W członkach wędrownej trupy Stanton odnajduje bratnie dusze, tak samo jak on doświadczone przez życie i zmagające się z problemami. Pierwsze kroki w kuglarstwie pomagają mu stawiać Zeena (Toni Collette) i Pete (David Strathairn). Gdy Stan poznaje sekret ich specjalnego numeru, postanawia wykorzystać nabytą wiedzę tam, gdzie są prawdziwe pieniądze, a więc w mieście, wśród socjety. Scenę dzieli z Molly (Rooney Mara), dziewczyną, która w swych dłoniach potrafi okiełznać prąd.
Chłopak ma talent. Na występy przychodzą tłumy. Rzecz w tym, że wciąż mu mało. Spotkanie z pozbawioną skrupułów psycholożką doktor Lilith Ritter (Cate Blanchett) zaostrza jego nieposkromiony apetyt. Z nią może wreszcie do perfekcji opanować magiczną sztuczkę polegającą w istocie na oszustwie.
Czytaj więcej
"Możesz tu mieć nowego Michaela Jordana" – mówi trener Rick Macci (trzymający nerwy na wodzy Jon Bernthal). „O nie, bracie, sprawiłem sobie dwóch" – odpowiada Richard Williams, grany przez Willa Smitha, ojciec córek mających w przyszłości stać się legendami tenisa, a więc Venus (Saniyya Sidney) i młodszej od niej Sereny (Demi Singleton).
„Być może wszyscy jesteśmy świrami" – przekonywał William Lindsay Gresham, walczący z depresją i alkoholizmem autor, który, usłyszawszy historię człowieka atrakcji odgryzającego głowy żywym kurczakom i wężom w zamian za butelkę gorzały, opisał ją i wydał w formie książki. Jego „Zaułek koszmarów", dobrze przyjęty, choć wnet cenzurowany i zakazywany, zekranizował w 1947 roku Edmund Goulding. Motorem napędowym tamtego projektu i zarazem odtwórcą głównej roli był Tyrone Power, wtedy ulubieniec Ameryki. Dzieło, pomimo znakomicie poprowadzonej anegdoty skupionej na szaleństwie i wręcz maniakalnym dążeniu do spełnienia amerykańskiego snu, okazało się klapą. Dziś do tematu powraca Guillermo del Toro, zdobywca Oscara za „Kształt wody" (2017).
Meksykański reżyser nosił się ponoć z zamiarem zrobienia tego obrazu od 1998 roku. Mając dzieje kina w małym palcu, zręcznie ilustruje Stany Zjednoczone z końcówki wielkiego kryzysu, u progu nowej wojny, sięgając po tropy znane z wypchanych po brzegi freudyzmem filmów noir i łącząc je z elementami charakterystycznymi dla jego wcześniejszej twórczości. W skąpanej w zgniliźnie warstwie wizualnej można zatem odnaleźć zarówno długie, acz klaustrofobiczne korytarze, przesiąknięte papierosowym dymem gabinety oraz mroczne przejścia oraz ekscentryczne bibeloty, na czele z zakonserwowanym w słoiku płodem. Koła i spirale – w stylu choćby górującego nad jarmarkiem diabelskiego młyna – przyprawiają o zawrót głowy. Raz wchodząc do piekła, nie ma się szans, by znaleźć zeń wyjście.