Postępowanie grupowe, wprowadzone do polskiego porządku prawnego prawie 15 lat temu, stanowi już nieodłączony element krajobrazu spraw sądowych. Mimo trzykrotnej nowelizacji ustawy o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym podnoszone są głosy, że nie spełnia ona pokładanych w niej nadziei na to, aby sprawy rzeczywiście rozstrzygać sprawniej, szybciej, taniej.
Trzeba przyznać, że w polskich realiach postępowania grupowe trwają i rozciągają się w czasie, ale oceniając sam mechanizm, trzeba mieć na uwadze dwie istotne kwestie.
Po pierwsze to, że generalnie ostatnie lata w Polsce spowodowały dalsze wydłużenie czasu rozpoznania spraw przez sądy i na pierwszą rozprawę w sądach z największym wpływem spraw można czekać nawet dwa–trzy lata, jeśli więc czekamy cztery lata na tzw. certyfikację i przejście do tzw. drugiej fazy w sprawie, która dotyczy kilkunastu, kilkudziesięciu czy nawet kilkuset osób, to na tle „stanu wydolności polskiego wymiaru sprawiedliwości” nie wygląda to tak źle, choć nie ma powodów do zadowolenia. Sprawność postępowań grupowych nie jest wzorcowa z uwagi na te same bolączki, które trapią inne postępowania sądowe, choćby związane z instytucją biegłych sądowych oraz zbyt dużym obłożeniem sędziów sprawami.
Po drugie, trzeba pamiętać, że w systemach kontynentalnych mechanizmy umożliwiające zbiorowe dochodzenie roszczeń są przenoszone z odmiennej tradycji amerykańskiej i przez to są inne niż europejska tradycja prawna. Zmiana podejścia do nich wymaga czasu, co jest widoczne nie tylko w Polsce, ale także w innych państwach europejskich, gdzie również sprawy grupowe trwają długo. Generalnie trend jest jednoznaczny – spraw grupowych (zbiorowych) jest w Europie z roku na rok więcej.
Istotnym czynnikiem, który może w najbliższych latach przyczynić się do jeszcze większej popularności postępowań grupowych w Polsce (jak i w innych państwach UE), są zmiany wprowadzane w związku z implementacją tzw. dyrektywy o powództwach przedstawicielskich.