Do tych przemyśleń skłoniła mnie oczywiście geneza Krajowej Rady Sądownictwa. Ani ja, ani pewnie nikt inny, nie bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie nawet oburzenia, jakie powstałoby wśród obrońców »praworządności« (rozumianej jako istnienie systemu pełnej kooptacji sędziów), gdyby ktokolwiek ośmieli się zaproponować, ażeby sędziowscy członkowie Krajowej Rady Sądownictwa wybierani byli tylko przez trzy tysiące „neosędziów”. Dlaczego jednak nikomu nie przeszkadzało – i nie przeszkadza – że Krajową Radę Sądownictwa wybrało cztery tysiące funkcjonariuszy aparatu władzy systemu komunistycznego, zwanych przez niektórych sędziami? Pytanie to jest oczywiście elementem szerszego problemu – jacy byli i – jacy są – sędziowie, którzy w 1989 r. en bloc stanęli na straży porządku prawnego odnowionej i demokratycznej Rzeczypospolitej? Odpowiedź na to pytanie, wbrew pozorom, po prawie 35 latach, ciągle jest nieoczywista. Owszem, lata temu ukazała się już książka A. Rzeplińskiego o wymiarze sprawiedliwości w PRL i hagiograficzne dzieło A. Strzembosza i M. Stanowskiej „Sędziowie warszawscy okresu próby”, ale dzisiaj już wiadomo, że pierwsze z nich, choć dobre, z – z uwagi na swoją szczupłość – było jedynie przyczynkiem do badań, które nigdy nie nastąpiły, a drugie niewiele jednak miało wspólnego z rzeczywistością.
Czytaj więcej
Odwołanie mnie z warszawskiego sądu apelacyjnego to czysta złośliwość ze strony ministra Bodnara i próba sparaliżowania prac KRS. Zapewniam jednak, że nie poddam się i nie odejdę ze stanowiska w Radzie – mówi "Rzeczpospolitej" szefowa KRS Dagmara Pawełczyk-Woicka.
Jeżeli ktokolwiek nazywa obecną Krajową Radę Sądownictwa »upolitycznioną«, to powinien zdawać sobie sprawę z tego, że tytuł ten przynależny jest komu innemu. Krajowa Rada Sądownictwa, wybrana w 1989 r., była najbardziej upolitycznioną i upartyjnioną w dziejach – czynne prawo wyborcze w zakresie wyboru sędziów, miała grupa, w której do PZPR należało – w sądach powszechnych około 60%, w Sądzie Najwyższym około 70%, a w sądach wojskowych – około 90%. Dla porównania – członków PZPR w sejmie kontraktowym było tylko 37%. Środowisko, które wybrało pierwszą Krajową Radę Sądownictwa było w zasadzie partyjnym monolitem. Nie twierdzę przy tym, że sejm kontraktowy wybrałby do KRS lepszych kandydatów, ale ze statystycznego punktu widzenia byłby to wybór mniej obarczony zaszłościami politycznymi. Absurdalność tej sytuacji ukazuje, że niekoniecznie osoby przygotowane do roli utrwalaczy władzy ludowej, mogą i powinny od razu przechodzić do ról strażników praworządności. Truizmem będzie tu zauważanie, że stopień upartyjnienia pierwszej Krajowej Rady Sądownictwa był prostym odbiciem stosunków partyjnych panujących wśród tych, którzy ją wybrali.
Prowadząc badania dotyczące historii ustroju sądownictwa w PRL, zupełnie niespodziewanie dla mnie, znalazłem wśród sędziów gwałcicieli, pedofilów, groomerów, złodziei, łapówkarzy, oszustów, sporo morderców sądowych, a przede wszystkim – alkoholików i cwaniaków. Jeżeli tylko nie osiągnęli oni odpowiedniego wieku, w 1989 r. wkroczyli w III Rzeczpospolitą. W tymże roku nie było już żadnego sędziego, który szlify odebrałby w systemie II Rzeczypospolitej, byli za to jeszcze tacy, na których wykształcenie składało się siedem klas szkoły powszechnej i czternastomiesięczny kurs w średniej szkole prawniczej. Czasem uzupełnieniem tego wykształcenia były zaoczne studia na jednym z wydziałów prawa. Jak wyglądało kształcenie można przekonać się, zapoznając się z kazusem protegowanego prof. Władysława Woltera – Juliana Polan-Haraschina i kierowanego przez niego studium zaocznego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czytaj więcej
Minister Adam Bodnar odwołał delegację Przewodniczącej Krajowej Rady Sądownictwa, Dagmary Pawełczyk-Woickiej, do orzekania w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie.