Czy doskonalenie gomułkowskiego kodeksu to brak politycznej woli stworzenia nowoczesnego wymiaru sprawiedliwości? Czy też niedostatek mocy twórczych? Chyba jedno i drugie.
Takie refleksje nasuwa zapowiedź „dwusetnej nowelizacji" kodeksu postępowania cywilnego. Z wstępnych informacji wynika, że tym razem zmiany będą odpowiadały racjonalnie udowodnionym potrzebom. Nie będą też kolejnym eksperymentem na ludziach. Odważnie – w sensie intelektualnym przeniosą zadania władzy sądowniczej do świata naprawdę nowoczesnych regulacji, jakich możemy zazdrościć bogatym sąsiadom. Najbardziej zazdroszczę Szwajcarii, w której procedura ma dzisiaj walor niedoścignionego wzorca. Chęć nowelizacji może wynikać także z „procesowej wrażliwości" i sędziowskiego doświadczenia wiceministra sprawiedliwości, sędziego, który ma do pomocy dwustu kolegów, „pozyskanych" do wykonywania obowiązków zawodowych urzędników w Ministerstwie Sprawiedliwości. Nie przypuszczam, aby istniało jakieś zewnętrzne zamówienie na modernizację reguł wyznaczających wykonywanie zadań państwa przez współczesne sądy.
Takie odniesienie się do ministerialnej inicjatywy modernizacyjnej jest nie tylko optymistyczne, ale, jak się zdaje, życzeniowe. Po prostu niewykonalne – z uwagi na nieprzezwyciężalną trudność i udowodnioną już nieskuteczność wycinkowego unowocześniania procedury. Kodeks – stąd jego nazwa – to system „zatrybiających" się – bardzo starannie opracowanych reguł – systemowo wpisanych w jedną konsekwentną ideę sprawowania wymiaru sprawiedliwości. Dzisiejszy k.p.c. ilustruje rozregulowaną, zgrzytającą maszynerię z popsutymi, zbędnymi oraz niedopasowanymi do siebie trybikami.
Dlatego mam pewność, jak wielu pełnomocników, jednego. Niekończące się remontowanie, poprawianie i odświeżanie mimo najlepszych chęci przyniesie marny efekt – jak wszystkie dotychczasowe wysiłki. Mówiąc obrazowo, „konstrukcja" tej fundamentalnej regulacji ważnej dla milionów obywateli, przypomina muzealny pojazd – Warszawę M20. Ludzie już nie wierzą w taką „dwusetną modernizację". Zresztą „remoncik" dokonywany rękami tych samych fachowców, którzy mają za sobą nie tylko niezliczone eksperymenty legislacyjne. Ale także bezspornie nieudany proces „doskonalenia" całego socjalistycznego ustawodawstwa regulującego rozmaite sprawy, i prywatne, i administracyjne. Mój krytycyzm jest dziś uzasadniony bardziej niż kiedykolwiek. Odrzucam, bowiem myśl o jakimś „chronieniu interesów" sędziowskich elit pragnących aktywnie bronić swojego dorobku, specjalnego statusu i instytucjonalnego autorytetu poprzez promowanie taśmowo produkowanych komentarzy. Dlatego tym bardziej rozczarowuje ministerialna łatanina.
Bezrobotni tytani prawa
Mam na myśli półtora tysiąca profesorów i doktorów habilitowanych i jakieś trzy tysiące zwykłych doktorów. Tę statystykę prezentuję w kontekście braku rzeczywistych dokonań w prezentowaniu nowoczesnego ustawodawstwa – procedur odpowiadających wymogom współczesnego państwa. Sprawiedliwie trzeba oddać, iż głosy wybitnych postaci świata prawniczego wyrażające potrzebę ZASTĄPIENIA starych kodeksów nowymi regulacjami umilkły albo z przyczyn naturalnych, albo „emerytalnych". Wspomnę profesora Radwańskiego, który podjął gigantyczną inicjatywę skonstruowania nowego kodeksu cywilnego, zresztą wspieraną przez wybitnego praktyka Gerarda Bieńka, nieżyjącego już sędziego Sądu Najwyższego. Odnotowuję też przypominanie co pewien czas przez profesora Tadeusza Erecińskiego o potrzebie nowej procedury. Pochwalam wysiłki – zjazdu katedr postępowania cywilnego utrwalone w zbiorowej pracy „O stanie prac nad projektem nowego kodeksu postępowania cywilnego". Niestety prawie pół tysiąca czasopism prawniczych nie znalazło miejsca na świadomą i konsekwentną promocję nowej procedury. Te smutne refleksje uświadamiają, że ani władza ministerialno-wykonawcza uosabiana przez konstytucyjnego ministra sprawiedliwości, ani gigantyczny potencjał uczonych prawników nie wystarczył do zaproponowania modelu nowoczesnego wymiaru sprawiedliwości. Kategorycznie powtarzam: od podstaw. Niestety takiej woli nie przejawia także partia sprawująca kierowniczą rolę w państwie, choć determinacji w odsocjalistycznieniu Rzeczypospolitej nie brakuje.