A my owszem, trafiliśmy w te okolice, na granicę austriacką, i zawiodło nas do uroczego, kilkunastotysięcznego miasteczka Kőszeg. Bliżej stąd do Wiednia, Grazu czy Bratysławy niż do Budapesztu, ale jest tu wszystko, co trzeba: urokliwe, stare domy, piękne kościoły, rynek oraz zamek, w którym załoga chorwackiego dowódcy Nikoli Jurišicia broniła siebie i Wiednia przed nawałą turecką sułtana Sulejmana Wspaniałego.




A wina? Tu zacznijmy od uwagi, że winiarski światek ma z Węgrami pewien problem. Bratankowie szczycą się choćby Villany. Patrzcie, pokazują, taki merlot, że Francuzi myślą, że to od nich, w zachwyt wpadają, cudo zupełne, albo ten cabernet, mniam! Dziwią się przy tym, iż świat zachwytu nie podziela i pyta, co mają swojego, co u nich oryginalnego. Tokaj jest nie do podrobienia, egerskie bikavery również, w Szekszardzie udowadniają, że z kadarki można robić wielkie wina, a na zboczach wulkanu Somlo butelkują kamienie.

Tymczasem Sopron ciągle startuje w konkurencji na najbardziej międzynarodowe wino świata. Nowy producent Atilla Jagodics kocha się w beczce do tego stopnia, że beczkowałby mleko i wodę mineralną. To właśnie jej nadużywanie nie pozwala mu oddać terroir, charakteru miejsca. Najlepiej wypada tu najtańsze wino – Cuvee 2017 mimo półtora roku w beczce zachowało aromaty leśnej jeżyny i lasu w ogóle. Niestety, nader obficie skąpane jest w alkoholu, co jeszcze wyraźniej widać w Cabernet Sauvignon 2017. Tu powinna pojawić się czarna porzeczka i wiśnie, ale czuć głównie likier. Szkoda pieniędzy. I wreszcie Blauburger, którego kiczowata etykieta mówi, że mamy do czynienia z rocznikiem 2020, a kontretykieta, iż to wino o dwa lata starsze. Samo wino jest równie niestaranne, choć fani śliwkowego dżemu, wanilii i innych przysmaków z supermarketowych primitivo będą zadowoleni. Ale tylko oni.