Dezinformacja to nie tylko zjawisko medialne i, co więcej, nie zrodziła się w tej przestrzeni, powstawała bowiem w środowisku służb wywiadowczych. Przykład Ukrainy dosadnie pokazuje, że wojna informacyjna jest realnym i powszechnym zagrożeniem, na którego polu można zdobyć podwójnie istotną przewagę. Unia Europejska dostrzegła to niebezpieczeństwo, dlatego sporządziła nowy i bardziej restrykcyjny kodeks do walki z dezinformacją. Podmioty, które zdecydują się zostać jego sygnatariuszami, muszą liczyć się z szeregiem niewystępujących wcześniej poleceń, do których wykonania będą zobligowane. Jednym z nich jest zobowiązanie do zwrotu przychodów z reklam szerzących fake newsy oraz konieczność ciągłego ulepszania systemów, które kwalifikują treści do zarabiania.
Początek walki
Kluczowy dla walki z dezinformacją w Europie okazał się rok 2018.
Mimo powszechnie obowiązujących regulacji dotyczących przekazu internetowego lub reklamy wprowadzającej w błąd, Komisja Europejska z grupą ekspertów wysokiego szczebla postanowiła wprowadzić dodatkowy akt prawny, którego założenie było proste – zapobieganie powstawaniu i rozprzestrzenianiu się nieprawdziwych informacji.
To zadanie zostało powierzone „kodeksowi postępowania z zakresu dezinformacji” (dalej: pierwszy kodeks). Dokument ten z założenia nie miał być powszechnie obowiązującym źródłem prawa czy też nawet formą zaleceń dla konsumentów i przedsiębiorców. Pierwszy kodeks miał odgrywać rolę swoistego drogowskazu dla liderów branży platform internetowych i uświadomić im, jak ważną rolę odgrywają w kształtowaniu świadomego społeczeństwa informacyjnego.
Należy podkreślić, że kodeks ten był jednym z pierwszych dokumentów na świecie, w których zostały uzgodnione, na zasadzie dobrowolności, samoregulacyjne standardy walki z dezinformacją. Pierwszy kodeks w momencie jego wejścia w życie został podpisany przez platformy internetowe, takie jak Facebook, Google, Twitter czy Mozilla Firefox, a później dołączyli do nich inni globalni przedsiębiorcy, jak Microsoft czy TikTok.