Aleksander Łukaszenko ma się dobrze

Współczucie Europy dla białoruskiego społeczeństwa nie przekłada się na stanowcze działania. Przyszłość Białorusi rysuje się w coraz ciemniejszych barwach. Nie będzie w niej miejsca dla opozycji, pisarzy, dziennikarzy, języka białoruskiego i polskiej mniejszości. Ale będzie miejsce dla Rosji i wspieranej przez nią dyktatury.

Publikacja: 03.12.2021 16:00

– Białorusinom dziękowano za odrodzenie wiary w demokrację i godność człowieka. Ale czy nie nadszedł

– Białorusinom dziękowano za odrodzenie wiary w demokrację i godność człowieka. Ale czy nie nadszedł czas, by Europa zademonstrowała wierność tym wartościom w konkretnych czynach? Czy Europa odważy się na zdecydowane działania? Czy może poczeka jeszcze jeden rok? Szanowni państwo, nie mamy jeszcze jednego roku, ani Białoruś, ani Europa – mówiła 24 listopada w Parlamencie Europejskim Swiatłana Cichanouska, liderka białoruskiej opozycji

Foto: EPA

W październiku 2012 r. urzędujący od 1994 r. przywódca Białorusi Aleksander Łukaszenko wystąpił na konferencji prasowej dla rosyjskich mediów. Tradycyjnie uciekł do tematu historii Związku Radzieckiego. Wyrażał zaniepokojenie z powodu „demonizacji" postaci Lenina i Stalina. – To byli nasi przywódcy, Lenin stworzył państwo, a Stalin je wzmocnił – przekonywał. – Do ich poziomu trzeba mi jeszcze długo iść – rzucił. Podzielił się też wtedy proroczą refleksją. – Minie pół wieku i jak mnie będą oceniać? Jeżeli pójdzie to w kierunku, jak na Zachodzie, to będę wspominany gorzej niż Stalin. Będą mnie demonizować, jak jego i Lenina – oznajmił. Osiem lat później utopił we krwi społeczne protesty przeciw sfałszowanym wyborom, kilka osób straciło życie na ulicach Mińska i innych białoruskich miast, kilkuset (w momencie pisania tego tekstu ponad 887) przeciwników zamknął w więzieniach, tysiące „niepoprawnych" rodaków zmusił do ucieczki z kraju. Ale władzę utrzymał i przyśpieszył „głęboką integrację" Białorusi z Rosją.

Czytaj więcej

Imigranci. Odwet Białorusi

Jak odejść, by pozostać

Plan Łukaszenki wygląda na bardzo prosty. Pod koniec lutego 2022 roku na Białorusi zostanie przeprowadzone referendum. Bez względu na jego wynik, dojdzie do zmian konstytucji. Najważniejsze będą dotyczyły Wszechbiałoruskiego Zjazdu Ludowego (WZL). Dotychczas było przeprowadzane co pięć lat z udziałem kilku tysięcy starannie dobranych i całkowicie lojalnych delegatów, przywiezionych do stolicy specjalnie podstawionymi autobusami. Za każdym razem Łukaszenko mówił przez kilka godzin, a zasypiający delegaci udawali, że słuchają. W telewizji rządowej zaś przekonywano, że zjazd to największy dowód tego, że przywódca bez pośredników rozmawia z rolnikami, nauczycielami, pracownikami fabryk, wykładowcami uczelni wyższych, samorządami i pozostałymi reprezentantami białoruskiego społeczeństwa. Teraz, w założeniu Łukaszenki, ta instytucja, przypominająca zjazdy Komunistycznej Partii ZSRR, będzie grała kluczową rolę w najbliższej przyszłości Białorusi.

Treść nowej konstytucji nie jest znana, ale z wcześniejszych zapowiedzi wynika, że kierownictwo WZL będzie mianowało prezesa Sądu Najwyższego, członków Centralnej Komisji Wyborczej, będzie mogło wypowiadać wojnę oraz ogłaszać impeachment. Kto będzie nowym prezydentem? – Musimy przekazać władzę młodemu pokoleniu – mówił niedawno Łukaszenko w wywiadzie dla rosyjskiego czasopisma „Nacjonalna Oborona". Nie precyzował jednak komu. Nie ma też mowy o wcześniejszych przedterminowych wyborach. Łukaszenko nie ukrywa, że to on będzie stał na czele WZL, ale nie zamierza też przerywać swojej kadencji, która kończy się w 2025 roku. Niespecjalnie też przyjmuje się faktem, że nie jest uznawany za prezydenta Białorusi w żadnym z krajów demokratycznych.

