Jego akurat partia broniła. Przecież po tej historii został wybrany na przewodniczącego SdRP. Trudno wyobrazić sobie większą obronę.
Jak to się stało, że została pani rzeczniczką Józefa Oleksego?
Podchody, żebym została sekretarzem prasowym premiera, robił już Waldemar Pawlak. Wysłał do mnie dwóch doradców, którzy zaproponowali mi to stanowisko. Ale pracowałam wtedy w prywatnej firmie i bardzo dobrze zarabiałam. Gdy mi powiedzieli, ile zarabia taki sekretarz, to się tylko zaśmiałam i powiedziałam, że mam inne obowiązki. Potem, gdy zostałam rzeczniczką Oleksego, Pawlak mi to wypomniał. Powiedziałam mu wówczas, że gdyby sam do mnie przyszedł, to może bym mu nie odmówiła, ale przysłał posłańców.
Oleksy osobiście do pani przyszedł?
Józef zadzwonił do mnie któregoś dnia i zaproponował, żebym wpadła do niego, do gabinetu marszałka Sejmu. Przyszłam akurat w momencie, gdy trwało przekonywanie Oleksego, żeby zrezygnował z funkcji marszałka, co było warunkiem jego nominacji na premiera. Siedzieli tam Borowski i Kwaśniewski. Mówili, że wszystko jest dogadane, a Oleksy za nic nie chciał się rozstać z fotelem marszałka. Ciągle powtarzał: a jaką ja mam gwarancję, że zostanę wybrany na premiera? A jeżeli nie zostanę wybrany, to kim ja wtedy będę? W końcu zdenerwowany Kwaśniewski powiedział: zawsze będziesz Józefem Oleksym. I ten argument, o dziwo, trafił do Oleksego.
Pamiętam początek pani kariery w rządzie. Ścięła się pani z dziennikarzami, a później Oleksy powiedział, że pokazała pani pazury, a teraz oboje je piłujecie.
Cały Józef. Nie znosił konfliktów. Kiedyś okropnie pokłóciłam się z Grzegorzem Kołodką, który krzyczał na mnie: „Pani mnie nie obsługuje, pani się mną wysługuje". A ja do niego krzyczałam: „Pan nie umie czytać". To wtedy Oleksy wręcz odciągał mnie od Kołodki. Pamiętam też, jak w czasie kampanii prezydenckiej Józef gdzieś przeczytał albo usłyszał, że szefowie MSW, MSZ i MON będą brali udział w kampanii Lecha Wałęsy. To byli tzw. prezydenccy ministrowie – Andrzej Milczanowski, Wojciech Okoński i Władysław Bartoszewski. Józef mnie wezwał i mówi: „Pani Olu, proszę to wyjaśnić, ja w ogóle zabraniam moim ministrom udziału w kampanii prezydenckiej, rząd jest rządem, proszę napisać do nich list w tej sprawie". Premier kazał, więc napisałam listy do całej trójki, że w imieniu pana premiera proszę o wyjaśnienia. Kilka dni później znowu wzywa mnie Oleksy i mówi: „Pani Olu, jak pani mogła, zadzwonił do mnie minister Bartoszewski i mówi, że panią lubi, a pani do niego taki list napisała". „Przecież pan mi kazał" – mówię do Oleksego. „Nic takiego nie kazałem".
To musiał być ciężki we współpracy.
Czasami byłam na niego zła, bo np. jechaliśmy w teren i Oleksy mówił do działaczy: kochani, w ogóle nie przyjeżdżacie do mnie, a ja tam samotny siedzę w tym URM. I oni później faktycznie przyjeżdżali i trzeba było ich wcisnąć na spotkanie z premierem (śmiech). Ale Oleksy w odróżnieniu od Cimoszewicza się mną szczycił. Zawsze przedstawiał mnie z prawdziwą atencją. Cimoszewicz przeciwnie. Gdy po raz pierwszy pojechałam z nim w teren, na zawody w Jakuszycach, szef Straży Granicznej zorganizował spotkanie. Zaczął wygłaszać toast, z którego wynikało, że jest bardzo zadowolony z mojej obecności. Na co Cimoszewicz poczerwieniał na twarzy i powiedział: To, że premier przyjechał, to nie ma znaczenia, najważniejsze, że jest pani Jakubowska".
To zazdrośnik był z niego.
