W marcu, w nocy z piątku na sobotę, do kurnika zakradła się kuna i wydusiła wszystkie kury i dwie gęsi. Dzieci dowiedziały się o wszystkim w poniedziałek. Jeden z chłopców wpadł na pomysł, że przejedzie złą kunę rowerkiem. Inny postanowił, że kunę upoluje. Pozostałe dzieci postanowiły zrobić pułapkę, żeby złapać agresora i ukarać. Smutek maluchów łączył się z gniewem na niedobre zwierzątko.
Edukatorka, pani Marta, tłumaczyła dzieciom, że taka jest natura zwierzęcia, które nazywamy drapieżnikiem. Że ono też musi jeść – a je mięso, więc musi polować. Po wizycie kuny pozostało kilka nieżywych ptaków i jajko. W zabudowaniach folwarku stanął inkubator. Dzieci. które i tak codziennie przychodzą tu karmić zwierzęta, mogły przez 21 kolejnych dni obserwować proces formowania się nowego życia. Wystarczyło na moment wyjąć jajo z inkubatora, podświetlić latarką, żeby zobaczyć zarys tego, co jest w środku. Pojawiła się „fasolka", która z dnia na dzień coraz bardziej przypominała pisklę. Dzieci codziennie, z zapartym tchem, sprawdzały, jak kształtuje się ciało ptaka. W końcu nadszedł ten dzień – skorupka zaczęła pękać. Kurczak otrzymał imię Leniwiec. Gdy przychodzą rodzice, pociechy tłumaczą im, skąd się wziął. Wiedzą dokładnie, bo same widziały.
O wychowaniu w folwarku na warszawskim Bródnie opowiada Justyna Borecka, mama dwójki dzieci (2 i 6 lat) – wychowanków tutejszego Zielonego Przedszkola: – Stawiamy na budowanie relacji z żywymi istotami. Jest to inspiracja do rozmów, sięgnięcia po książki, stawiania hipotez, przeprowadzania eksperymentów i obserwacji, wykonywania prac plastycznych. Nasze dzieci jeżdżą konno. Te ćwiczenia obejmują nie tylko naukę trzymania się na grzbiecie, ale także opiekę nad zwierzęciem, współpracę z nim oraz naukę panowania nad koniem, co wyrabia w dziecku poczucie pewności siebie, empatii, troski o inne istoty. Kontakt z przyrodą i swobodne eksplorowanie dużej przestrzeni dają im dodatkową możliwość sprawdzenia swojego ciała i swoich ograniczeń, które stają się wyzwaniem i wkrótce zostają przezwyciężone. Przykładem może być moja córka, która bała się wchodzić na drzewo, a dziś robi to z przyjemnością.
Wielu rodziców powie, że to zbyt niebezpieczne: pozwolić dzieciom wspinać się po drzewach bez opieki dorosłych, bez asekuracji w postaci lin, uprzęży i instruktorów wspinaczki. Jednak to zaufanie ma być w tym modelu wychowania kluczową sprawą. Jak tłumaczy Justyna Borecka: – Jeśli dzieci obdarzane są zaufaniem i darzą zaufaniem nauczyciela, to mamy idealne warunki do tego, by mogły odkrywać, badać i śmiało eksplorować otoczenie. Gdy będą potrzebowały pomocy, same poproszą, a poza tym nie należy im przeszkadzać. To wpływa na poczucie własnej wartości.
Ale to wszystko jest możliwe tylko wtedy, gdy z dziećmi pracuje odpowiedni nauczyciel – przekonuje Borecka. – Autorytet nieautorytarny, który chętnie zbuduje z dziećmi gniazdo, pogra w piłkę, pobawi się w berka, a kiedy nie zna odpowiedzi na pytania stawiane przez przedszkolaków, zachęci do wspólnego szukania odpowiedzi.
Nauka na nowo
To wszystko wydaje się piękne, romantyczne i... utopijne. Bo przecież również i te dzieci będą musiały, prędzej czy później, jakoś odnaleźć się w rzeczywistości „systemu" – edukacji, studiów, pracy. Czy będą na to przygotowane?
Justyna Borecka sprawia wrażenie, jakby już wielokrotnie to tłumaczyła. To bodajże najczęstsza wątpliwość rodziców – skoro sześcioletnie i starsze maluchy nie uczą się jak inne dzieci, tylko się bawią, to jak sobie poradzą? – Realizujemy podstawę programową, ale sami wybieramy metody. Dobieramy je do dzieci, a nie odwrotnie. Można uczyć się liczyć za pomocą patyków, kamieni, można obliczyć pole powierzchni piaskownicy, można korzystać z inspiracji i narzędzi w świecie, który nas otacza. Korzystamy z metodologii systemu holenderskiego i fińskiego, działamy głównie na metodzie projektów badawczych, która angażuje dzieci do działania. Zamiast czytać o porach roku, zmieniającej się pogodzie, dzieci wychodzą na zewnątrz i obserwują wszystkie zjawiska atmosferyczne. W trakcie głosowania wybierają temat, nad którym będą pracować przez najbliższy tydzień lub dwa. Następnie przystępują do hipotez, które potem próbują weryfikować, a na koniec następuje podsumowanie, sprawdzenie wiedzy. W ten sposób przyroda, nie tylko ta z książki na obrazku, staje się przedmiotem badań i odkryć.