– Nie zamierza odchodzić. Nie po to rozpoczął terror w kraju, porównywany do tego, co działo się w ZSRR czy w hitlerowskich Niemczech. Zastanawia się teraz jedynie nad tym, jak zachować władzę, by więcej już nigdy nie uczestniczyć w wyborach prezydenckich i nie ośmieszać się. Dlatego tworzy takie konstytucyjne instytucje, które pozwolą mu rządzić kolejne lata. Sądzę, że nie wyklucza możliwości przekazania władzy któremuś ze swoich synów. Ulubieńcem jest Mikołaj (ma 17 lat – red.), ale stery może przekazać też najstarszemu z synów, Wiktorowi (45 lat – red.) – mówi „Plusowi Minusowi" dr Paweł Usow, czołowy białoruski politolog.

Na razie nie wiadomo, czym będą się zajmowali deputowani 110-osobowej Izby Reprezentantów czy 64-osobowej Rady Republiki (wyższa izba parlamentu), po tym jak obowiązki najważniejszego urzędu w kraju przejmie WZL. Bo to przecież „zjazd ludowy" Łukaszenki będzie mianował członków CKW, którzy będą „wybierać" parlament i prezydenta.

Pozorowana legalność

Reżim szuka sprzymierzeńców, by stworzyć chociażby pozory „dialogu z opozycją" – nawet w białoruskich więzieniach. Łukaszenko osobiście udał się w październiku 2020 roku do aresztu KGB na rozmowę z kilkoma więźniami politycznymi. Usiadł za jednym stołem m.in. ze swoim czołowym rywalem Wiktarem Babaryką. Były prezes Biełtgazprombanku (należy do rosyjskiego Gazpromu) nie został dopuszczony do wyborów w sierpniu 2020 roku i jeszcze w czasie kampanii wyborczej został aresztowany. Tylko jeden z obecnych za stołem rozmów więźniów politycznych przeszedł na stronę reżimu – Juryj Waskrasienski. W Polsce głośno o nim było, gdy brał udział w Forum Ekonomicznym w Karpaczu. A Babaryka kilka miesięcy późnej został skazany na 14 lat łagrów. Z niezależnych sondaży wynika, że bankier wciąż cieszy się największym zaufaniem rodaków.

Władze podjęły niedawno kolejną próbę nakłonienia go do współpracy. 8 listopada Waskrasienski, który w 2020 roku pracował dla sztabu Babaryki, a obecnie stoi na czele reżimowego Okrągłego Stołu Sił Demokratycznych, udał się do kolonii karnej w Nowopołocku. Przez 40 minut przekonywał bankiera, by poprosił Łukaszenkę o ułaskawienie. Wszystko na nic, ten odmówił. Szantaż trwa, bo w areszcie KGB od niemal półtora roku przebywa jego syn Eduard i jeszcze nie usłyszał wyroku.

Do czego jest potrzebny władzom Babaryka? – Nie będą z nim w żaden sposób współpracować. Jest potrzebny tylko po to, by odnieść moralne i polityczne zwycięstwo. Gdyby poszedł z nimi na układ, oznaczałoby to jego polityczną śmierć, ale wzmocniłoby reżim i doprowadziłoby do mocnego rozczarowania wielu Białorusinów, dla których Babaryka jest autorytetem moralnym. Byłoby to też ciosem dla całej demokratycznej opozycji, zwłaszcza tej wewnątrz kraju – mówi białoruski ekspert.

Krzyk rozpaczy

Od sierpnia 2020 roku było wystarczająco symbolicznych kroków i oświadczeń o solidarności. Białorusinom dziękowano za odrodzenie wiary w demokrację i godność człowieka. Ale czy nie nadszedł czas, by Europa zademonstrowała wierność tym wartościom w konkretnych czynach? Czy Europa odważy się na zdecydowane działania? Czy może poczeka jeszcze jeden rok? Szanowni państwo, nie mamy jeszcze jednego roku, ani Białoruś, ani Europa" – przemawiała ostatnio w Parlamencie Europejskim Swiatłana Cichanouska, przebywająca na Litwie liderka opozycji demokratycznej. Mówiła o uwięzionym mężu Siarheju Cichanouskim (14 grudnia ma usłyszeć wyrok) oraz setkach innych więźniach reżimu. I apelowała do Europy o pomoc w „powstrzymaniu dyktatury". Domagała się całkowitej izolacji władz w Mińsku, ale konstatowała, że niektórym czołowym europejskim mediom zdarza się nazwać Łukaszenkę „prezydentem Białorusi". Apelowała, by nie wysyłać nowych ambasadorów do Mińska i nie przyjmować listów uwierzytelniających od wysłanników dyktatora. Namawiała Europę, by nie zapraszano przedstawicieli reżimu na imprezy międzynarodowe, również sportowe i kulturalne. Ale też wnioskowała o przerwanie współpracy Mińska z Interpolem i przekonywała, że Mińsk używa międzynarodowej policji do ścigania przeciwników za granicą.

Liderka białoruskiej opozycji domagała się zaostrzenia sankcji, by były skuteczne, a nie symboliczne. Apelowała o wstrzymanie inwestycji na Białorusi i dotacji dla reżimu. Przekonywała, że Łukaszenko za uziemienie pasażerskiego samolotu Ryanair i atak hybrydowy na granicach z UE powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości oraz Międzynarodowym Trybunałem Karnym.

Gdy zakończyła przemówienie, wybuchły owacje na stojąco, posypała się fala komplementów z ust europejskich polityków. Kolejki ustawiały się do zdjęcia z Cichanouską, które następnie pośpiesznie udostępniali w mediach społecznościowych. A tymczasem wymiana handlowa Białorusi z Unią Europejską w okresie od stycznia do września wzrosła o 43 proc. w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku. Ekonomiści szacują, że do końca roku wartość białoruskiego handlu z Europą pobije przedpandemiczne rekordy. Wprowadzane wcześniej sankcje w większości przypadków były sformułowane tak, że nie uderzały w długoterminowe kontrakty nawet z państwowymi przedsiębiorstwami. Na prawdziwe finansowe straty Mińsk został narażony dopiero wtedy, gdy Łukaszenko sprowadził na granice tysiące imigrantów z Bliskiego Wschodu i Polska tymczasowo zamknęła przejście graniczne w Kuźnicy.

Czytaj więcej

Zianon Paźniak: Wpychają Białoruś w paszczę Rosji

Razem, ale osobno

Nie warto liczyć na zdecydowane kroki Zachodu, dopóki białoruska opozycja demokratyczna sama się nie zorganizuje. Nie jest jedynym organizmem politycznym i nie tworzy instytucji czy struktur państwowych na uchodźstwie, działa raczej na zasadzie kilku organizacji pozarządowych. Każda z nich szuka możliwości do istnienia i własnych partnerów. Faktycznie wracamy do warunków funkcjonowania białoruskiej opozycji, jakie obserwowaliśmy przed 2020 rokiem – mówi Usow. – Mamy głowę w jednym miejscu, a tułów, ręce i nogi w innych. Opozycja deklaruje, że wszystkim chodzi o to samo, ale każdy działa autonomicznie – dodaje.

Pod koniec października jeden z najbardziej rozpoznawalnych przeciwników reżimu Siarhej Dyleuski wezwał do ogólnokrajowego strajku od 1 listopada. Był liderem nieudanych strajków w Białoruskiej Fabryce Traktorów w Mińsku w sierpniu 2020 roku, trafił na kilkanaście dni za kraty, a po uwolnieniu uciekł do Polski. Stoi na czele Białoruskiego Zrzeszenia Pracowników. Jego apel poparł m.in. rywal Łukaszenki w wyborach 2020 roku i wieloletni opozycjonista Andriej Sannikau, również przebywający za granicą. Ale po wyborach na Białorusi powstała też inna opozycyjna organizacja, która zrzesza robotników – Ruch Robotniczy (RR). Jej liderzy, tak samo jak Dyleuski, znajdują się za granicą. Ale RR nie poparł strajku, podobnie jak pozostałe siły demokratyczne na czele z biurem Swiatłany Cichanouskiej w Wilnie. Do strajków na Białorusi nie doszło.