Niezbyt się lubiliśmy i do dziś nie wiem, w jaki sposób zostałam rzeczniczką jego rządu. Praprzyczyną naszej niechęci była chyba sytuacja z 1990 roku. Byłam wówczas sprawozdawcą parlamentarnym w TVP, a Cimoszewicz został kandydatem lewicy na prezydenta i zaproponował mi współpracę ze sztabem wyborczym. Odpowiedziałam: jak pan to sobie wyobraża, przecież ja jestem dziennikarką, pracuję w telewizji publicznej, jak miałabym jednocześnie pracować w pana kampanii? Coś mi się wydaje, że zapamiętał tamtą odmowę, bo źle nam się współpracowało w rządzie.
Wróćmy jeszcze do Oleksego. Jak pani wspomina aferę Olina?
Oleksy ogromnie przeżywał oskarżenie o szpiegostwo. Tym bardziej że nie spodziewaliśmy się frontalnego ataku ze strony Milczanowskiego. Wiedzieliśmy, że wystąpi w Sejmie, ale wcześniej mieliśmy tajne posiedzenie rządu na ten temat i Milczanowski dosyć oględnie formułował zarzuty wobec premiera. Z Lechem Nikolskim napisaliśmy wtedy przemówienie dla Oleksego odpierające zarzuty. Zepsuła nam się drukarka, więc szukaliśmy w URM jakiejś czynnej i gdy wreszcie dotarliśmy do Sejmu, Milczanowski już wygłaszał swoje słynne oskarżenie o szpiegostwo. Popatrzyliśmy z Nikolskim na siebie i zgodnym ruchem wyrzuciliśmy to całe przemówienie do kosza. Oleksy musiał sam sobie poradzić.
Pamiętam tamto wystąpienie, było bardzo emocjonalne.
Żal mi było Oleksego. Wiedziałam, że nawet jeżeli zostanie oczyszczony, to ta historia zawsze będzie na nim ciążyła, a on był jednym z najzdolniejszych polityków SLD. Ale najbardziej żal mi było jego rodziny. Dzieci ogromnie przeżywały jego premierostwo. Jeden z BOR-owców opowiadał mi historię, której był świadkiem, dotyczącą sporu między Wałęsą a Oleksym o wyjazd do Moskwy, na uroczystości z okazji 50. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Kazik nagrał wtedy piosenkę „Łysy jedzie do Moskwy", a szef BOR widział, jak syn Oleksego z płaczem deptał tę płytę na asfalcie.
Który z trzech premierów był pani ulubionym?
Leszek Miller. Lubiłam go już w czasach PRL. Przed 1989 rokiem sprawozdawałam czasami posiedzenia KC i kiedyś robiłam wywiad z Władysławem Baką na tle obradującego plenum KC. Wywołało to ogromne oburzenie towarzyszy partyjnych, że kamera zajrzała do sali, w której obraduje KC. Wtedy m.in. Miller wziął mnie w obronę. Zawsze była między nami chemia. Józefa lubiłam, ale był między nami dystans. Pamiętam, że przeszliśmy na „ty" dopiero po jego ostatnim wystąpieniu w Sejmie i opiliśmy ten bruderszaft łącką śliwowicą, bo akurat przyjechała do nas delegacja z Łącka.
A jak wyglądała praca z Cimoszewiczem?
Miał taki zwyczaj, że w poniedziałek rano jechał do Kwaśniewskiego, a dopiero potem pojawiał się w Kancelarii Premiera. My wtedy mieliśmy takie spotkania w gronie najbliższych współpracowników, na których omawialiśmy, co nas czeka w najbliższych dniach. I on zawsze mówił: Aleksander uważa, Aleksander sądzi itd. Leszek Miller takich konsultacji z prezydentem nie miewał. Pamiętam też, jak to po wygranych wyborach prezydenckich w 2000 roku siedzieliśmy u Kwaśniewskiego i rozmawialiśmy o zbliżających się wyborach parlamentarnych. Kwaśniewski zapytał: „Jakim wynikiem chcecie wygrać?". A ja na to: „Takim, żebyśmy byli w stanie odrzucać weto prezydenta". Na to Kwaśniewski obruszony: „Jak to, przecież ja jestem prezydentem". Na co ja powiedziałam: „No właśnie". Janik mnie kopał pod stołem, żebym przestała. Ale dużo się nie pomyliłam.
—rozmawiała Eliza Olczyk („Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95