Wielu ludzi z prawicy do dziś uważa, że procesy lustracyjne były bez sensu, bo w sądach siedzieli komunistyczni sędziowie i oczyszczali każdego z zarzutu współpracy z SB.
A jednak wiele osób przed sądami się nie wybroniło. Natomiast jeżeli nie było dokumentów świadczących o czyjejś współpracy z SB, a była tylko jakaś notatka o kontakcie operacyjnym, to nie można było z takiego człowieka robić tajnego współpracownika. Pamiętam dramat profesora Witolda Trzeciakowskiego, ministra w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, którego SB podsłuchiwała w domu. On żeby utrudnić ten podsłuch rozmawiał ze swoimi współpracownikami po angielsku, a SB nagrywała jego rozmowy, oddawała do tłumaczenia i na tej podstawie zarejestrowała go jako osobowe źródło informacji. Ten człowiek został uznany za konfidenta. Nigdy się nie podniósł po tym oskarżaniu. Tak samo Michał Kulesza, mój przyjaciel. Wybronił się w sądzie, ale zanim do tego doszło, gdy wchodził na Uniwersytet, to wydawało mu się, że widział w oczach ludzi pytanie – co ten Kulesza tu jeszcze robi?
W wyborach parlamentarnych w 1993 roku związał się pan z Katolickim Komitetem Wyborczym Ojczyzna.
Było mi najbliżej do tego środowiska. Ale start w wyborach zakończył się naszą klęską. Nasz komitet zdobył 6,4 proc. głosów w skali kraju. Nie przekroczyliśmy progu 8 proc. dla koalicji i nie weszliśmy do Sejmu. Mogę tylko powiedzieć, że nie zgadzam się do dzisiaj zarówno z decyzją Państwowej Komisji Wyborczej, jak i Sądu Najwyższego, które zdecydowały, że należało stosować wobec nas ten próg.
Przecież byliście koalicją.
Ale prawo wyborcze mówiło, że jeżeli żadna koalicja nie osiąga 8-procentowego progu, to zostaje on obniżony, a myśmy byli jedyną koalicją. Byłem wówczas pełnomocnikiem naszego komitetu wyborczego i miałem trzy opinie stwierdzające, że PKW źle zinterpretowała przepisy. Nigdy nie zapomnę uzasadnienia, którego wysłuchałem w Sądzie Najwyższym, gdy przedstawiałem te opinie, w tym ekspertyzę prof. Zygmunta Ziembińskiego, na którego podręczniku logiki uczyły się wszystkie pokolenia prawników. Sędzia sprawozdawca powiedział wtedy, że oprócz logiki formalnej jest jeszcze logika zdrowego rozsądku i dlatego próg wyborczy nie może zostać obniżony. W ten sposób parlament wyłoniony w 1993 roku został wykoślawiony. 35 proc. wyborców, którzy oddali głos na partie prawicowe, nie miało w nim swojej reprezentacji.
Uważa pan, że to była zła wola? Chciano wyeliminować prawicę z Sejmu?
Są ślady takiego myślenia. Mam przesłanki, by postawić tezę, że tak bardzo bano się wówczas Porozumienia Centrum, iż postanowiono poświęcić koalicję Ojczyzna, byle nie wpuścić do Sejmu partii braci Kaczyńskich.
Co ma jedno z drugim wspólnego? PC nie było w waszej koalicji.
Nie. Ale gdyby obniżono próg dla koalicji, to tym samym musiano by obniżyć do 3 proc. próg wyborczy dla partii politycznych. A wtedy PC weszłaby do Sejmu.
Przecież prawica przepadła w 1993 roku na własne życzenie, bo nie mogła się dogadać przed wyborami.
To prawda. Było łatwe do przewidzenia, że tak się stanie. Sejm I kadencji był bardzo rozdrobniony. Nie można było liczyć, że te wszystkie małe partyjki wejdą do Sejmu przy ordynacji z 5-procentowym progiem wyborczym. Solidarność zdobyła wtedy 4,9 proc. głosów, Porozumienie Centrum – 4,4 proc., liberałowie 3,9 proc. Jan Olszewski 2,7 proc. A gdy z nim rozmawiałem i mówiłem „panie premierze, trzeba budować szeroką koalicję", odpowiedział: Nie będziemy tworzyli szerokiej koalicji, bo z pogłębionych badań wynika, że dostaniemy 21 proc. głosów.
A czy miał pan żal do prezydenta Wałęsy, że rozwiązał parlament w 1993 roku?
Miałem. Uważałem, że to był niepotrzebny ruch. Po upadku rządu Hanny Suchockiej Wałęsa mógł dać szansę innej koalicji rządzącej. Myśmy byli wtedy gotowi do drugiego etapu reformy samorządowej. Mieliśmy także przygotowane stosowne projekty związane z reformą całej administracji. Zostały przejęte przez rząd Włodzimierza Cimoszewicza i w dużej mierze zrealizowane. Oni to zrobili, a nie my. Ustawa o Radzie Ministrów, o służbie cywilnej o rządowym centrum – wszystko to zostało intelektualnie przygotowane przez nas.