To niejedyna inicjatywa z ostatnich tygodni, która dzieli przeciwników reżimu. Walerij Cepkało, były dyplomata i niedopuszczony do wyborów rywal Łukaszenki (wspierał Cichanouską w czasie wyborów, uciekł z kraju) zaproponował ostatnio utworzenie Rządu Ludowego Zaufania. Nic nie wskazuje na to, by reszta opozycji dołączyła do jego inicjatywy. Przecież oprócz biura liderki opozycji w Wilnie, w Warszawie działa od ponad roku Narodowy Zarząd Antykryzysowy byłego dyplomaty i ministra kultury Białorusi Pawła Łatuszki oraz biuro opozycyjnej Rady Koordynacyjnej.

Zianon Paźniak (od 1996 roku mieszka w USA), nestor opozycji demokratycznej Białorusi i odkrywca zbrodni stalinowskich w Kuropatach, ostro krytykuje wszystkie te inicjatywy. Uważa, że namawiając do sankcji gospodarczych, liderzy „nowej opozycji" przyśpieszają aneksję Białorusi przez Rosję, która po niedawnym podpisaniu przez Łukaszenkę i Putina kilkudziesięciu „programów integracyjnych" mocno przyspieszyła. Paźniak nawołuje do bojkotu referendum w lutym i krytykuje pomysł Cichanouskiej i Łatuszki, by udać się do lokali wyborczych i wrzucić do urny zniszczoną kartę do głosowania. Przekonuje, że nie ma sensu uczestniczyć w farsie, której wyniki są już znane wcześniej.

Pomysłów na obalenie Łukaszenki na razie brak, z przeciwnikami za granicą rozmawiać nie chce. A czasu, jak przemawiała ostatnio Cichanouska w Brukseli, na ratowanie Białorusi pozostało niewiele. A może już jest za późno?

Koniec z białoruskim

Białoruś pod rządami Łukaszenki zawsze była rosyjskojęzyczna, zaledwie kilkanaście procent uczniów w białoruskich szkołach uczyło się wszystkich przedmiotów po białorusku, nie było żadnej białoruskojęzycznej uczelni wyższej. Ale pozostawała niewielka przestrzeń dla tych, którzy mimo wszystko walczyli o zachowanie języka ojczystego. Po ubiegłorocznych wyborach przestrzeń tę reżim rozjechał walcem. W ciągu roku zlikwidowano m.in. niezależny Związek Pisarzy Białoruskich, Stowarzyszenie Języka Białoruskiego im. Franciszka Skaryny (TBM) i powiązane z nim białoruskojęzyczne tytuły prasowe, Stowarzyszenie Dziennikarzy Białoruskich (BAŻ), ale też jedyną prywatną uczelnię wyższą, wykładającą w ojczystym języku, która powstała dopiero w 2018 roku dzięki staraniom TBM. Nie wspominając już o dziesiątkach inicjatyw czy ośrodków kulturalnych i prywatnych firmach popularyzujących język i kulturę białoruską. Rozgromiono nawet jedyną w kraju białoruskojęzyczną gazetę „Nasza Niwa" i wszystkie wydawane przez nią dodatki i tygodniki wyrzucono z systemu dystrybucji państwowej. Redaktor naczelny Jahor Marcinowicz i jego zastępca Andrej Skurko od lipca siedzą w więzieniu.

– Trwa totalna debiałorusizacja kraju, zamykane są białoruskojęzyczne wydawnictwa. Co pozostanie z Białorusi, gdy skończy się dyktatura? Dopiero wtedy zacznie się walka decydująca dla Rosji. Jeżeli do tego czasu nie wzmocnimy naszej tożsamości narodowej, ta historia źle się skończy. Przygnieceni problemami finansowymi ludzie mogą machnąć ręką na własną niepodległość, oby tylko podłączyć się do rur z rosyjskimi surowcami – mówił niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" Aleksander Milinkiewicz, weteran opozycji demokratycznej i rywal Łukaszenki w wyborach prezydenckich w 2006 roku. – Rosja wspiera rządy Łukaszenki tylko po to, by maksymalnie osłabić białoruską państwowość, niepodległość i świadomość narodową. Rosji nie chodzi o sterowanie Łukaszenką, chcą mieć pod kontrolą całe państwo. Zwłaszcza że militarne uzależnienie Białorusi od Rosji ciągle wzrasta – mówił.

Groźni Polacy

Sytuacja Polaków na Białorusi coraz bardziej przypomina sytuację Tatarów krymskich na okupowanym przez Rosję półwyspie. Jak wszyscy obecni na wyspie Łukaszenki mają trzy wyjścia: współpraca z władzami, wyjazd za granicę albo więzienie. Innego nie ma.

