Lennon, Harrison, Marley. Dlaczego dzieciom gwiazd nie zawsze się udaje

Bycie dzieckiem swoich rodziców w show-biznesie to przekleństwo, które oznacza życie w cieniu. Kluczem do sukcesu jest „bunt kwiatu przeciwko korzeniom". Własną drogą poszli Fisz i Emade, synowie Wojciecha Waglewskiego. I czują się bardziej usatysfakcjonowani niż dzieci Beatlesów czy Leonarda Cohena.

Publikacja: 03.05.2019 18:00

Wojciech Waglewski i jego syn Fisz, który wybił się na niezależną karierę w innym gatunku niż ojciec

Wojciech Waglewski i jego syn Fisz, który wybił się na niezależną karierę w innym gatunku niż ojciec

Foto: EAST NEWS

Światowe media poinformowały, że letnie tournée Electric Light Orchestra pod kierunkiem Jeffa Lynne'a, na które złoży się dwadzieścia koncertów w największych halach Ameryki, otwierać będzie Dhani Harrison. W takich sytuacjach uwaga typu „syn swego ojca" nie jest bynajmniej złośliwa, bo trudno sobie wyobrazić, by tak duża gwiazda jak ELO zdecydowała się zaprosić Dhaniego, gdyby nie znajomość jego ojca z Lynne'em.

Hej Jules

Prawdą jest, że Dhani i Jeff wcześniej współpracowali, ale to też była okazja związana z ojcem. Lynne pomagał dokończyć Harrisonowi pośmiertny album George'a, który był jedynie naszkicowany i wymagał wiele pracy. Tak po śmierci Beatlesa w 2002 roku powstała płyta „Brainwashed". Jednocześnie trudno się dziwić, że Lynne, który śpiewał z Harrisonem w supergrupie Travelling Wilburys oraz pomagał mu w nagraniu solowych płyt, a także produkował premierowe nagrania The Beatles z albumu „Anthology", zdecydował się w trudnym czasie wspomóc syna przyjaciela, choć miał on już wtedy 24 lata.

Osierocony Dhani miał wielkie szczęście w nieszczęściu, ponieważ gdy zorganizowano w Royal Albert Hall wielki koncert w pierwszą rocznicę śmierci George'a, mógł zagrać na jednej scenie nie tylko z Lynne'em, ale także z Paulem McCartneyem, Ringo Starrem, Tomem Pettym i Erikiem Claptonem. – Olivia, żona George'a, powiedział mi, że gdy Dhani gra z nami, ona czuje się, jakby George odmłodniał – mówił Paul McCartney, nawiązując również do fizycznego podobieństwa Dhaniego do ojca.

Jednocześnie jest raczej jasne, że młody artysta, który nie nagrał żadnej płyty, nie dostałby takiej szansy od losu. Na fali wydarzeń związanych ze śmiercią George'a Dhani założył zespół thenewno2 i był młodą gwiazdą najważniejszych amerykańskich festiwali. Wystąpił też podczas symbolicznego wprowadzenia ojca do Rock And Roll Hall of Fame i zagrał „Why My Guitar Gently Wheeps" u boku Prince'a. Również w roli syna swojego ojca został zaproszony do studia przez raperską ekipę Wu-Tang Clan, gdy z myślą o płycie „8 Diagrams" przerobiła „Why My Guitar Gently Wheeps" na „Why My Heart Gently Weeps". Rolę syna swojego ojca grał również, śpiewając z Jakobem Dylanem, synem Boba, „Give Me Some Truth" Johna Lennona, nagrywając jedną z charytatywnych składanek.

