Dziś kwoty wsparcia zaoferowane przez rząd są zdecydowanie mniejsze, co oczywiście można zrozumieć, bo przecież pieniądze nie spadają z nieba, tylko pochodzą z budżetu, czyli pieniędzy wszystkich Polaków. I trudno się dziwić, że biorąc pod uwagę zadłużenie państwa spowodowane pandemią rząd chciałby wydać mniej. Uważam jednak, że nawet w tak trudnej sytuacji można było lepiej zaprojektować system wsparcia dla branż dotkniętych kolejnym lockdownem. Sposobem na oszczędności nie może być całkowite zamknięcie firm i brak wsparcia. A takich przypadków – pomimo niedawnego częściowego poluzowania obostrzeń – jest nadal dużo. Szczególnie niefortunny okazał się pomysł przyznawania dofinansowania według kodów PKD.
Rząd uważa, że to była słuszna decyzja...
Niestety nie, i to z wielu powodów. Przede wszystkim, stosując kody PKD, nie jesteśmy w stanie zidentyfikować ogromnej rzeszy firm, które nie są objęte zakazem działalności wprost, ale zamknięte poprzez ścisłe powiązanie z zamkniętymi przedsiębiorstwami bądź prowadzą działalność w przestrzeniach zamkniętych i de facto nie mogą działać. Na przykład do niedawna sklep w centrum handlowym musiał być zamknięty, a stojący przy ulicy nie. Innym przykładem mogą być sklepiki szkolne czy uczelniane, które teoretycznie mogą działać, tylko nie mają komu sprzedawać, bo większość szkół i uczelnie nauczają zdalnie. Nie mówiąc już o całej rzeszy branż powiązanych z tymi, które zostały zamrożone, takich jak reklamowa, ślubna czy obsługująca targi. Okazało się, że kody PKD nie załatwiają sprawy, a rząd pozostaje głuchy na nasze apele o objęcie wsparciem wszystkich firm, które mają spadki powyżej 70 proc. Kolejny problem dotyczy stosunkowo nowych działalności, ponieważ wprowadzono kryterium porównywania obrotu do miesięcy, kiedy jeszcze nie funkcjonowały. Tu nasze argumenty zostały wysłuchane, ale wprowadzona zmiana przepisów nie załatwia całego problemu i wymaga pilnej poprawki.
Część przedsiębiorców ma więc prawo czuć się poszkodowana?
Tak, wielu nadal nie wie, kiedy zostaną odmrożeni. Co chwila powtarza im się, że muszą być cierpliwi. Wszyscy liczyli, że zostaną otwarci po feriach, które miały być punktem zwrotnym. To nie nastąpiło, bo obostrzenia zostały znów przedłużone, a ich ostatnie poluzowanie nie objęło wszystkich branż. To powoduje zamieszanie i niepewność. Firmy, które są w bardzo trudnej sytuacji, nie wiedzą, czy mają się zawieszać czy zwalniać pracowników, a koszty cały czas rosną. Są już np. restauracje czy hotele, których długi sięgają setek tysięcy złotych i – jeśli strategia rządu pozostanie bez zmian – nie będą w stanie tego udźwignąć. Ludzie przyparci do ściany nie widzą wyjścia, zwłaszcza, że wielu z nich ryzykuje majątkiem prywatnym. W Polsce bardzo popularna jest jednoosobowa działalność gospodarcza, która pociąga za sobą odpowiedzialność nie tylko majątkiem firmowym, ale także osobistym. Oczywiście spółek prawa handlowego, które były budowane latami i mogą zbankrutować, też szkoda, ale one ryzykują do wysokości kapitału. Osoba fizyczna ryzykuje, że wraz z rodziną może być eksmitowana z mieszkania, bo nieruchomości często są zabezpieczeniem kredytów.
To tylko zagrożenie czy takie przypadku już się zdarzały?