Sanitaryzm nie jest ideologią jak wszystkie inne. Wyrósł na cmentarzysku dawnych wizji i obietnic. Bez ich wcześniejszego odejścia z tego świata, naszych serc i wyobraźni, nie miałby szansy się pojawić. Jest religią ludzi, którzy nie potrafią już w nic uwierzyć. Dogmatem tych, którzy podważyli i zwątpili w każdą z prawd. Bez zastanowienia rzucili się w jego objęcia pilni uczniowie mistrzów podejrzeń, każdą próbę jego krytyki tłumią z rewolucyjną zapalczywością wyznawcy teorii krytycznej.
A jednocześnie w jego żyłach tętnią trupie soki każdej z wielkich ideologii. Ich truchła były nasionem, z którego wykiełkował. Jest ostatnim z wielkich projektów, dalej już nie można się cofnąć ani głębiej pochylić. Raj na ziemi? To już było. Powszechna równość? Bez szans, już nikt w to nie uwierzy. To może wieczny pokój, koniec historii? Pudło, i to jakby coraz bardziej spektakularne. No, ale przecież w coś, do cholery, człowiek musi wierzyć. Bez tej gorączki celu, magnetyzmu mety staje się jak auto, któremu zabrakło paliwa. Stoi porzucony na poboczu świata, smutne wspomnienie dawnych podróży. Wyrzut sumienia, obraz każdego z celów, do jakich nie dotrze.
Dlatego po prostu musiał pojawić się on, sanitaryzm. Przetrwanie – wielki projekt. Chodzi wśród nas na tych samych dwóch nogach, na których poruszać się mają w zwyczaju ideologie. Nowej wizji człowieka i obietnicy wielkiej zmiany świata. Alfa i omega każdej nowej wiary. Opowieść o nas samych, która wszystko to, czym dotąd było dla nas człowieczeństwo, nazywa oszustwem i przesądem. Dziadek Marks sprowadzał wszystko do ekonomii, biedny idealista. Biologia, kochaneczku, tu jest klucz – szepcze nam do uszu sanitarystyczna Marianna. Oto jest źródło prawd i horyzont celów. A te – jak w każdej ideologii – muszą onieśmielać swoim rozmachem. I być efektem konieczności rządzącej losami świata. „Już nigdy nie wrócimy do normalności" pewnego ministra to nic innego jak dalekie echo „widma komunizmu krążącego nad Europą" pewnego filozofa. Ideolodzy są zawsze tak samo pewni siebie, przemawiają w końcu z głębi obiektywnych procesów. I jak „ideowi komuniści" najbardziej nienawidzili i zwalczali socjaldemokratów, tak sanitaryści najchętniej odesłaliby na dożywotnią kwarantannę tych lekarzy, którzy zamiast snuć nierealne plany i dalekosiężne wizje, chcą po prostu leczyć swoich pacjentów. Jednostka niczym, jednostka zerem. Rewolucja – celem.
Sanitaryzm upadnie dokładnie tak samo jak każdy z jego przodków, spocznie obok nich na wielkim cmentarzysku fałszywych idei. Nie ma szans w starciu z tym, co rzekomo chroni. Przegra z życiem, któremu w gorsecie ideologii było zawsze za ciasno. Dzisiejsze deklaracje jego ambicji staną się za chwilę miarą klęski. Bo życie chce żyć, przetrwanie to za mało. Nagie życie musi się w coś przyodziać. Radości i lęki, uśmiechy i łzy, których sanitarystyczni rewolucjoniści pragną surowo zakazać.
Jest jakby za mgłą, ale już go widzą – nowy człowiek, ich dziecko. Ten, który wyrzekł się życia, aby żyć. Nie pragnie niczego poza zachowaniem zasad higieny. Samotny, ale za to bezpieczny. Może i pozbawiony własnego losu, jednak nie można powiedzieć o nim, żeby się nudził. W końcu dookoła czyha tak wiele niebezpieczeństw, których – oczywiście z ich pomocą – musi uniknąć. Jest już tak blisko, na wyciągnięcie ręki.