Aby nie skrzywdzić Dhaniego, trzeba zauważyć, że już pierwsza jego solowa płyta, „In Parralel", jest na dobrym poziomie. Jednak i na niej, dodając elektroniczne brzmienia, czerpie ze stylistyki ojca, a zwłaszcza jego wschodnich inspiracji. Album nie zrobił oszałamiającej kariery, 27. miejsce to najwyższa pozycja na amerykańskiej liście przebojów magazynu „Billboard" , a i to w zestawieniu płyt z muzyką niezależną. Zawsze jednak była to przerwa w pracy kustosza ojcowskiego dziedzictwa, jaką wykonywał, remasterując przez 17 lat wszystkie płyty eks-Beatlesa Zresztą ojciec zostawił rodzinie majątek oceniany na 400 mln dol. Narzekać nie można.

Szczególną pozycję w historii rockowej zajmuje Sean Lennon, syn Johna, założyciela The Beatles. Był czas, gdy mówiło się, że on zastąpi Johna w The Beatles, co żyjący członkowie zespołu zdecydowanie zdementowali w trakcie przygotowania potrójnego albumu.

Przyjście Seana na świat zakończyło kryzys małżeński Johna i Yoko Ono i sprawiło, że jedna z najsłynniejszych postaci w historii rock and rolla postanowiła zawiesić karierę i zająć się obowiązkami rodzinnymi. Dla Johna, który dramatycznie przeżył dzieciństwo bez rodziców – ojciec pojawił się w jego życiu przyciągnięty wielkimi pieniędzmi sławnego syna – było to spełnienie marzenia o normalnej rodzinie. Zapisem ojcowskiej miłości jest piosenka „Beautiful Boy", w której John opisuje moment towarzyszenia synkowi przy zasypianiu. W piosence słyszymy ojcowskie pożegnanie i nadzieję na szybkie spotkanie o poranku.

Niestety, album „Double Fantasy", z którego pochodzi utwór, po zamachu na Lennona okazał się ostatnim wydanym za jego życia. Sean miał wtedy pięć lat, a świat zobaczył go, gdy wraz z Julianem, synem z pierwszego małżeństwa Johna, był świadkiem symbolicznego wprowadzania ojca do Rock And Roll Hall of Fame.

Na pierwszą płytę Seana „Into To Sun" fani czekali do 1997 roku. Zebrała pochlebne recenzje, choć Sean nie jest tak innowacyjnym i sprawnym wokalistą jak tata, nie zaskoczył też niczym nowym jako kompozytor. Ale to dobry album, który absolutnie nie skompromitowałby żadnego muzyka. Bez nazwiska wykonawcy pozostałby wszakże niezauważony. Z kolei druga płyta, „Friendly Fire" (2006), zajęła dopiero 159. miejsce na liście „Billboardu". Sean zdał sobie sprawę, że dla kogoś, kto nosi nazwisko Lennon, to jednak porażka. Na kolejny solowy album się już nie poważył. Był tylko ozdobą albumów Soufly, Marianny Feithfull i Lenny'ego Kravitza. Nie da się ukryć, że grał rolę maskotki. Postanowił to zmienić. W 2015 roku z basistą Primusa Les Claypoolem założył duet The Claypool Lennon Delirium, który debiutował płytą „The Monolith of Phobos". W lutym tego roku duet poszedł za ciosem i wydał „South of Reality". To dobry psychodeliczny, progresywny album, chwilami w klimacie Genesis, z nawiązaniem do melodyki Johna Lennona.

Julian Lennon, syn pierwszej żony muzyka Cynthi, wszedłby do historii muzyki, nawet gdyby nic nie nagrał. Gdy stosunki pomiędzy jego rodzicami ochłodziły się tuż przed rozwodem, Paul McCartney zadedykował mu „Hey Jude", początkowo nazywając kompozycję „Hej Jules". Julian wspominał, że w tamtym czasie więcej czasu spędzał z Paulem niż z ojcem, dla którego był dziecięcym natrętem. Mawiał nawet, że kiedyś Julian wyjdzie mu w sobotni wieczór z butelki whisky.

