów". Uroczy jest tutaj nawet wyrachowany feministyczny skręt, niemający jednak w sobie nic z radykalizmu „cancel culture". Może dlatego, że białym producentom z Hollywood nie wypada pouczać czarnych z Afryki, jak mają zarządzać swoimi królestwami? A może po prostu Zamunda nigdy nie będzie Wakandą z „Czarnej Pantery", głośnej produkcji o czarnoskórym superbohaterze, i nie trafi na sztandary ruchu Black Lives Matter? Dobrze. Pewne rzeczy powinny być niezmienne. 

Choć to nie John Landis reżyseruje „Księcia w Nowym Jorku 2" (w dorobku miał też inne hity, m.in. „Gliniarza z Beverly Hills" i „Blues Brothers"), to powraca oryginalna obsada na czele z Eddiem Murphym, Arseniem Hallem i Shari Headley. Wspomagają ich ikona kina akcji lat 90. Wesley Snipes, kradnąca show pozostałym aktorom komiczka Leslie Jones, a nawet sam Morgan Freeman! Stery reżyserskie przejął Craig Brewer, który zasłynął świetnym niezależnym filmem „Pod prąd" (2005), a później netfliksowym „Nazywam się Dolemite" (2019), gdzie Eddie Murphy po latach niebytu na szczycie stworzył jedną z najlepszych ról w karierze.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku