Wszyscy wyczekują rewolucji transportowej. W kategoriach mobilności stoimy bowiem w miejscu od stu lat. Samochody, tramwaje, autobusy, metro, rowery – wszystko to jest do naszej dyspozycji od wieku. Może poprawiły swój wygląd i parametry, ale co do istoty nie zmieniły swojej funkcji. Mało tego, ich usprawnienie nie rozwiązało problemu mobilności współczesnych miast. Coraz więcej metropolii stoi dziś na granicy braku przepustowości, co przekłada się na miliardy godzin spędzone w korkach. Ludzkość chce być mobilna, ale nie ma ku temu narzędzi.
Życie w korkach
W polskim kontekście problem ograniczonej mobilności w miastach napędzają dwa dodatkowe czynniki kulturowe. Pierwszy ma związek z tym, że każda porządna polska rodzina marzy o domku pod lasem. Świetnie wyczuli ten trend deweloperzy, budując kolejne osiedla domków jednorodzinnych, dając im tak romantyczne nazwy jak „podgaje", „leśne" czy „cichy zakątek". W ten sposób miasta rozlały się w każdym możliwym kierunku. Wyjeżdżając z nich mijamy setki identycznych osiedli parterowych domków budowanych bez żadnego ładu przestrzennego oraz odpowiedniego połączenia komunikacyjnego. Dlatego proste recepty na odkorkowanie miast w stylu „mniej aut – więcej komunikacji miejskiej" są nierealne. Chyba że władze samorządowe jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki doprowadzą specjalną nitkę metra do każdego „cichego zakątka" na przedmieściach.
Drugi czynnik kulturowy związany jest z rosnącymi aspiracjami klasy średniej. W pierwszej kolejności są to oczywiście aspiracje edukacyjne przelewane na dzieci. Dziś nie wystarczy już tylko świetna podstawówka daleko poza miejscem naszego zamieszkania. W pakiecie muszą pójść za nią dodatkowe zajęcia z garncarstwa, chińskiego oraz programowania. Każde z nich, rzecz jasna, w innej części miasta. Oprócz tego cenimy sobie naszą ulubioną siłownię, park, gdzie po pracy jeździmy na rolkach, galerię handlową, fryzjera, basen oraz kościół z dobrymi kazaniami. Z wszystkich tych rzeczy nie chcemy rezygnować, co wymusza pokonywanie kolejnych setek kilometrów każdego dnia.
Gdy wreszcie dojeżdżamy wieczorem do naszego ukochanego domku pod lasem, stojącego wśród setek innych równie odosobnionych domków, siły zostaje nam tylko, by paść bez ducha na kanapę i włączyć serial na Netfliksie.
Dlatego rewolucjoniści transportowi mają tak utrudnione zadanie. Dziś nie wystarczy wynaleźć nową technologię, która będzie nas szybciej transportowała z punktu A do punktu B. Należy dodatkowo uwzględnić rosnące potrzeby, które wykraczają poza proste schematy ciągów komunikacyjnych. Kiedyś budowa nitki tramwajowej z osiedla z wielkiej płyty pod bramę kopalni rozwiązywała wszystkie problemy. Wystarczyło jedynie dostosować rozkład jazdy do rozpoczęcia i zakończenia zmian. Dziś takie wirtualne nitki prowadzące od domu do miejsca pracy – a po drodze zahaczające o miejsca, gdzie spędzamy czas – rozchodzą się we wszystkie możliwe strony. Dlatego nawet tak ogromne inwestycje jak budowa metra nie są już rozwiązaniem adekwatnym do dzisiejszych potrzeb.