Rysunkowi Juliana zawdzięczamy inspirację do skomponowania „Lucy in The Sky With Diamonds", a także kołysankę z „Białemu albumu" – „Goodnight". Zbliżył się do ojca, dopiero gdy w 1973 roku Lennon na wiele miesięcy zerwał z drugą żoną Yoko Ono i związał się z jej asystentką May Pang. To wtedy kupił Julianowi gitarę i perkusję, na której ten zagrał w 1974 roku na płycie Johna „The Walls and Bridges". „To był nasz najszczęśliwszy czas, pamiętam mnóstwo żartów i śmiechu" – wspominał Julian.

Solową płytą „Valotte" zadebiutował w 1984 roku i zdecydowanie bardziej niż Sean podążał drogą ojca, śpiewając tak jak tata na jego płycie „Double Fantasy", co przyniosło mu większy sukces. Płyta osiągnęła 17. miejsce na amerykańskiej liście przebojów, sprzedała się w Ameryce w ponad milionie egzemplarzy, zaś w stu procentach lennonowski hit „Too Late For Goodbyes" zajął pierwsze miejsce na liście singli.

Potem bywało różnie. Na czwartej płycie pomagał Julianowi George Harrison, a singel „Saltwater" był hitem w Europie. Na tym jednak większe sukcesy Juliana się zakończyły. Walczył za to o spadek po ojcu, który zostawił mu ledwie 100 tysięcy funtów, on zaś wywalczył 20 milionów. „Ojciec był hipokrytą. Ktoś, kto walczy o pokój na świecie, powinien przede wszystkim umieć rozmawiać z synem i żoną. A on tego nie umiał!" – powiedział w 2015 roku na łamach „The Daily Telegraph".

Teraz największą pasją Juliana jest fotografowanie, które zaczął od dokumentowania koncertów przyrodniego brata Seana w 2007 roku. Jest z nim w doskonałych relacjach, ale z powodu fatalnych doświadczeń rodzinnych z dzieciństwa nie założył rodziny i nie ma dzieci.

George Harrison i jego syn Dhani, który jest kustoszem ojcowskiego dziedzictwa

George Harrison i jego syn Dhani, który jest kustoszem ojcowskiego dziedzictwa

Getty Images

Klan Marleya

Najtrudniejszą konkurencję mają potomkowie największej gwiazdy reggae, Boba Marleya, który pozostawił jedenastu potomków, do których oficjalnie się przyznawał. Najwcześniej karierę rozpoczął urodzony w 1968 roku David Ziggy, który pseudonim łączył z fascynacją Davidem Bowie. Muzycznie poszedł drogą wytyczoną przez ojca. Nawet debiutując na płycie „Play The Game Right", był wspierany przez sekcję rytmiczną zespołu Boba, czyli przez Weilersów, i bez względu na to, czy grał pod szyldem The Melody Makers czy solo, zawsze mógł liczyć na zainteresowanie fanów reggae. Jego głos brzmiał niemal dokładnie tak ojca.

W kolejce do dziedziczenia popularności ojca ustawił się również Stephen Marley, obdarzony ciemniejszą barwą głosu. Najpierw występował u boku Ziggy'ego, potem wybił się na solową karierę. Odniósł sukces przede wszystkim jako producent, realizując albumy największych gwiazd czarnej muzyki – Lauryn Hill, Eryki Badu, ale także Stevena Tylera z Aerosmith. Poszerzył zainteresowania także o rap, produkował nagrania Busta Rhymes. Pomagał też rozpocząć karierę młodszym braciom Damianowi i Julianowi. Występował w duetach z Pitbulem i Shaggym.

Damian zadebiutował albumem „Mr Marley", kładąc nacisk na dziedzictwo rodzinne. Zdobywał nagrody Grammy, został też zaproszony do SuperHeavy, zespołu gwiazd, który w 2011 roku współtworzył z Mickiem Jaggerem, Dave'em Stewartem z Eurythmics oraz Joss Stone. Grupa miała wielki apetyt na sławę, ale gdy pierwszego tygodnia sprzedało się tylko 33 tysiące albumów, wiadomo było, że sukcesu nie będzie.

Wyjątkową rolę odgrywa w klanie Marleyów syn Rohan, który był przez wiele lat związany z Lauryn Hill. Mają pięcioro dzieci, ale ich związek rozpadł się w 2009 roku. On jednak kontynuuje inną pasję Boba Marleya – piłkarską, jest bowiem menedżerem amerykańskiego futbolu.

W zupełnie innej roli wystąpił Jason Bonham, syn Johna Bonhama, perkusisty Led Zeppelin, którego śmierć w 1980 roku po mocno zakrapianej imprezie położyła kres hardrockowemu zespołowi wszech czasów. Perkusja to specyficzny instrument, który nie daje laikom szansy na tak oczywiste porównania jak między wokalistami czy gitarzystami, autorami i kompozytorami. John był mistrzem, ale syn również doszedł do wielkiego mistrzostwa. Zaczął grać, gdy miał pięć lat, u boku ojca widzieliśmy go w filmie „The Song Remains The Same". Potem zaczął własną karierę, podobnie jak Zak Starkey, syn Ringo Starra, który dołączył do britpopowego Oasis, a potem związał się z The Who.

W biografii Jasona przyszedł moment, który sprawił, że muzyczny świat wstrzymał oddech. Led Zeppelin zdecydowali się w 2007 roku na jeden występ, by uczcić swojego wydawcę Ahmeta Erteguna. Miliony fanów miały nadzieję, że grupa zdecyduje się na kolejną odsłonę swojej kariery. Pojawiały się przecieki o tournée. W grudniu zeszłego roku Jason jako jedyny z czwórki, która spotkała się wtedy w Londynie i dała rewelacyjny show, odsłonił kulisy tamtych wydarzeń. Na łamach „Billboardu" powiedział: – Przed koncertem odbywaliśmy próby przez sześć tygodni, pomyślałem więc, że będzie z tego coś więcej. Raz zapytałem więc Roberta Planta: „Czy reaktywujemy zespół na dobre?". Odpowiedział: „Za bardzo kochałem twojego ojca. Nie zrozum mnie źle: znasz te kawałki lepiej niż my sami, nikt nie potrafi ich zagrać jak ty. Ale to nie to samo. Nie potrafię udawać. Nie będę szafą grającą. Nie potrafię tak ruszyć w trasę. Kiedy twój ojciec odszedł, to był koniec Led Zeppelin. Nie moglibyśmy zrobić jak The Who. Był zbyt ważną częścią zespołu". Rozumiem to. Nie oponowałem. Mój tata znał się z Robertem, od kiedy mieli po 15 lat. Londyński koncert był znakomity. Robert Plant powiedział: „Musieliśmy zagrać jeszcze jeden świetny koncert, a potem dać spokój".

Syn Bonhama okazał się więc prawie równy ojcu, ale nie spotkał go zaszczyt zastępowania Johna w najsłynniejszym hardrockowym zespole świata. Wiadomo, że po decyzji Roberta Planta pozostali muzycy, Jimmy Page i John Paul Jones, nagrali z udziałem Jasona album. Do roli wokalisty przymierzali Stevena Tylera. Ale i ten rozdział kariery Jasona się nie rozpoczął. Płyta spoczywa w sejfie. Jason musiał się zadowolić graniem z Glennem Hughesem (eks-Deep Purple) i Sammym Haggarem (eks-Van Halen).

Nazwisko czy niezależność

Gen muzykalności przekazał synowi Bob Dylan. Jakob starał się nie posługiwać nazwiskiem ojca i konsekwentnie promował nową markę zespołu The Wallflowers, z którym nagrał aż sześć albumów. Drugi „Bringing Down The Horse" (1996) odniósł komercyjny sukces, również dzięki przebojom „One Headlight" i „6th Avenue Heartache". Tylko w USA płyta sprzedała się w 4 milionach egzemplarzy, a takiego wyniku nie osiągnęła większość płyt Boba. Poza tym „One Headlight" znalazło się na pierwszym miejscu rockowej listy przebojów, a dziś w Spotify może się pochwalić 90 milionami odtworzeń.

The Wallflowers trudno wyłączyć się z kręgu folk-rocka zakreślonego szeroko przez Boba Dylana, ale oczywistego podobieństwa z jego muzyką nie ma. To solidnie zrealizowany pop-rock i tylko dlatego Jakob odniósł sukces. Niezależnie od dorobku ojca poszedł własną ścieżką. Trudno się też spodziewać, że odpowiedzialny za produkcję albumu T-Bone Burnett, decydując się na pracę z The Wallflowers, kierował się czymś innym niż instynkt, ponieważ inni producenci, którzy otrzymali taśmę demo, zrezygnowali ze współpracy.

Przykład Jakoba udowadnia, że niezależność i własna droga to jedyna recepta na powodzenie i uniknięcie etykietki „syn swego ojca". Jakob nie mówił zresztą o nim aż do 2005 roku, a zabrał głos, dopiero gdy miał już mocną pozycję i chciał sprostować opinie, że pomijanie ojca w publicznych wypowiedziach jest wynikiem ich napiętych stosunków. Innym warunkiem sukcesu jest również konieczność trafienia do swojego pokolenia, a nie liczenie na sentyment generacji rodziców, co robił syn Leonarda Cohena – Adam. Znajomości w branży ułatwiają życie, ale gwarancją sukcesu nie są. Gdy Eric Clapton zaprosił The Wallflowers do otwierania koncertów w 2013 roku, nie był to ukłon wobec syna przyjaciela, tylko gwiazdy świecącej własnym światłem.

Także w Polsce możemy przyglądać się karierom muzycznych rodzin. I u nas jednak potwierdza się prawda, że jeśli rodzice osiągnęli sukces, dzieciom ciężko jest wyjść z ich cienia. Można być spokojnym o poziom piosenek proponowanych przez Kasię Urbaniak, ale sławy Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka nie zdobyła. Bardzo konsekwentnie rozdzielali swoje kariery Grzegorz Markowski i jego córka Patrycja. Wokalista Perfectu powtarzał, że każda próba połączenia wokalnych sił na estradzie czy na płycie nie pomoże dziecku, tylko przyniesie skutek negatywny. Czekał, aż Patrycja zapracuje na niezależną pozycję. Dopiero teraz Grzegorz, gdy coraz częściej mówi, że żegna się z karierą, nagrał z córką album „Droga".

Idą własną drogą Fisz i Emade, synowie Wojciecha Waglewskiego, lidera Voo-Voo. Gdy byli nastolatkami, grali w przeciwieństwie do ojca ekstremalne odmiany heavy metalu, potem postawili na hip-hop i elektronikę. Dziś Wojciech Waglewski oraz Fisz i Emade mają niezależne kariery i równie mocne pozycje gwiazd u swoich odbiorców. Zapytany o ewentualną pracę z ojcem Fisz powiedział: – To ma sens, kiedy jest dobry pomysł, by brzmieć inaczej niż Voo Voo i inaczej niż Tworzywo. Na pewno mamy wspólny gen muzyczny, który pomógł nam nagrać dwie płyty pod szyldem Waglewski Fisz Emade. Ale choć jesteśmy rodziną, choć słuchaliśmy w domu przez jakiś czas tej samej muzyki – Marleya, Coltrane'a i Hendrixa, nie byłoby nas na scenie, gdyby nie Beastie Boys, Kraftwerk czy Portishead. Ważne dla mnie i Piotra było nasze środowisko, które pozwoliło nam odciąć pępowinę.

Światowe media poinformowały, że letnie tournée Electric Light Orchestra pod kierunkiem Jeffa Lynne'a, na które złoży się dwadzieścia koncertów w największych halach Ameryki, otwierać będzie Dhani Harrison. W takich sytuacjach uwaga typu „syn swego ojca" nie jest bynajmniej złośliwa, bo trudno sobie wyobrazić, by tak duża gwiazda jak ELO zdecydowała się zaprosić Dhaniego, gdyby nie znajomość jego ojca z Lynne'em.

Hej Jules

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi