Stigma - dokument Adama Lacha i ?Katarzyny Dybowskiej

Romowie mają niezbyt ciekawe warunki życia. ?Ale dają sobie radę ?i wychodzą codziennie „do pracy", bo tak nazywają żebranie – mówią autorzy albumu „Stigma" Adam Lach i ?Katarzyna Dybowska.

Publikacja: 19.09.2014 03:34

Stigma - dokument Adama Lacha i ?Katarzyny Dybowskiej

Foto: Napo Images

Trafiliście na dobry moment z albumem fotograficznym o Romach z koczowiska przy ulicy Kamieńskiego we Wrocławiu. Sporo się teraz o Romach mówi, nie tylko w kontekście wysiedleń.

Adam Lach

: Nasza przygoda z Romami zaczęła się trzy lata temu, gdy moja przyjaciółka Ewa Meissner wysłała mi wiadomość, że mają wyrzucać wrocławskich Romów z koczowiska. Razem z Darkiem Koźlenką, z którym pracuję nad reportażami już od paru lat, postanowiliśmy tam pojechać. Pierwotnie planowaliśmy zrobić materiał reporterski, interwencyjny, ale po tygodniu wiadomo było, że Romów nie będą jednak wyrzucać. Tymczasem ja zacząłem myśleć o tym temacie już w kontekście czegoś większego, dłuższego. W efekcie spędziłem na koczowisku ponad dwa lata.



Nie baliście się, że wasz album okaże się wtórny? Trochę już powstało książek i albumów o tej tematyce.

A.L.

Najsłynniejszy z nich jest album Jozefa Kudelki o Cyganach, ale to zupełnie inny materiał. Dzisiaj, niestety, Cyganów fotografuje się jak do National Geographic czyli kolorowo, laurkowo, pięknie. A ludzie, którzy przychodzą na koczowisko, do Romów, wchodzą przygotowani, wiedzą, czego się spodziewać, że będzie brud, bałagan, i to fotografują. Zupełnie się nie bałem wtórności, byłem przekonany, że opowiemy tę historię inaczej, konkretnie i przede wszystkim, że będziemy mieć czyste sumienie. I tak się stało: nie naciągaliśmy historii, opowiedzieliśmy o ich emocjach. Ale żeby móc opowiedzieć tak konkretnie, trzeba posiedzieć z nimi kilka lat.



Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie z mieszkańcami koczowiska?

A.L.

Było specyficzne, jak z Monty Pythona. Poprosiliśmy fundację Nomada, żeby nas wprowadziła na koczowisko i przedstawiła. Gdy tam weszliśmy, po raz pierwszy zobaczyliśmy, ile tam jest ludzi, jak jest głośno, że wszystko się rusza. Nagle wrzucili nas do baraku, w którym siedziało 12 osób. Weszli, przedstawili nas i wyszli. Część romskiej społeczności podeszła do nas bardzo sceptycznie, ale jakoś się to potoczyło. Pierwszego dnia nie robiliśmy zdjęć, podobnie kolejnego.



Jak spędza się czas z Romami?

A. L.

Siedzisz z nimi, rozmawiasz, śpisz, nudzisz się. Każdy romski dzień wygląda mniej więcej tak samo. O szóstej rano wszyscy się budzą. Jak starczyło benzyny, żeby w nocy pooglądać telewizję do późna, to wstają później. Każdy idzie w swoje rewiry, na żebry, zbierać złom czy handlować na targowisku. Mnie ten moment ich życia nie interesował, chciałem zamknąć się tylko do ram koczowiska, ograniczyć do sytuacji, w których my normalnie ich nie widujemy, czyli w domu, w ich prywatnej, intymnej przestrzeni. Kiedy po pracy wracają, koło drugiej, trzeciej po południu, to jest najlepszy czas w ciągu dnia, czas odpoczynku. Dziennie robiłem od dwóch do trzydziestu zdjęć, nie spieszyłem się.

Łatwo było wam porozumieć się z nimi?

A.L.

Wszyscy rozumieją polski, choć połowa ma problemy z komunikacją w naszym języku. Ale na koczowisku mieszkają trzy osoby, które świetnie mówią po polsku, i to one były naszymi tłumaczami.

Katarzyna Dybowska

: Za każdym razem, kiedy do nich wracaliśmy, zadawaliśmy na początku te same pytania: jak się macie, co słychać. Oni pytali, co u nas, opowiadali nam, co się u nich wydarzyło, czasem to były te same, już słyszane historie. W trakcie rozmowy często przestawali z nami rozmawiać, tylko kontynuowali dyskusję między sobą. Wtedy stawaliśmy się niewidzialni, mogliśmy po prostu ich słuchać.

Historie, które usłyszeliście, także znalazły się – obok zdjęć – w waszej książce.

K.D.

Historie, które znalazły się w książce, przewijały się nieustannie przez nasze spotkania w ciągu tych dwóch lat. Musieliśmy przyzwyczaić się do ich sposobu mówienia, opowiadania. Po pewnym czasie poznaliśmy styl ich polsko-romskiego języka, z często powtarzanymi słowami, dygresjami, błędami i przerwami w historiach. Zaczęliśmy spisywać i nagrywać rozmowy bardzo późno – dopiero kilka miesięcy przed wydaniem książki. I dopytywaliśmy naszych bohaterów właśnie o te dobrze nam znane historie. A zależało nam na tym, żeby były opowiedziane właśnie ich słowami – bez dopisywania przez nas zdań, które nie padły. Te opowieści zostały oczywiście wygładzone językowo, żeby odbiorca nie napotkał bariery językowej, z którą my się zmagaliśmy przez kilka miesięcy. Zdecydowanie najwięcej jest w naszym albumie takich opowieści, które wypłynęły, gdy leżeliśmy przez godzinę w ciszy w baraku. Kiedy nikt nic nie mówił. Wtedy zaczynały z nich wypływać wspomnienia, marzenia.

Dlaczego asymilacja Romów okazuje się takim wyzwaniem?

A.L.

Jedna z bohaterek naszej książki przeżyła wiele życiowych tragedii, z którymi się uporała, a przerastają ją sprawy papierkowe, zwykła wizyta w urzędzie. I choć wiele osób pomaga Romom, a oni chętnie przyjmują wsparcie, to potem pojawiają się problemy, które pomagających zniechęcają: Romowie spóźniają się do pracy, już po czterech godzinach tęsknią za dzieciakami. Buntują się wobec schematu pracy od – do. Jednak moim zdaniem nie wolno ich zmieniać. Lepiej machnąć ręką i cieszyć się, że są tacy, jacy są. W Hiszpanii i Francji pozwolono Romom mieszkać w wybranym przez nich miejscu, ale w zamian mieli codziennie przez dwie godziny wykonywać jakieś prace na rzecz społeczności, miasta etc. I oni to robią. Dzięki temu obie strony są zadowolone.

A jednak niektórzy zasymilowali się, chodzą do pracy, posyłają dzieci do szkoły.

A.L.

Tak, i na ich przykładzie widać, jak trudno jest wejść w obce i często niezrozumiałe tryby systemu, który dla nich jest absurdalny, jak praca od 8 do 16. Owszem, nasi bohaterowie mają  niezbyt ciekawe warunki życia. Ale w barakach dbają o czystość, zimą w środku jest bardzo gorąco, dają sobie radę, są uśmiechnięci, wychodzą codziennie „do pracy", bo tak nazywają żebranie. Kiedy narzuca im się nasz sposób życia: konieczność rejestracji w urzędzie, przymus pracy, zaczynają widzieć nadmiar obowiązków, biurokracji, bezsens sytuacji i myślę, że zaczynają nam współczuć.

—rozmawiała ?    Katarzyna Kazimierowska

Fot. Adam Lach

„Stigma", Adam Lach, red. Katarzyna Dybowska, Wydawca Adam Lach,  Warszawa, 2014

Trafiliście na dobry moment z albumem fotograficznym o Romach z koczowiska przy ulicy Kamieńskiego we Wrocławiu. Sporo się teraz o Romach mówi, nie tylko w kontekście wysiedleń.

Adam Lach

: Nasza przygoda z Romami zaczęła się trzy lata temu, gdy moja przyjaciółka Ewa Meissner wysłała mi wiadomość, że mają wyrzucać wrocławskich Romów z koczowiska. Razem z Darkiem Koźlenką, z którym pracuję nad reportażami już od paru lat, postanowiliśmy tam pojechać. Pierwotnie planowaliśmy zrobić materiał reporterski, interwencyjny, ale po tygodniu wiadomo było, że Romów nie będą jednak wyrzucać. Tymczasem ja zacząłem myśleć o tym temacie już w kontekście czegoś większego, dłuższego. W efekcie spędziłem na koczowisku ponad dwa lata.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie