Tymczasowe aresztowanie nie jest karą. Jest środkiem zapobiegawczym stosowanym w okresie postępowania przygotowawczego – od przedstawienia podejrzanemu zarzutu popełnienia zabronionego czynu do wniesienia do sądu aktu oskarżenia. Przed czym ma zapobiegać? Przed ucieczką lub mataczeniem – czyli nakłanianiem do składania fałszywych zeznań albo utrudnianiem postępowania karnego w inny bezprawny sposób.
Postanowienie o tymczasowym aresztowaniu wydaje sąd na wniosek prokuratora. Liczba wniosków o zastosowanie tego środka (nazywanego w gwarze „sanki" – od „sankcji") rośnie z roku na rok. A procent spraw, w których sądy „klepią" te wnioski, utrzymuje się na stałym poziomie ok. 90 procent. Jednocześnie nie przybywa przestępstw. Jakie z tego wnioski? Albo coraz więcej sprawców przestępstw ma skłonności do ucieczki i mataczenia, albo prokuratorzy taki sam procent podejrzanych słusznie podejrzewają o takie próby.
Czytaj także: Sprawa Margot: sądowy banał, czysty formalizm
W sprawach pospolitych tymczasowe aresztowanie od lat nie było środkiem zapobiegawczym, tylko wspierającym opieszałość i nieudolność prokuratury. A w sprawach politycznych lub gospodarczych ocierających się o politykę było środkiem szykanowania i wymuszania zeznań – stąd określenie „areszt wydobywczy".
Areszt stosowany jest przez sądy niemal automatycznie – na podstawie badania wyrywkowych dowodów przedstawionych przez prokuraturę, o których prokuratorzy często wiedzą, że są naciągane. Usprawiedliwieniem sędziów jest brak czasu na zapoznanie się z aktami. Ale skoro prokurator postawił podejrzanemu zarzuty, to przecież musi mieć jakieś dowody! Tak bezpodstawnie to by przecież ich nie stawiał? Nieprawdaż?