Jak dla wielu mieszczuchów, tak i dla mnie trwa właśnie ta krótka chwila, parę dni w roku, kiedy można bezkarnie pogapić się na płonący ogień. Zastępuję ekran komputera szybą kominka i powoli dociera do mnie, na czym polega dzieląca je różnica. Wpatrywanie się w ten pierwszy – zazwyczaj – podnosi ciśnienie krwi. Algorytmy sprawnie wykonują swoją robotę – stopniują irytację, dozują satysfakcję skąpo i powoli, tak żeby mój mózg chciał jeszcze. Zażądał dodatkowego uszczelnienia baniek, utwierdzenia się we wszystkim, co już dawno zobaczył i usłyszał. Dostaje w kółko to samo, tylko coraz bardziej. I im dłużej to trwa, tym bardziej staje się otępiały i bezradny.
Ogień również wciąga, ba, hipnotyzuje, ale na zupełnie innych zasadach. Im dłużej się w niego wpatrujesz, tym stajesz się spokojniejszy i bardziej czujny jednocześnie. Algorytmy spalania nie krążą w kółko na podobieństwo swoich cyfrowych ersatzów. To za każdym razem jest inna podróż. Stawiam dziesięć do jednego, że te wszystkie nocne opowieści w blasku ognisk i kominków były improwizowane. A nawet więcej – odczytywane z płomieni. Jeżeli ktoś nudzi się, patrząc w ogień, istnieje tylko jedna możliwość – wygasł od środka. Jedyne napięcie, jakie będzie w stanie wprawić go w ruch, tkwi już tylko w elektrycznym gniazdku.
Było tylko kwestią czasu, aż również telefony staną się ekranami, urządzenia do komunikacji również zaczną się podszywać pod ogniska. Te same, które kiedyś rozpalano na łąkach i wzgórzach, żeby wskazać zbłąkanym wędrowcom drogę do domu. Co może się równać z tym gorącym „czekam na ciebie, wracaj do domu"? Czy jakikolwiek e-mail lub SMS może być równie płomienny? I jak tak naprawdę, do końca, wrócić do domu, jeżeli nigdy nie wskazał nam drogi dojrzany z daleka ogień? W porównaniu z nim wszystko, co możemy sobie przekazać, choćby nie wiem jak sugestywne były GIF-y i memy, jakimi się posłużymy, jest plotką i nieporozumieniem. Mija się z sednem sprawy.
„Przyniosłem ogień na świat. Jak bardzo pragnę, żeby już zapłonął". Akurat to Jego zdanie nie wydawało mi się nigdy powiedziane w języku przypowieści. Jest tam coś więcej niż metafora. Obietnica i groźba wymieszane ze sobą tak, że trudno je rozróżnić, zrozumieć jedną bez drugiej. A już kompletnie żadnej z nich, nie mając przed oczami zajmującego się płomieniem polana; ognia, który trawiąc to, co najtwardsze, wzbija się do nieba. Jak modlitwa.
I tak, wiem doskonale, emisja CO2, ochrona klimatu, dofinansowania na panele fotowoltaiczne. Zabawa z ogniem, której zakazywano zawsze dzieciom, nie była jeszcze nigdy na cenzurowanym tak bardzo jak dzisiaj. Zieloni apostołowie tak bardzo pragną, żeby już wygasł. A my, choćby nie wiem jak bardzo podładowani elektroniką, będziemy gasnąć razem z nim.