Zbigniew Ziobro nie jest jedynym sceptykiem wobec przywiezionego z Brukseli kompromisu. Andrzej Duda podczas prac nad tzw. testem niezawisłości wielokrotnie podkreślał wagę wyłącznie prezydenckiej prerogatywy do powoływania sędziów. Dlatego badanie statusu sędziego wedle obowiązującej prezydenckiej ustawy o SN może się odbywać wyłącznie na wniosek stron postępowania.
Przywieziony z Brukseli kompromis idzie natomiast znacznie dalej. Projekt, którym w czwartek miał zająć się Sejm, zezwala przeprowadzić tzw. test niezawisłości na wniosek samych sędziów. Oznacza to, że przedstawiciele trzeciej władzy będą mieli prawo do podważania kompetencji swoich kolegów. Takiej konstrukcji nie było dotąd w polskim prawie, co więcej, prezydent uważa ją za podważenie jego konstytucyjnych prerogatyw. I wyraził swoje wątpliwości co do tego od razu następnego dnia po triumfalnym ogłoszeniu przez rząd sukcesu negocjacyjnego. To brzmi poważnie, gdyż jego weto oznaczać będzie fiasko całej operacji.
Czytaj więcej
Sędzia NSA nie jest formalnie mniej kompetentny od sędziego SN i nie ma przeszkód by NSA rozstrzygał dyscyplinarki sędziów.
Pole manewru jest niewielkie, bo już w środę premier odmawiał opozycji możliwości składania poprawek do projektu ustawy o SN, obawiając się, że w ten sposób kompromis osiągnięty w Brukseli zostanie naruszony i powtórzy się tym samym scenariusz sprzed kilku miesięcy. Wtedy Bruksela uznała, że zobowiązania, a co z tym idzie tzw. kamienie milowe, nie zostały wypełnione. Ale już nieoficjalnie słychać o pomyśle, który miałby pogodzić rząd z prezydentem, czyli wpisaniu do nowej ustawy preambuły, która szłaby w stronę orzeczeń TSUE w niemieckiej sprawie. W skrócie: miałaby ograniczyć możliwości stosowania testu przez samych sędziów.
Można mieć jednak uzasadnione wątpliwości, czy taki manewr zostałby zaakceptowany przez Brukselę. Dziś potwierdza się przysłowie, że pośpiech nie jest dobrym doradcą. Rząd próbował wygrać KPO po cichu, bez konsultacji nawet w ramach własnego obozu. Komplikacje pojawiły się szybciej, niż przypuszczano. Teraz na szczęście zapowiadany pośpiech przy uchwaleniu nowych przepisów został odwołany – ustawę jednak zdjęto z porządku obrad. I dobrze, bo rzeczywiście mogło to się skończyć zerwaniem kompromisu z Brukselą. Z tym że rządzący tym razem nie mogliby zrzucić winy na opozycję, bo widać, że na razie sami nie potrafią się dogadać we własnych szeregach.