Nawet – i tu zaskoczę naszych czytelników – koronawirus nie jest w stanie tego zmienić. Tak, tak chodzi o tego wirusa, i są możliwe – całkowicie uzasadnione i legalne – perturbacje, jakie może on spowodować na rynku, zwłaszcza tym chińskim. Nasi biznesmeni powinni wiedzieć, że w przypadkach, gdy zagrożone jest wykonanie podpisanych przez nich polsko-chińskich umów handlowych z powodu siły wyższej, to trzeba wziąć na wstrzymanie. Po prostu niewiele da się zrobić. Nie ma co liczyć na odszkodowania, kary umowne i zadośćuczynienia. Pozostaje pogodzić się z realiami i... koronawirusem oraz czekać na lepszą przyszłość, czyli np. powrót pracowników do fabryk i biur, koniec kwarantanny, ponowne uruchomienie produkcji po przerwie na leczenie konsekwencji choroby. Mamy z Chinami (z Singapurem i Hongkongiem już nie mamy) wspólną w dużej części płaszczyznę rozumienia pojęcia siły wyższej. I nic też nie pomogą złorzeczenia tych, którzy poniosą straty finansowe, kreowanie nowych ścieżek prawnych, sądy i opinie prawników.
Ustawodawca chiński jako siłę wyższą traktuje wszelkie obiektywne zdarzenia, które są niemożliwe do przewidzenia, nieuniknione oraz niemożliwe do przezwyciężenia. Podobne przesłanki przyjmują trybunały arbitrażowe w Chinach, orzekając w sporach dotyczących siły wyższej. Natomiast nasze prawo cywilne za siłę wyższą uważa zdarzenia o charakterze przypadkowym lub naturalnym (żywiołowym), nie do uniknięcia, takim, nad którymi człowiek nie panuje. Należą do nich zwłaszcza zdarzenia o charakterze katastrofalnych działań przyrody i zdarzenia nadzwyczajne w postaci zaburzeń życia zbiorowego, jak wojna, zamieszki krajowe. Same podobieństwa. Można by rzec: Polska – Chiny – wspólna sprawa. Łączy więc nas vis major, czyli siła wyższa i dlatego powinno być łatwiej.
Więcej szczegółów w tekście Jarosława Jankowskiego „Siła wyższa w prawie chińskim ułatwi życie polskim przedsiębiorcom".
Zapraszam do lektury także innych artykułów w najnowszym numerze „Biznesu".