Liderzy mniejszości polskiej Andżelika Borys i Andrzej Poczobut wybrali więzienie. Mogli wyjechać do Polski, gdzie z pewnością zostaliby objęci wszelką możliwą opieką ze strony państwa. I układać życie na nowo. Pozostali na Grodzieńszczyźnie i trafili za kraty, usłyszeli całkowicie spreparowane zarzuty „podżegania do nienawiści na tle narodowościowym". Grozi im nawet kilkanaście lat łagrów. Co więcej, proponowano im wyjazd z kraju, gdy byli już uwięzieni. Odmówili.

Pod koniec maja o uwolnienie Polaków Łukaszenkę poprosił pierwszy prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew, którego z kolei poprosiły o to władze w Warszawie (prawdopodobnie prezydent Andrzej Duda). Na granicę białorusko-polską przywieziono wtedy Irenę Biernacką, Marię Tiszkowską i Annę Paniszewą. Borys i Poczobut pozostali w więzieniu. A ich postawa, jak przyznają działacze podziemnego Związku Polaków na Białorusi (ZPB), podtrzymuje na duchu resztę. Zwłaszcza tych, którzy pozostali w kraju. Członkowie związku nie mogą otwarcie się spotykać, nie mogą też chwalić się swoją działalnością w portalach społecznościowych, nie mogą udzielać się w mediach. – Nie potrzebujemy reklamy, a wszelkie informacje na nasz temat w mediach nie działają nam na korzyść i zwiększają ryzyka. Jaka jest sytuacja? Walczymy o przetrwanie i codziennie ryzykujemy zdrowie, życie i wolność – mówi mi jeden działaczy ZPB. Zastrzega nie tylko imię i nazwisko, ale nawet nazwę regionu, w którym mieszka.

Czytaj więcej

Paweł Łatuszka: Łukaszenko liczy się tylko z silnymi

I wiele wskazuje na to, że to nie koniec walki z polskością. Związani z reżimem komentatorzy już proponują tropić posiadaczy Karty Polaka (i np. wyrzucać takich „nielojalnych" obywateli z pracy) oraz obalać nieliczne pomniki Mickiewicza, a upamiętniać np. Feliksa Dzierżyńskiego. Mimo wszystko sprawa Poczobuta i Borys nadal tam żyje. Widać to było niedawno po starannie wysprzątanych cmentarzach i płonących zniczach na grobach polskich bohaterów, o których na Białorusi głośno nie wolno mówić.

Tymczasem liderzy mniejszości polskiej spędzą bożonarodzeniowe święta za kratami, ostatnio areszt przedłużono im o kolejne trzy miesiące, do 25 lutego 2022 roku. Administracja aresztu śledczego w podmińskim Żodzinie robi wszystko, by odizolować ich od reszty świata, strażnicy starannie cenzurują i nie przekazują większości listów, które przychodzą zza murów. – Śledczy mówi mu, że został zapomniany przez wszystkich. Że nikt do niego nie pisze – powiedziała „Plusowi Minusowi" Oksana Poczobut, żona Andrzeja Poczobuta. – W jednym z listów napisał do mnie, że nie wierzy w to i się nie poddaje – mówi.

W październiku 2012 r. urzędujący od 1994 r. przywódca Białorusi Aleksander Łukaszenko wystąpił na konferencji prasowej dla rosyjskich mediów. Tradycyjnie uciekł do tematu historii Związku Radzieckiego. Wyrażał zaniepokojenie z powodu „demonizacji" postaci Lenina i Stalina. – To byli nasi przywódcy, Lenin stworzył państwo, a Stalin je wzmocnił – przekonywał. – Do ich poziomu trzeba mi jeszcze długo iść – rzucił. Podzielił się też wtedy proroczą refleksją. – Minie pół wieku i jak mnie będą oceniać? Jeżeli pójdzie to w kierunku, jak na Zachodzie, to będę wspominany gorzej niż Stalin. Będą mnie demonizować, jak jego i Lenina – oznajmił. Osiem lat później utopił we krwi społeczne protesty przeciw sfałszowanym wyborom, kilka osób straciło życie na ulicach Mińska i innych białoruskich miast, kilkuset (w momencie pisania tego tekstu ponad 887) przeciwników zamknął w więzieniach, tysiące „niepoprawnych" rodaków zmusił do ucieczki z kraju. Ale władzę utrzymał i przyśpieszył „głęboką integrację" Białorusi z Rosją.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi