Jeszcze na początku XX wieku James Frazer (szkocki antropolog społeczny, filolog i historyk religii – red.) mógł się szczerze dziwić, gdy pytano go o osobiste kontakty z tubylcami w krajach zamorskich, i zapewniać bez mrugnięcia okiem, że żadnego „dzikiego”, uchowaj Boże, na oczy nie widział. Trzy dekady później francuski pisarz i etnolog Michel Leiris podczas intensywnych badań terenowych nad opętaniem „zor” w Etiopii siedział w pomieszczeniu wypełnionym wonią kadzidła, potu i perfum, zgodnie z wymaganiem rytuału z głową posmarowaną masłem oraz czołem owiniętym parującymi jelitami dopiero co zarżniętej kozy i nieprzerwanie sporządzał notatki. W opublikowanym w 1934 roku dzienniku „L’Afrique fantome” [„Widmowa Afryka”] przyznał, że nie wykonał tańca opętanych „gourri”, ale próbował krwi zwierzęcia ofiarnego, zabitego dla jego celów naukowych.
W ciągu niespełna dwudziestu lat antropologia, domena uczonych oddających się gabinetowym spekulacjom blisko spowinowacona z historią, przeobraziła się w nowoczesną naukę społeczną, niemal doświadczalną – w tym sensie, że najważniejszym jej źródłem stało się własne, egzystencjalne, niekiedy wstrząsające dla nich samych doświadczenie badaczy, którzy zanurzali się w tajemnicze życie „obcych”.
Pracowity miesiąc miodowy
Dla jednego z głównych sprawców tego dramatycznego zwrotu, doktora Bronisława Malinowskiego, był on spełnieniem twórczych ambicji, które żywił, początkowo skrycie, od pierwszych chwil, gdy wybrał etnologię jako pole swej przyszłej naukowej chwały. Od dawna już obmyślał i ulepszał narzędzia, przygotowując ideę, która skierowała antropologię na całkiem nowe tory – funkcjonalizm. Jego podstawy teoretyczne jako pierwsi poznali członkowie „klanu” z Melbourne, w tym Elsie Masson, którzy od końca 1918 roku zbierali się w domu Khunerów na „pewnego rodzaju seminaria”.
Zarys nowatorskiej metody i koncepcji teoretycznej powstał podczas miodowego miesiąca Malinowskich. W ciągu kilku dni kwietnia 1919 roku na Powlett Street świeżo upieczony małżonek zapisał pod nagłówkiem „Idee społeczne” dziesiątki stron notatek kluczowych dla rozwoju antropologii w nadchodzących dekadach.
Definiował w nich między innymi kulturę – jako zbiór instytucji, których funkcją jest zaspokajanie określonych ludzkich potrzeb – i stwierdzał, że badając poszczególne instytucje, można w każdym przypadku tę funkcję odkryć, gdy przyjmie się zaproponowany przez niego filozoficzny pogląd na naturę ludzką. Pogląd ów zaś „zajmuje się człowiekiem jako Zwierzęciem, mającym potrzeby fizyczne i umysłowe, oraz instytucjami jako mechanizmami ich zaspokajania”. Idee obmyślone w nędznym mieszkaniu w Melbourne, rozwinięte, udoskonalone, ujęte w specyficzne terminy naukowe, stały się wkrótce swego rodzaju manifestem współczesnej antropologii i inspiracją dla innych oryginalnych koncepcji etnologicznych, które zaczęły pojawiać się licznie w pierwszej połowie XX wieku. Kultura według szkoły funkcjonalnej jest całością złożoną z różnorodnych elementów zależnych od siebie funkcjonalnie i tworzących zintegrowany system, który służy zaspokajaniu ludzkich potrzeb u ich biologicznych podstaw. Wymaga zatem całościowego podejścia badawczego, odrzucenia jako spekulacji dociekań historycznych, dotyczących na przykład ewolucji instytucji w społecznościach pierwotnych, oraz oparcia się na metodach empirycznych, czyli badaniach terenowych.