Wymierzanie sprawiedliwości hitlerowskim zbrodniarzom kojarzy się przede wszystkim z procesami norymberskimi. Tymczasem proceder ten, znacznie bardziej skomplikowany i czasochłonny, trwa do dziś. Jak wygląda karanie nazistów w XXI w.?
Ciężar nie do udźwignięcia
Tysiące badaczy i historyków zżyma się na myśl, jak wielu okrutnych zbrodniarzy nazistowskich uniknęło kary. Procesy norymberskie, które rozpoczęły się w 1946 r., były nadzieją na rychłą sprawiedliwość dla udręczonych wojną ludzi. Czas jednak pokazał, że tylko niewielki procent sprawców został pociągnięty do odpowiedzialności. Dynamicznie zmieniająca się sytuacja polityczna w powojennych Niemczech, zwłaszcza w RFN, wywołała ogólny chaos, który ułatwiał im ukrywanie się. Temat powoli schodził na drugi plan, w miarę jak ludzie powracali do normalnego życia i bardziej skupiali się na teraźniejszości. Od czasu do czasu jednak sprawa wracała, gdy nagłaśniano ujęcie któregoś z poszukiwanych zbiegów. Zachodnioniemieckie sądownictwo nie było jednak gotowe do udźwignięcia ciężaru narodowosocjalistycznych zbrodni, których charakter był bezprecedensowy.
Czytaj także: Esesman nie odpowie za zbrodnie w obozie koncentracyjnym KL Stutthof
Brakowało m.in. odpowiednich instrumentów prawnych, przede wszystkim przepisów penalizujących ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości czy zbrodnie wojenne. Oskarżeni o zbrodnie nazistowskie byli sądzeni wyłącznie na podstawie art. 211 niemieckiego kodeksu karnego, dotyczącego morderstwa. Zbrodnie hitlerowskie, takie jak eksterminacja Żydów, kwalifikowano jako „morderstwo z niskich pobudek", dokonywane w sposób „podstępny'' i „okrutny". Co więcej, w latach 60. za jedynych sprawców zbrodni nazistowskich w ścisłym znaczeniu tego słowa, uznano Adolfa Hitlera i członków jego najbliższego sztabu oraz elity przywódczej Trzeciej Rzeszy.
Oznaczało to, że działania sprawców niższych rangą, będących wykonawcami rozkazów, kwalifikowano jako „pomocnictwo w morderstwie". Podniesienie kwalifikacji czynu do „współsprawstwa w morderstwie" było dopuszczalne jedynie gdy prokurator udowodnił, że oskarżony wykazywał się okrucieństwem i inicjatywą wykraczającą poza standardowe wykonywanie rozkazów. W takich warunkach dla uzyskania wyroku skazującego, zwłaszcza na karę wysoką i współmierną do winy, konieczne były wiarygodne zeznania świadków. Ponieważ świadkami były zazwyczaj ocalałe ofiary, najczęściej więźniowie obozów koncentracyjnych, ich stan psychiczny i wiarygodność często kwestionowano. Przeżyte traumy i będące ich owocem zaburzenia psychiczne często powodowały, że w konfrontacji z oprawcą zachowanie świadków budziło zastrzeżenia składu orzekającego. Na procesie jednej z esesmanek świadek, zirytowany, że sąd dopytuje go o szczegóły, wyraził oburzenie: „Po co się z nią tak cackać? To zbrodniarka jest, powiesić ją i tyle!''. Innym zeznającym z kolei myliły się daty, miejsca i osoby.