Kolejna wątpliwość rodziców, którzy przychodzą do Zielonego Przedszkola na Bródnie: co z tak zwaną kindersztubą? Czy w ten sposób wychowuje się dzikie dzieci, które nie będą wiedziały, jak się zachować w cywilizowanym świecie? Nie ulega wątpliwości, że edukacja poza szkołą to wyzwanie dla rodziców. Justyna Borecka: – Od czwartego roku życia chodzę z córką na koncerty do filharmonii, do kina, teatru, galerii sztuki, restauracji.
Dzieci jednak rosną, tak jak córka pani Justyny. Co więc z nauką? Bródnowskie przedszkolaki dorastają, więc powstaje tu Zielona Szkoła.
Żaby w stawie
W Dymaczewie Starym, leżącym na obrzeżach Wielkopolskiego Parku Narodowego, taka szkoła z powodzeniem funkcjonuje już od paru lat. Formalnie rzecz biorąc, odbywają się tutaj „warsztaty rozwoju kompetencji społecznych i uczenia się z własnej woli". Jest tu w sumie 17 dzieci w wieku od 3 do 12 lat – wszystkie funkcjonują w systemie edukacji domowej.
Słoneczny majowy dzień. Dwoje dzieci spędza czas w budynku – jeden z maluchów śpi, drugi przykleja naklejki. Reszta wychowanków przebywa na dużym, ogrodzonym terenie. Dzieciaki zbierają pokrzywę na gnojówkę, wspinają się na kopulastą konstrukcję, która niebawem posłuży za szkielet szklarni, i pracują łopatami oraz szpadlami. Jakiś czas temu postanowiły zwiększyć istniejące oczko wodne. To był pomysł jednego z chłopaków, który bardzo chciał mieć swój niewielki staw, ale rodzice nie pozwolili mu tego zrobić w ogrodzie.
Wychowankowie mają różne pomysły, chcieliby mieć w stawie ryby, żaby. – Te pomysły trzeba będzie przedyskutować – zaznacza Remigiusz Stępak, członek Stowarzyszenia Kolektyw Edukacyjny i współzałożyciel placówki noszącej wiele mówiącą nazwę: Na Bosaka. – Zdarza się na przykład, że dzieci przyniosą nam żabę z pobliskiego stawu czy jeziora. Trudno mieć o to do nich pretensje. Rozmawiamy o tym, że nie jesteśmy w stanie zapewnić jej takich warunków, jakie miała w środowisku naturalnym. Żaba wraca do miejsca, z którego została zabrana. Czy będziemy mieli tu żaby? Będziemy o tym rozmawiać, zastanowimy się.
Wśród kopiących prym wiodą dziesięciolatki. Dzieci w wieku szkolnym to już zupełnie inny świat niż przedszkolaki. Z jednej strony pojawia się konieczność przyswajania konkretnej wiedzy z programu szkolnego, z drugiej zaś – świat wirtualny, gry komputerowe i media społecznościowe. Tym żyją współcześni dziesięcio- i dwunastolatkowie. Ale czy również ci, którzy kopią teraz dół, choć mogliby siedzieć przy komputerach?
– Dziecko, które do nas przychodzi, ma wybór: może iść na dwór albo zostać w budynku, gdzie jest komputer z dostępem do internetu – tłumaczy Remigiusz Stępak. – Może surfować w sieci, grać w planszówki, czytać książki, układać puzzle. Samo decyduje o tym, co będzie robiło. I wie pan co? W ogromnej, przytłaczającej większości przypadków, dzieci wybierają podwórko. Same wybierają swobodną zabawę, bez nadzoru dorosłych, na otwartej przestrzeni.
Pół godziny dziennie
Pytanie, którego nie da się nie zadać: a co z nauką? – Nasze dzieciaki na zdobywanie wiedzy, jak ją nazywam – akademickiej, poświęcają około pół godziny dziennie. To wystarcza. Może nie napiszą wszystkiego na egzaminie klasyfikacyjnym, który ich czeka na koniec roku szkolnego, bo nie wszystko przerobiły. Ale które z dzieci mają na testach 100 proc. prawidłowych odpowiedzi? Funkcjonują w ten sposób od trzech lat i jeszcze się nie zdarzyło, żeby któreś nie zdało takiego egzaminu. Zapewne z niektórymi informacjami się nie spotkają, nie będą wiedzieć, bo całego programu szkolnego nie przerabiamy. Ale czy to w jakiś sposób im stanie na przeszkodzie w późniejszym życiu? A czy pan pamięta wzory chemiczne i całki? – retorycznie pyta Remigiusz Stępak, wymieniając jednocześnie zalety wolnościowej i zielonej edukacji: – Nasze dzieciaki na pewno wyróżniają się sprawnością fizyczną. Gdy chodziłem ze swoimi dziećmi na plac zabaw, wielokrotnie spotykałem się z pytaniami innych rodziców o to, gdzie moje dzieci nauczyły się tak wspinać, skakać, biegać. Wyraźnie przewyższały swoimi umiejętnościami rówieśników uczęszczających do „normalnych" szkół. Poza tym – jest to moja obserwacja, nie znam wyników żadnych badań na ten temat – przebywanie w otoczeniu przyrody i swobodna zabawa uruchamia pewne kompetencje poznawcze, zdolności intelektualne, odpowiedzialne na przykład za liczenie, za zdolności matematyczne. Uwielbiają liczyć! Są w tym naprawdę dobre. Nie mówiąc o przyrodzie. Z drugiej strony, na pewno mogą mieć problemy ze sprawnym, szybkim pisaniem, to oczywiste, bo mniej czasu siedzą w ławce i piszą niż ich rówieśnicy. Zresztą... nasze dzieciaki, jak wszystkie, są różne. Jedno z nich ze swoją wiedzą i intelektem na pewno byłoby prymusem w każdej szkole, inne na przykład stawiają na sport.
Jednak gdyby któryś z tutejszych wychowanków chciał zostać, dajmy na to, lekarzem, będzie musiał w pewnym momencie porzucić swobodną zabawę i zacząć wkuwać. – Pewnie tak się stanie – odpowiada Stępak. – Będzie potrafił uczyć się samodzielnie, będzie wiedział, jak się uczyć, co wybrać z materiału, który jest do przerobienia. Da więc sobie radę.
Pół godziny dziennie na naukę. Reszta na zabawę na otwartej przestrzeni, na łonie natury. Ich rówieśnicy w systemowych szkołach siedzą w ławce przez sześć, siedem godzin. – Nasi wychowankowie, którzy w ten sposób funkcjonują, w niczym nie ustępują intelektualnie swoim szkolnym rówieśnikom. Ale dla mnie kompetencje emocjonalne, komunikacyjne są znacznie ważniejsze niż intelektualne – podsumowuje Remigiusz Stępak, kierując się z łopatą w stronę dzieci kopiących dół w ziemi na staw dla żab.
Co zrobić z dzieckiem
Edukacja domowa funkcjonuje w Polsce już od 1991 roku. Nauczanie dzieci poza placówkami oświaty wiąże się z nieporównywalnie większym zaangażowaniem rodziców. To od nich – nie zaś od żadnej sformalizowanej instytucji – zależy jakość kształcenia ich dzieci. Całą odpowiedzialność biorą na siebie.
Pani Anna, szefowa menedżerów z Gdańska, podczas ostatniego strajku nauczycieli miała ogromny problem. Popierała postulaty strajkujących, ale z czasem wzbierała w niej złość, bo przecież nie miała co zrobić z dzieckiem. Musiała wziąć urlop, żeby zająć się swoim synem. – „Odszkolnienie" rodziców ma jeszcze jeden wymiar – mówi Agata Kluczewska, prezeska fundacji Wolno Nam, która zakłada „zielony żłobek" pod Wieliczką. – Szkoła jest wygodną formą organizacji życia codziennego, zwalniającą z potrzeby głębszej refleksji nad edukacją. Ostatni strajk pokazał wyraźnie, jaki jest stosunek większości rodziców do szkoły. Nie było w przestrzeni publicznej dyskusji o tym, jak szkoła powinna się zmienić, jakie wartości i treści przekazywać. Odnoszę wrażenie, że największym problemem było: „co ja teraz mam zrobić ze swoim dzieckiem?!". Szkoła stała się przechowalnią. Rodzice chcą iść spokojnie do pracy i nie martwić się, co robią ich dzieci. Nie zadają sobie pytań dotyczących jakości edukacji.
Pani Anna po przeczytaniu tego tekstu pisze: „Może rzeczywiście coś w tym jest. Może rzeczywiście edukacja, jaką pobiera nasz syn, jest ułomna. Ale takie mamy czasy. Kijem Wisły nie zawrócisz. Nie sądzę, żeby Adam miał kiedyś w życiu problemy w związku z tym, że trawą nazywa zioła i nie dostrzega skowronków, że nie kopie stawu dla żab i nie widział, jak wykluwa się pisklę. Niech będzie kiedyś na przykład dobrze wynagradzanym za swoją pracę programistą. Niech, zgodnie z duchem czasów, zmienia ten świat za pomocą dostępnych narzędzi technologicznych. Miejmy nadzieję, że będzie go zmieniał na lepsze".
Tomasz Słomczyński jest redaktorem naczelnym internetowego „Magazynu Kaszuby"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95