Zofia Brzezińska: Wymierzanie sprawiedliwości za hitlerowskie zbrodnie to nie tylko procesy norymberskie

Brunon D. pyta: „Co by pomogło, gdybym odszedł? Znaleźliby kogoś innego".

Publikacja: 19.07.2020 00:01

Zofia Brzezińska: Wymierzanie sprawiedliwości za hitlerowskie zbrodnie to nie tylko procesy norymberskie

Foto: Adobe Stock

Wymierzanie sprawiedliwości hitlerowskim zbrodniarzom kojarzy się przede wszystkim z procesami norymberskimi. Tymczasem proceder ten, znacznie bardziej skomplikowany i czasochłonny, trwa do dziś. Jak wygląda karanie nazistów w XXI w.?

Ciężar nie do udźwignięcia

Tysiące badaczy i historyków zżyma się na myśl, jak wielu okrutnych zbrodniarzy nazistowskich uniknęło kary. Procesy norymberskie, które rozpoczęły się w 1946 r., były nadzieją na rychłą sprawiedliwość dla udręczonych wojną ludzi. Czas jednak pokazał, że tylko niewielki procent sprawców został pociągnięty do odpowiedzialności. Dynamicznie zmieniająca się sytuacja polityczna w powojennych Niemczech, zwłaszcza w RFN, wywołała ogólny chaos, który ułatwiał im ukrywanie się. Temat powoli schodził na drugi plan, w miarę jak ludzie powracali do normalnego życia i bardziej skupiali się na teraźniejszości. Od czasu do czasu jednak sprawa wracała, gdy nagłaśniano ujęcie któregoś z poszukiwanych zbiegów. Zachodnioniemieckie sądownictwo nie było jednak gotowe do udźwignięcia ciężaru narodowosocjalistycznych zbrodni, których charakter był bezprecedensowy.

Czytaj także: Esesman nie odpowie za zbrodnie w obozie koncentracyjnym KL Stutthof

Brakowało m.in. odpowiednich instrumentów prawnych, przede wszystkim przepisów penalizujących ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości czy zbrodnie wojenne. Oskarżeni o zbrodnie nazistowskie byli sądzeni wyłącznie na podstawie art. 211 niemieckiego kodeksu karnego, dotyczącego morderstwa. Zbrodnie hitlerowskie, takie jak eksterminacja Żydów, kwalifikowano jako „morderstwo z niskich pobudek", dokonywane w sposób „podstępny'' i „okrutny". Co więcej, w latach 60. za jedynych sprawców zbrodni nazistowskich w ścisłym znaczeniu tego słowa, uznano Adolfa Hitlera i członków jego najbliższego sztabu oraz elity przywódczej Trzeciej Rzeszy.

Oznaczało to, że działania sprawców niższych rangą, będących wykonawcami rozkazów, kwalifikowano jako „pomocnictwo w morderstwie". Podniesienie kwalifikacji czynu do „współsprawstwa w morderstwie" było dopuszczalne jedynie gdy prokurator udowodnił, że oskarżony wykazywał się okrucieństwem i inicjatywą wykraczającą poza standardowe wykonywanie rozkazów. W takich warunkach dla uzyskania wyroku skazującego, zwłaszcza na karę wysoką i współmierną do winy, konieczne były wiarygodne zeznania świadków. Ponieważ świadkami były zazwyczaj ocalałe ofiary, najczęściej więźniowie obozów koncentracyjnych, ich stan psychiczny i wiarygodność często kwestionowano. Przeżyte traumy i będące ich owocem zaburzenia psychiczne często powodowały, że w konfrontacji z oprawcą zachowanie świadków budziło zastrzeżenia składu orzekającego. Na procesie jednej z esesmanek świadek, zirytowany, że sąd dopytuje go o szczegóły, wyraził oburzenie: „Po co się z nią tak cackać? To zbrodniarka jest, powiesić ją i tyle!''. Innym zeznającym z kolei myliły się daty, miejsca i osoby.

W efekcie sądy często, powołując się na brak świadków lub ich niską wiarygodność i wykorzystując zasadę domniemania niewinności, rozstrzygały wątpliwości na korzyść oskarżonych, wydawały wyroki uniewinniające lub wymierzały niskie, wręcz symboliczne kary.

Sprawa była przełomowa

Ta długoletnia praktyka doczekała się sformalizowania w 1969 r., gdy Sąd Federalny wydał orzeczenie o konieczności udowodnienia indywidualnej winy w masowych mordach. Ten dokument na długie lata sparaliżował skuteczne poszukiwanie i karanie hitlerowskich morderców. Sytuacji nie poprawiła nawet wprowadzona w 1979 r. ustawa o zmianie prawa karnego uchylająca przedawnienie morderstw sprawców i uczestników (pomocnictwo) wszystkich czynów nieprzedawnionych do tego momentu. To dlatego przeprowadzanie procesów nazistowskich zbrodniarzy jest możliwe do dziś.

Momentem przełomowym okazał się kontrowersyjny proces Iwana Demianiuka. Pochodzący z Ukrainy esesman służył jako strażnik w obozach w Sobiborze, Treblince i Flossenbürgu. Po wojnie wyemigrował do USA. W 1988 r. został przez sąd w Izraelu skazany na śmierć, ale w 1993 r. wyrok unieważniono, gdyż dopatrzono się poszlak wskazujących, że to nie skazany był znanym z opowieści więźniów, budzącym grozę esesmanem o przydomku „Iwan Groźny". W 2008 r. niemiecki Główny Urząd Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznych ponownie wystąpił o ekstradycję Demianiuka na podstawie nowo odnalezionych dokumentów. Wynikało z nich, że to on osobiście prowadził Żydów do komór gazowych w Sobiborze. Sąd Najwyższy USA odrzucił apelację Ukraińca i zezwolił na jego deportację do Niemiec. 30 listopada 2008 r. rozpoczął się tam proces Demianiuka, podczas którego jego adwokat zarzucił prokuraturze i sądowi stronniczość. Usiłował także wybronić swojego klienta, argumentami, iż schorowany 89-latek nie jest zdolny do odbycia kary. Lekarz, który zbadał oskarżonego, wydał jednak inną opinię. 12 maja 2011 r. Demianiuk został uznany za winnego współudziału w masowej zagładzie Żydów w obozie w Sobiborze.

Chociaż nie udowodniono mu służby w pozostałych obozach, jego sprawa i tak była pod tym względem przełomowa. Po raz pierwszy od 1969 r. sąd skazał nazistowskiego zbrodniarza na podstawie nie relacji świadków, lecz dowodu w postaci dokumentów. Były esesman zdecydował się na apelację, ale zmarł przed zakończeniem postępowania apelacyjnego, toteż w świetle prawa niemieckiego pozostał człowiekiem niewinnym zarzucanych mu czynów.

Kino, kantyna i klub

Proces Demianiuka wyznaczył nowy trend w podejściu do kwestii nazistowskich zbrodni. W 2014 r. przed sądem w Lüneburgu stanął Oskar Gröning, wcześniej chroniony przez obowiązującą wykładnię prawa, iż warunkiem skazania jest udowodnienie indywidualnej winy oskarżonego. Zmieniła ją sprawa ukraińskiego strażnika. Został oskarżony o pomocnictwo w zamordowaniu 300 tys. osób w czasie służby w Auschwitz-Birkenau. Mężczyzna bronił się nietypowo: zamiast jak większość oskarżonych w jego sytuacji twierdzić, że nie wiedział o zbrodniach albo że tylko wykonywał rozkazy, przyznał się do winy i wyraził żal z powodu swojego postępowania: „Proszę o wybaczenie. Ponoszę moralną winę, ale o tym, czy jestem winny w świetle prawa, musicie zdecydować wy''.

Gröning nigdy nie ukrywał swojej przeszłości. W 2004 r. udzielił nawet wywiadu, podczas którego beztrosko porównywał obóz Auschwitz do małego miasteczka, w którym były „kino, kantyna i klub sportowy". Twierdził, że chociaż nie mogąc znieść atmosfery obozu, poprosił po dwóch latach służby o przeniesienie na front, to ma też miłe wspomnienia, ponieważ „nawiązał tam wiele wspaniałych przyjaźni".

Niemcowi nie udowodniono szczególnego okrucieństwa albo osobistego udziału w mordowaniu ludzi, a jego główną funkcją w obozie było pełnienie obowiązków księgowego. Bez wątpienia jednak zdawał sobie sprawę z rozgrywających się w obozie tragedii. Sam przyznał: „Byłem zdziwiony procesem eksterminacji, ale później go zaakceptowałem''.

15 lipca 2015 r. sąd uznał 94-latka za winnego i skazał na cztery lata pozbawienia wolności. Obciążył także Gröninga kosztami procesu opiewającymi na setki tysięcy euro. Adwokaci oskarżycieli posiłkowych uznali, że sprawcę potraktowano zbyt łagodnie. Wnioskowali o zmianę kwalifikacji prawnej czynu z pomocnictwa na zabójstwo oraz o rewizję wyroku. W 2016 r. Federalny Trybunał Sprawiedliwości utrzymał wyrok w mocy. Obrońcy księgowego próbowali jeszcze twierdzić, że pobyt w więzieniu może stanowić zagrożenie dla jego życia. Lekarz nie zgodził się z nimi. Skazany zmarł w więzieniu w 2018 r.

W 2016 r. stanął przed sądem Reinhold Hanning, były strażnik z Auschwitz. Początkowo próbował zaprzeczać udziałowi w eksterminacji więźniów, ale ostatecznie przyznał się do winy. Zdobył się także na słowa skruchy: „Bardzo żałuję, że posłuchałem organizacji przestępczej, która jest odpowiedzialna za śmierć wielu niewinnych ludzi, za zniszczenie niezliczonych rodzin, za nędzę i cierpienie. Jestem zawstydzony, że pozwoliłem, by ta niesprawiedliwość trwała i nie zrobiłem nic, by jej zapobiec''. Sąd uznał go za winnego pomocnictwa w zamordowaniu 170 tys. ludzi i skazał na pięć lat więzienia. W przeciwieństwie jednak do Gröninga, nigdy nie trafił do więzienia, gdyż jego prawnik złożył apelację. Hanning zmarł przed jej zakończeniem w 2017 r.

Tak długo, jak możliwe

Postępowania przeciwko Gröningowi i Hanningowi są przykładem zupełnie nowej oceny prawniczej: kto swoim działaniem w obozie zagłady przyczyniał się do funkcjonowania machiny zbrodni, ten pomagał w popełnianiu morderstw. Już sama milcząca obecność i akceptacja „pracowników'' tych miejsc pozwalała na ich istnienie.

Niestety, zbyt wiele czasu zajęło niemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości zrozumienie tej oczywistej prawdy. Przez dziesiątki lat jego bierności mnóstwo sprawców albo zmarło, albo ich ukaranie stało się niemożliwe. W październiku 2019 r. udało się jednak postawić przed sądem Brunona D., strażnika obozu Stutthof i przedstawić mu zarzut pomocnictwa w uśmierceniu 5230 osób. Jak na ironię, 93-letni funkcjonariusz odpowiada przed sądem dla nieletnich, gdyż służbę w obozie pełnił jako 17-letni chłopak. Współpracuje z prokuraturą i udziela obszernych wyjaśnień, ale nie czuje się szczególnie winny osobiście: „Co by pomogło, gdybym wtedy odszedł? Po prostu znaleźliby kogoś innego na moje miejsce".

Biorąc pod uwagę wiek sprawców oraz czas, jaki upłynął od zakończenia wojny, jest to najprawdopodobniej jeden z ostatnich takich procesów. Słyszy się, że ściganie ponad 90-letnich ludzi za czyny sprzed kilkudziesięciu lat mija się z celem i stanowi marnotrawstwo czasu oraz energii wymiaru sprawiedliwości. Bez wątpienia zastosowana wobec nich kara pozbawiona będzie jednej z najważniejszych cech przypisywanych tej sankcji – funkcji prewencyjnej. Starzy, schorowani ludzie nie stanowią już zagrożenia. Pamiętajmy jednak, że wiele jeszcze jest z nami ich ofiar. Przeżyły niewyobrażalne i nieporównywalne z żadnym innym doświadczeniem piekło. Nikt nie zrekompensuje im cierpień, jednak możliwość bycia świadkiem pociągnięcia do odpowiedzialności winnych może im przynajmniej symbolicznie zadośćuczynić. To chyba jedyny powód, dla którego warto takie procesy prowadzić tak długo, jak będzie to możliwe.

Wymierzanie sprawiedliwości hitlerowskim zbrodniarzom kojarzy się przede wszystkim z procesami norymberskimi. Tymczasem proceder ten, znacznie bardziej skomplikowany i czasochłonny, trwa do dziś. Jak wygląda karanie nazistów w XXI w.?

Ciężar nie do udźwignięcia

Pozostało 98% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?