Zastanawiał się pan, dlaczego Wałęsa zdecydował się na rozwiązanie Sejmu?
On był przekonany, że dzięki temu będzie mógł zbudować własny obóz polityczny, którego nie miał. Rozwiązał parlament, żeby dać szansę BBWR. To było bardzo krótkowzroczne, a efekt był tragiczny dla rozwoju kraju. Wiele rzeczy się wtedy załamało, a poza tym siły starego porządku poczuły grunt pod nogami. Do 1993 roku postkomuniści dosyć lojalnie współpracowali z nami w reformowaniu kraju. Po wyborach 1993 roku to się załamało.
W jaki sposób trafił pan do Trybunału Konstytucyjnego?
W 1993 roku prof. Wojciech Łączkowski, który był sędzią Trybunału Konstytucyjnego, powiedział, że będą się zwalniały miejsca w Trybunale i że ja powinienem wejść do tego organu. Wtedy nie chciałem. Powiedziałem, że nie czuję się na siłach. Poza tym byłem członkiem komisji konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego i sądziłem, że po wyborach będę dalej w niej pracował. Tylko że sprawy potoczyły się inaczej i musiałem ułożyć sobie życie poza parlamentem. W 1997 roku, gdy powstawała AWS, nie chciałem już startować do Sejmu.
Ale wszedł pan do rządu Jerzego Buzka.
Tylko po to, żeby dokończyć reformę samorządową. Pamiętam, że byłem akurat w Muzeum Narodowym na wystawie o egipskiej królowej Hatszepsut, kiedy zadzwonił mój telefon komórkowy. To był premier Jerzy Buzek, który zaproponował mi stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Przekonał mnie, że rząd będzie chciał dokończyć reformę administracyjną. I faktycznie tak się stało, bez większych przeszkód. Ale gdy przegotowaliśmy reformę i pojawiła się szansa na przejście do Trybunału Konstytucyjnego w 1999 roku, to z niej skorzystałem. Bycie wiceministrem mnie nie interesowało.
Czy są jakieś werdykty Trybunału Konstytucyjnego, których pan żałuje?
Żałuję, że nie napisałem zdania odrębnego do orzeczenia o odpłatności za studia na uczelniach publicznych. Trybunał uznał, że publiczny uniwersytet powinien kształcić studentów za darmo, ale tylko w ramach środków, które dostaje z budżetu. I że oprócz tego może prowadzić odpłatnie niektóre usługi edukacyjne. Praktyka poszła w tym kierunku, że uniwersytety prowadzą równolegle studia nieodpłatne i odpłatne. Osobiście uważam, że za studia powinno się płacić, natomiast młodzież, która nie ma pieniędzy, powinna dostawać stypendia od rządu. Tak się nie stało, co utrwaliło feudalny i anachroniczny model uczelni, bo profesorowie nie muszą myśleć w kategoriach rynkowych, skoro mają pieniądze zagwarantowane z budżetu. Amerykańskie uczelnie są najlepsze na świecie, bo muszą myśleć rynkowo i tam szukać pieniędzy.
A orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 2007 roku, kastrujące ustawę lustracyjną?
Tego nie żałuję. Gdyby nie było naszego orzeczenia, to miałaby pani wywieszone w IPN 60 tys. nazwisk ludzi uznanych za agentów. Mogliby się bronić przed sądem, ale już wisieliby z pieczątką IPN, że byli agentami. Tamta sprawa w Trybunale toczyła się w atmosferze nieprawdopodobnego nacisku, zamętu i pomawiana sędziów o działalność agenturalną.
Pamiętam wniosek Arkadiusza Mularczyka, który bronił ustawy przed Trybunałem, o wyłączenie dwóch sędziów właśnie ze względów lustracyjnych.
I ja tych dwóch sędziów wyłączyłem, żeby się nie targować. Ale potem poszedłem do IPN i poprosiłem o ich teczki. Okazało się, że jeden z nich, prof. Adam Jamróz, zachowywał się wręcz bohatersko. Pojechał do Paryża zbierać materiały do habilitacji. Już na miejscu wezwano go do ambasady i powiedziano mu, że ma donosić na profesora, który go zaprosił. On z punktu odmówił, powiedział, że uznaje to za niemoralne, SB-ek spisał jego odpowiedź i opisał go jako kontakt operacyjny. A Mularczyk sugerował, że był tajnym współpracownikiem SB. Inny sędzia pojechał do Norwegii zbierać materiały, ktoś ze służb poprosił go, żeby na miejscu odbił ustawę o służbach specjalnych, która była jawna. On to zrobił i został agentem. Dwa lata bronił się przed sądem.
Ci, którzy wtedy chcieli robić lustrację liczyli, że rozpętają rewolucję, tylko im to się to nie udało.
rozmawiała Eliza Olczyk, dziennikarka tygodnika „Wprost”
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95